Tatiana Țîbuleac
Lato, gdy mama miała zielone oczy
Tytuł oryginału: Vara în care mama a avut ochii verzi
Tłumaczenie: Dominik Małecki
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Liczba stron: 200
Format: .epub
Ogniki furii igrają pod Twoją skórą. Nieznośnie swędzą, doprowadzając Cię do białej gorączki. Wszechogarniający gniew szuka ujścia. Działasz odruchowo, bez namysłu. Upust swoim negatywnym emocjom dajesz poprzez wyżywanie się na tych, którzy akurat znajdują się w polu rażenia. Pada na najbliższych, bo dobrze znasz ich słabe punkty. Wiesz, gdzie uderzyć tak, żeby zabolało. Ale czy takie bezmyślne ranienie członków własnej rodziny ma jakikolwiek sens? Czy z perspektywy minionych lat, takie zachowanie nie będzie dla Ciebie źródłem wyrzutów sumienia, bolesnym niczym jątrząca się rana? Jak jednak tkwiąc zanurzonym po uszy w "teraz" zorientować się, że wkrótce będzie przecież "jutro", które nie zjawi się od tak, niczym grom z jasnego nieba, a będzie przedłużeniem i konsekwencją bieżących wydarzeń? Czas to trudna do przepłynięcia rzeka, w której łatwo utonąć – boleśnie przekonuje się o tym Aleksy, protagonista książki Lato, gdy mama miała zielone oczy autorstwa mołdawsko-rumuńskiej pisarki Tatiany Țîbuleac.
Rzeczony Aleksy, główny bohater, a zarazem pierwszoosobowy narrator powieści to uznany malarz, który, za radą swojego terapeuty, przetrawia gnębiące go traumy przelewając na papier swoje wspomnienia. Najważniejsze z nich dotyczy lata z okresu burzliwej młodości spędzonego wspólnie z rodzicielką na francuskiej wsi. Rustykalna sceneria, łudząca sielskością i spokojem, staje się kontrapunktowym tłem, na którym przeprowadzona zostaje bolesna wiwisekcja relacji matki i syna. Relacji, która dopiero w obliczu tego, co nieuchronne i nieodwracalne, zrzuca przeżerającą ją od dawna rdzę i nabiera nowego, intensywnego blasku.
Tym, co uderza od pierwszych stron Lata, gdy mama miała zielone oczy jest złość i agresja, których źródłem jest Aleksy. W momencie, gdy rozgrywa się kluczowa część fabuły bohater znajduje się w niełatwym, nastoletnim wieku. Hormonalne rozchwianie jest dodatkowo katalizowane przez psychiczne zaburzenia – (auto)destrukcyjne skłonności – z którymi od dawna zmaga się młodzieniec. Wypadkową jest iście wybuchowa mieszanka, której odłamkami obrywa w głównej mierze matka nastolatka. Rodzicielka jest niczym soczewka, w ognisku której koncentruje się niemal cała furia Aleksego – to ona jawi się jako praprzyczyna wszelkich problemów, jako płachta, która nieustannie drażni i mierzi, jako hamulec skutecznie blokujący wszelkie próby wybicia się i pochwycenia w swe dłonie najskrytszych marzeń. Tego ranka, gdy nienawidziłem jej bardziej niż kiedykolwiek, mama skończyła trzydzieści dziewięć lat. Była mała i gruba, głupia i brzydka [1]. Już pierwsze zdanie powieści sygnalizuje, jaki jest stosunek Aleksego to tej, która go urodziła. Nie mogłem w to uwierzyć. Ta kreatura, która śmiało mogłaby uchodzić za muzę wszystkich reżyserów absurdalnych filmów, była moja mamą [2]. Mimo, iż chłopak od dawna zatracił resztki szacunku dla tej, która obdarzyła do życiem, to jednak zgadza się na zaskakującą propozycję, by spędzić z nią całe lato. Ta decyzja z jednej strony jest błogosławieństwem i oczyszczeniem, z drugiej zaś, przynosi szereg trudnych do zaakceptowania konsekwencji, których ciężar trzeba będzie znosić przez ogrom kolejnych lat.
Portret Aleksego oraz, wyłaniający się przy okazji, obraz jego rodziny to smutna opowieść o tym, że dziecko to bardzo wrażliwy homeostat, którego funkcjonowanie można poważnie czy nawet trwale uszkodzić. Choroba alkoholowa, przemoc fizyczna i psychiczna, rozwód, odrzucenie i zaniedbanie po tragicznej śmierci młodszego dziecka – Aleksy, syn polskich migrantów osiadłych w Anglii, to człowiek przywodzący na myśl śmietnik, na który bezmyślnie (i sukcesywnie) wyrzucano ogrom mniej lub bardziej świadomie wyrządzanych krzywd. Ich nagromadzenie prowadzi do powstania toksycznych wydzielin kumulujących się w umyśle Aleksego, który w pewnym momencie swojego dzieciństwa zatraca zdolność kontrolowania swoich uczuć – chłopak staje się tykającą bombą, do odpalenia której nie potrzeba zbyt wiele. Byle zgrzyt staje się zarzewiem potężnych konfliktów, którym towarzyszy agresja i dzikość.
Podkreśleniem tej nieokiełznanej natury Aleksa jest język, jaki dominuje w powieści. Lato, gdy mama miała zielone oczy przesycone jest rozsierdzeniem, które akcentowane jest za sprawą licznych kąśliwości. Narrator nie przepuszcza żadnej okazji, by wtrącić złośliwy komentarz czy krytyczną uwagę (Najczęściej czekała na mnie, stojąc w oknie jak paproć doniczkowa [3]; Jezioro i plaża były pełne nagości w każdej formie i tylko mama ze swoimi trzema warstwami ubrań i moimi puchatymi skarpetami do kolan tkwiła tam jak olbrzymia sałata [4]). Z jego perspektywy wszystko zdaje się być złe, niedoskonałe, ułomne lub godne pogardy. Ponadto Aleksy lubuje się turpistycznych opisach, racząc nas porównaniami, które nierzadko wzbudzają obrzydzenie – świat oglądany oczami bohatera wydaje się być nadgniły, zepsuty i pokryty wybroczynami, co w pewnej mierze może korespondować z niełatwą rzeczywistością, z jaką protagonista zmagał jako syn spauperyzowanych migrantów: Dom otoczony był z trzech stron parcelami uschniętej ziemi, które przypominały niewyleczone na czas wypryski [5]; Piękne wspomnienia natomiast, choć skąpe i kruche, zajmują więcej miejsca niż wszystkie nabrzmiałe ropą katalogi razem wzięte, bo jeden piękny obraz zawiera przeżycia, zapachy i echa, które trwają całymi dniami. Te pamiątki są najcenniejszą częścią mnie – lśniącą perłą zrodzoną z wybrakowanego małża. Zielonym pąkiem wyrosłym z ludzkiej zgnilizny, jaką jestem [6]; Pole słoneczników strząsnęło płatki i wyglądało teraz jak piękna dziewczyna oszpecona trądzikiem [7].
Kontrastem dla tej wszechobecnej złości oraz napastliwego turpizmu jest nieśmiało przemykające gdzieś pod powierzchnią prezentowanych treści przeświadczenie, że na ogół człowiek nie pali za sobą postów w sposób zupełny. Przy odpowiednich dawkach uporu, determinacji i silnej woli, możliwe jest odnalezienie płaszczyzny, na której warto próbować odtworzyć nić kontaktu, łączącą nas z bliskimi nas ludźmi. Z tego względu, jeśli już kapryśny los daje nam szansę, by coś naprawić czy odbudować, to zdecydowanie warto z tej sposobności skorzystać, tym bardziej, że nigdy nie wiadomo, czy nadarzy się kolejna.
Opowieść, jaką snuje przed nami Tatiana Țîbuleac jest uniwersalną historią poświęconą bólowi, wynikającemu w ogromnym stopniu z niezrozumienia. Znaczna część książki wpisuje się w kanon lektur traktujących o rodzinnych dysfunkcjach i patologiach, uświadamiając nam, że traumy zaznane w latach dziecięcych często rzutują na dorosłe życie, zaś walka z demonami przeszłości bywa żmudna i wyczerpująca. Jednocześnie Lato, gdy mama miała zielone oczy to wzruszające dzieło przypominająca o tym, jak ożywcze i kojące może być wybaczenie i pogodzenie się.
----------------
[1] Tatiana Țîbuleac, Lato, gdy mama miała zielone oczy, przeł. Dominik Małecki, Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2021, s. 8
[2] Tamże, s. 22
[3] Tamże, s. 96
[4] Tamże, s. 170
[5] Tamże, s. 46
[6] Tamże, s. 71
[7] Tamże, s. 128
Książka robi duże wrażenie, zwłaszcza pod względem językowym. Nie ma prawie strony bez błyskotliwego epitetu czy porównania.
OdpowiedzUsuńPoziom językowy jest faktycznie bardzo wysoki i tutaj tym większe ukłony dla tłumacza za równie wysokiej klasy przekład :)
UsuńPełna zgoda.;)
UsuńJak Ci się wydaje, co stało się siostrze?
Z jednej strony jest jakaś podpowiedź w postaci wyrzutów sumienia, że nie udało się siostry uratować, z drugiej zaś dziecko może obwiniać się za coś, na co kompletnie nie ma wpływu. Może wypadek samochodowy albo jakaś gwałtowna choroba?
UsuńWydaje mi się, że to był jakiś wypadek. Dość sugestywne były informacje zawarte w spirali (mam nadzieję, że w wersji elektronicznej również był taki "obrazek").
UsuńO, przyznaję, że nie pamiętam spirali, co jest o tyle ciekawe, że niejedną książkę elektroniczną już czytałem i spotykałem się z wszelakiej maści obrazkami czy zdjęciami.
UsuńChyba nie moja bajka, ale ciekawie było dowiedzieć się czegoś o tej książce :)
OdpowiedzUsuńHehe, ja też tak mam, że o niektórych książkach wolę czytać niż sięgać po nie osobiście ;)
UsuńA już miałem nadzieję, że jestem wyjątkowy ;)
Usuń