Czy można czytać cykle powieściowe nie po kolei? Oczywiście, że można, przynajmniej niektóre. Zwłaszcza wtedy, gdy odstęp czasowy między kolejnymi powieściami jest znaczny i wypełniony innymi ciekawymi lekturami. Taki właśnie los spotyka w moim przypadku serię o bezwzględnym szkockim policjancie Loganie McRae. Znajomość z tym twardzielem stworzonym przez Stuarta MacBride rozpocząłem od Otwartych ran, trzecich w kolejności*, a teraz w łapki wpadła mi powieść szósta, czyli Zimny pokój (oryg. Dark Blood). Skąd taki tytuł? Polska wersja nijak się ma do treści, a przynajmniej wydźwięk jest całkowicie inny, niż tytuł oryginału, który budzi wyraźne, choć niezbyt apetyczne, skojarzenia. Denerwuje mnie już to wymyślanie na siłę polskich tytułów różniących się od oryginałów. Czy jeśli się nie ma dobrego pomysłu, jak to zrobić, nie lepiej pozostawić tytuł w oryginalnym brzmieniu?
Od pierwszych stron rozpoznałem urzekający i niepowtarzalny styl, który urzekł mnie w poprzednio poznanej książce z cyklu. Prawdziwy tartan noir. Pięknie oddana charakterystyka klimatu, w którym zmuszona jest działać grampiańska** policja. Specyfika samego Aberdeen, które leży ponad dwa stopnie dalej na północ niż Moskwa, i choć jest cieplejsze, to za to mroczniejsze, bardziej wilgotne i depresyjne, została oddana po mistrzowsku, podobnie jak obraz regionu, który jest słabo zaludniony i kontrastuje z innymi częściami Wielkiej Brytanii. Malowniczy język, jeśli malownicze może być coś, co pokazuje szarość, pleśń i zimno. Wyraziste postacie i relacje między nimi. Podkreślone grubą kreską wady ludzi, przedmiotów i wszystkiego, co tylko się nawinie. Brutalność, realizm stapiający się w jedno z cynizmem. Nawet osoba głównego czarnego bohatera jest jakby dopełnieniem kanonu gatunku; podstarzały homoseksualista lubujący się w brutalnym analnym gwałceniu starców.
Fabuła jest ciekawie pomyślana, wielowątkowa, z niebanalnym zakończeniem, niestety aż nazbyt realistycznym. Tutaj muszę wspomnieć o rzeczy, która woła o pomstę do nieba. NIE CZYTAJCIE NOTKI WYDAWCY umieszczonej na okładce książki, dopóki nie skończycie lektury powieści! Zdradza ona zdecydowanie zbyt wiele, wymieniając zdarzenia, które będą miały miejsce dopiero pod koniec. KARYGODNE!!!
Pomimo tego, iż popełniłem ten błąd i zacząłem od przeczytania wspomnianej reklamy, już od pierwszej strony zostałem wciągnięty przez Zimny pokój, który nie wypuścił mnie z tego potrzasku, jakim staje się fantastyczna lektura, aż do samego końca. Jak wspomniałem, powieść jest wielowątkowa. Dzielny Logan jest dosłownie zasypany ilością postępowań, które musi prowadzić, choć tak naprawdę czasu wystarcza mu ledwie na część. W dodatku wielu przełożonych to lenie bądź idioci. Sam też zresztą nie jest całkiem bez winy, gdyż ma kłopoty z dogadaniem się z wieloma kolegami w pracy. Ta sytuacja świetnie pokazuje prawdziwy obraz brytyjskiej policji, nie wolnej również od korupcji oraz różnego rodzaju innych szwindli i zarazem podkreśla tym ogólną atmosferę przytłoczenia, będącą jednym z wyznaczników szkockiego kanonu kryminałów. Inna sprawa, że daleko Szkotom do tak złej sytuacji w policji, jaka ma miejsce u nas.
Pozornie w powieści nie znajdziemy problemów społecznych. Pozornie. Ograniczenia wymiaru sprawiedliwości, które wnikliwie i prawdziwie przedstawiono, też są takim problemem, podobnie jak przenikanie zorganizowanej przestępczości w coraz to nowe dziedziny życia, czy zalewanie rynku podrabianymi towarami, co zresztą się jedno z drugim wiąże.
Właśnie. Z powieści dowiadujemy się, jaką wagę w Wielkiej Brytanii przywiązuje się do ścigania wszelkiej maści fałszywek. Bynajmniej nie tylko papierosów i alkoholu, ale wszystkiego; od i-podów i filmów począwszy, a na suszarkach do włosów skończywszy. Są do tego wydzielone specjalne służby, które mają uprawnienia analogiczne do policji kryminalnej, i są to realnie działające instytucje, a nie tak magiczne twory, jak polski dzielnicowy, którego niejeden przez całe życie nie widział. Kary przewidziane za taki proceder też są podobne do tych za poważne przestępstwa. Kontrast w porównaniu do sytuacji w Polsce jest ogromny, co pokazują choćby ostatnie afery; solna i jajeczna. Chciałbym zobaczyć minę naszego rodzimego policjanta, zwłaszcza z małej miejscowości, do którego zgłosiłby się ktoś, by sprawdzić, czy świeżo nabyta w sklepie prostownica do włosów jest oryginalna. Dobrze by było, jakby petent nie obudził się na dołku albo w wariatkowie.
To była tylko taka dygresja, od której nie mogłem się powstrzymać, gdyż temat jest coraz bardziej aktualny, problem coraz poważniejszy. Jeszcze innym zagrożeniem, na które wprost wskazuje MacBride, jest wypaczenie elitarnych i tajnych służb, które tym bardziej czują się bezkarne, im większą mają osłonę w swej tajności. Które, co staje się normą, zamiast tym bardziej dbać o czystość swych szeregów, kryją czarne owce w swym stadzie i zamiatają wszystko pod dywan.
Ciekawostką dla polskiego czytelnika jest też brytyjski sposób i forma nadzoru nad zwolnionymi z zakładów karnych dewiantami seksualnymi, który ma się tak do polskiego braku wszelkiego nadzoru, jak dzień do nocy.
Wydźwięk powieści w głównym nurcie fabuły też nie jest optymistyczny. Podważa on wiarygodność badań psychiatrycznych i psychologicznych mających decydować o dalszym postępowaniu z przestępcami. Całkowicie zgadzam się z autorem, iż ktoś choćby tylko średnio inteligentny, po przeczytaniu kilku odpowiednich książek, może wywieść w pole takich specjalistów, a jeśli badany jest bardziej inteligentny od badających, co pewnie zdarza się nader często, to szkoda słów. Podpisuję się obiema rękami pod tezą autora, iż stopień resocjalizacji może zweryfikować tylko czas dany przestępcy na wolności. Nie dokona tego żaden lekarz ani urzędnik. Tylko czy w przypadku niektórych rodzajów zbrodniarzy nie jest to zbyt ryzykowny eksperyment?
Te pesymistyczne przemyślenia idealnie wbijają się w schemat gatunku, podobnie jak nasz główny bohater, który mimo wszystko, bez uśmiechu i radości, ale z zimnym, zaciekłym uporem, idzie naprzód, by co dzień od nowa robić swoje. Dla miłośników kryminałków, a w szczególności tartan noir, lektura jest więc prawdziwą ucztą. Innym również polecam Zimny pokój z pełnym przekonaniem, choć radzę nie zabierać się do pierwszego kontaktu z tym kanonem, jeśli akurat jesteśmy w dołku psychicznym
Wasz Andrew
* Cykl o Loganie McRae:
- Chłód Granitu (Cold Granite)
- Zamierające Światło (Dying Light)
- Otwarte Rany (Broken Skin)
- Dom krwi (Flesh House)
- Ślepy zaułek (Blinde Eye)
- Zimny pokój (Dark Blood)
- Połamać kości (Shatter the Bones)
** Grampiany – góry w Szkocji, region Grampian – region, którego centrum jest Aberdeen
Czy można czytać cykle powieściowe nie po kolei? - dobre pytanie zadałeś. Od momentu przeczytania "Śledztwa i płci" Bernadetty Darskiej myślę, że to zależy od tego, czego czytelnik szuka. Jeśli tylko rozrywki to można i to z powodzeniem, ale jeśli chce się przyjrzeć pewnym procesom i wątkom rozwijanym z książki na książkę to trzeba po kolei. Ja czytam na oba sposoby. :)
OdpowiedzUsuńO inwencji w wymyślaniu tytułów przez polskich (i niemieckich) wydawców mogłabym godzinami. Śledzę obydwa te rynki, a przekonanie się, którą powieść jakiegoś autora właśnie wydano tu lub tam przypomina czasem skomplikowane śledztwo... Nie inaczej jest z tym autorem i cyklem o Loganie.
OdpowiedzUsuńCiekawie piszesz o konfrontacji brytyjskiej i polskiej rzeczywistości policyjnej (fałszywki, podobnie jest przecież z piractwem fonograficznym i ebookowym - patrz chomik). Przepaść bezdenna.
Autora nie znam, ale z przyjemnością sięgnę po jego książki. Przekonałeś mnie że warto. Mnie porywa już okładka i tytuł powieści.
OdpowiedzUsuń