Verena Keßler
Duchy z miasteczka Demmin
Kwiecień 1945 roku. Klęska III Rzeszy Niemieckiej jest już nieuchronna. Tysiącletnia Rzesza upadnie zdecydowanie prędzej niż sugeruje dumna nazwa. Na froncie wschodnim trwa gorączkowy odwrót oddziałów niemieckich, które miażdżone są przez Armię Czerwoną. Jedyne, do czego zdolne są wojska Hitlera to spowalnianie marszu radzieckich żołdaków, którzy wkraczają już do Meklemburgii-Przedpomorza. W miarę zbliżania się Sowietów, w niemieckich wsiach, miastach i miasteczkach, narasta panika. Lęk przed czerwonoarmistami nie jest bezpodstawny – masowe gwałty, grabieże, pijaństwo oraz egzekucje i mordy na wszystkich podejrzanych o związki z nazistowską władzą czy Wehrmachtem żywo oddziałują na wyobraźnię. W dodatku antyrosyjska fobia jest katalizowana przez goebbelsowską propagandę, która wykorzystuje zbrodnię w Nemmersdorfie (Prusy Wschodnie) z 12 października 1944 roku, by ukazać radzieckich wojaków jako barbarzyńców, którym obce są wszelkie przejawy humanitaryzmu. Przerażające fakty mieszają się z krwawymi fantazjami i plotkami rodząc nadpsute i trujące owoce – ludzie ulegają histerii, która w kilku przypadkach prowadzi do masowych samobójstw. Jedną z miejscowości, której mieszkańcy poddają się psychozie strachu jest Demmin – tuż po zdobyciu miasta przez Armię Czerwoną, wg różnych szacunków, od 700 do 1000 Niemców targa się na własne życie. Echa tych przerażających wydarzeń użyte zostają przez Verenę Keßler (ur. 1988), niemiecką pisarką, autorkę powieści Duchy z miasteczka Demmin.
Akcja książki osnuta jest wokół perypetii pierwszoosobowej narratorki, nastoletniej Larissy. Dorastająca dziewczyna, która nie znosi swojego imienia (preferuje, by zwracać się do niej Larry), planuje, by w niedalekiej przyszłości wyrwać się z rodzimego Demmin i zostać reporterką wojenną. Dzieło jest zapisem kolejnych rozdziałów z procesu dojrzewania Larry, która stopniowo coraz lepiej poznaje nie tylko siebie, ale i bezpośrednio otaczającą ją rzeczywistość.
Gdyby uwzględnić jedynie główną oś fabularną związaną z losami protagonistki, Duchy z miasteczka Demmin można uznać za klasyczny Bildungsroman (z niemieckiego to dosłownie powieść o formowaniu), przy czym utwór Vereny Keßler czyta się o tyle przyjemnie, że Larry to osoba nieszablonowa, do której nietrudno zapałać szczerą sympatią. Dziewczyna jest harda, pracowita (skromny, acz stały dochód zapewnia pomoc w utrzymaniu czystości lokalnego cmentarza) i uparcie dąży do realizacji swoich pasji, mając całkiem pozytywny stosunek do życia, mimo iż pochodzi z rozbitej rodziny, nad którą unosi się widmo tragedii sprzed lat – rozwód rodziców, rzadkie spotkania z ojcem zatrudnionym jako kierowca ciężarówki, napięte relacje z matką (zarabiającą jako pielęgniarka), która co rusz stara się zapełnić lukę po byłym mężu, wreszcie wspomnienie nieszczęśliwie zmarłego brata, który odszedł z ziemskiego padołu jeszcze przed narodzinami Larry. Wbrew tym przeciwnościom, nastolatka jest bardzo empatyczna, a w dodatku ma w sobie niemałe pokłady pogody ducha oraz autoironii – jeśli dołożyć do tego bujną wyobraźnię, to okazuje się, że w książce nie brak momentów, które wywołują uśmiech sympatii (Trzydzieści siedem minut to mój rekord. Tyle udaje mi się zwisać do góry nogami z jabłoni. (…) Ogólnie rzec biorąc, nie jest to zbyt przyjemne. Jasna sprawa, w końcu to jedna z metod tortur. I właśnie dlatego muszę ćwiczyć. Bo to wcale nie takie nieprawdopodobne, że kiedyś w życiu zostanę poddana torturom [1]).
Owe przygody wkraczającej w dorosłość nastolatki przeplatane są rozdziałami z trzecioosobową narracją, za sprawą której przybliżona zostaje postać sąsiadki Larissy, wiekowej pani Dohlberg. Dziewięćdziesięcioletnia staruszka zostaje przekonana przez swoich nielicznych krewnych, by resztę dni spędzić w ośrodku spokojnej starości – przygotowania do przenosin i pożegnanie z domem pamiętającym jeszcze II wojnę światową, stają się dla pani Dohlberg źródłem licznych acz rwanych i szarpanych reminiscencji, których przedmiotem są zdarzenia z przeszłości. Kobieta, jako kilkuletnia dziewczynka, zaznała piekła wyzwolenia miasteczka Demmin przez Armię Czerwoną. Obrazy, które wypływają z głębin podświadomości na powierzchnię umysłu pani Dohlberg, są rachityczne i niepełne, ale z racji tego jeszcze mocniej oddziałują na czytelników – groza, która się z nich sączy jest tym silniejsza, iż nie znamy w pełni jej rozmiarów, a zarazem uzmysławiamy sobie, że oglądamy jedynie jej wycinek, ułamek: – Połóż się płasko na materacu – rozkazała szorstko matka, następnie zarzuciła na najstarszą córkę wszystkie koce, na wierzchu – dla kamuflażu i ochrony – ułożyła najmłodszą śpiącą Lotte. Duszno, było duszno, ciemno i gorąco, ale się nie ruszała, wciąż wstrzymywała oddech, oszczędzając tlen. Nie widziała żadnego z mężczyzn, którzy zeszli na dół, do dziś nie wie, ilu ich było, pamięta tylko, że głośno rozmawiali, jeden z nich miał czkawkę, a potem zabrali matkę [2]; Niektóre ciała leżały całymi tygodniami, a z Piany wciąż wypływały nowe, które wcześniej musiały zaplątać się gdzieś na dnie. Podobno były całkowicie opuchnięte, niemożliwe do zidentyfikowania, wyglądały jak pszenne pieczywo (…) [3]; Od czasu do czasu spotyka jednak małą Inge albo widzi ją siedzącą na balkonie, nawet w zimie. One obie też wtedy próbowały albo inaczej: ich matka próbowała. Kiedy przyszli Rosjanie, żyletką podcięła córkom żyły na przegubach rąk, mała Inge miała raptem osiem lat. Podobnie jak większość zrobiła to źle, cięła w poprzek, zamiast wzdłuż, dlatego się nie wykrwawiły [4].
Figura pani Dohlberg służy Verenie Keßler także do pokazania jednej z najgroźniejszych chorób cywilizacyjnych dzisiejszego świata, dotykającej m. in. wielu starszych ludzi, tj. samotności. Konieczność przebywania głównie we własnym towarzystwie okazuje się katalizatorem pesymizmu oraz kiepskiego samopoczucia, bowiem pani Dohlberg grzęźnie coraz bardziej w bagnie swoich nigdy nie wypowiedzianych traum i lęków. Brak osoby, z którą można by się podzielić strapieniami, skutkuje ich nawarstwianiem się do momentu, gdy ich ciężar staje się nie do zniesienia. Ta sytuacja jest o tyle frapująca, iż cioteczny prawnuk pani Dohlbert jest szczerze zaintrygowany doświadczeniami, przez jakie musieli przejść mieszkańcy Demmin – tyle, że ani chłopaki, ani starsza pani nie mają na tyle determinacji, by nawiązać nić porozumienia, nić, która mogłaby okazać się użyteczna i kojąca dla obu z nich. Ewentualna płaszczyzna kontaktu jest niezwykle krucha i delikatna, i rzadko kiedy udaje jej się udźwignąć ciężar emocji, jakie musiałyby zostać na nią nałożone, co zresztą zdaje się symbolizować jedna ze scen powieści, w której Larry stara się uratować łabędzia przymarzniętego do tafli jeziora – jeden fałszywy ruch i nagle znajdujemy się lodowatej wodzie, która może nas śmiertelnie wychłodzić w ciągu kilku minut. W tym kontekście wymowa powieści jest przygnębiająco prawdziwa – jako ludzie, pomijając nieliczne jednostki, które potwierdzają jedynie istnienie reguły, nie potrafimy efektywnie korzystać z przeżyć i doznań innych oraz nie umiemy dzielić się swoimi doświadczeniami, co skazuje nas na powtarzanie błędów lub bezsilne przyglądanie się temu, jak robią to ci, których moglibyśmy przed tym uchronić.
Koktajl młodości i starości, jaki w swojej powieści stosuje Verena Keßler owocuje bardzo ciekawą lekturą o dychotomicznym charakterze. Dualizm widoczny jest w kilku odsłonach, bowiem przeszłość splata się z teraźniejszością, zaś młodzieńcza radość życia i werwa swobodnie mieszają się z grozą i horrorem minionych lat. Istnienie jednego nie zaprzecza bytowaniu drugiego. Verena Keßler przypomina nam tym samym, że ludzki byt, szczególnie jeśli spojrzeć na niego z szerszej perspektywy, nie zawężając się wyłącznie do jednostek, to nieustanny taniec życia i śmierci, chwil beztroski i traum, rzeczy, które pozornie się wykluczają, a które w istocie idealnie się dopełniają.
P.S. Tak, Ukraina wciąż walczy. Tak, możemy, choćby w pewnym stopniu, pomóc jej obrońcom i obrończyniom. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! zrzutka.pl/adr4dn.
------------------------------
[1] Verena Keßler, Duchy z miasteczka Demmin, przeł. Małgorzata Gralińska, Wydawnictwo ArtRage – Książkowe Klimaty, Warszawa – Wrocław 2022 , s. 10
[2] Tamże, s. 111
[3] Tamże, s. 53
[4] Tamże, s. 136
Wiele sobie obiecuję po tej książce, czeka na czytniku. Temat interesujący, a lit. niemieckojęzycznej wciąż u nas mało w przekładach.
OdpowiedzUsuńHa, mnie w sumie ta książka mocno zaskoczyła, bowiem opis naszego polskiego wydawcy okazał się dla mnie mylący. Przed lekturą sądziłem, że wątek masowych samobójstw pod koniec II WŚ będzie kluczowy, a tymczasem, choć nieustannie wypływa on na powierzchnię i dryfuje, to jednak cały czas pozostaje odrobinę w tle. Ciekaw jestem, jak Ty odbierzesz tę powieść. A współczesnej literatury niemieckiej faktycznie nigdy u nas za wiele, więc każdy nowy przekład jest mile widziany :)
UsuńKsiążka, którą bardzo chcę przeczytać!
OdpowiedzUsuńUważam, że warto ;)
UsuńEch, znów potwierdza, że historia świetną nauczycielką jest, ale uczniów ma wyjątkowo mało pojętnych.
OdpowiedzUsuńIgnorancja to rzecz równie groźna, co potężna ;)
UsuńNajsmutniejsze, że źli się pilnie uczą, a dobrzy nijak nie chcą.
UsuńTo połączenie wątku współczesnego i historycznego wydaje się w tej powieści bardzo ciekawe. Będę się zresztą przyglądać wszystkim książkom wydawanym przez ArtRage, bo mają nosa do dobrych książek :)
OdpowiedzUsuńGalene
Tak, autorka interesująco pokazuje związki pomiędzy przeszłością a teraźniejszością ;) A co do ArtRage, to mam bardzo podobne odczucia, tzn. także uważam, że wydawnictwo specjalizuje się w interesujących tytułach.
Usuń