Strony

sobota, 21 maja 2022

„Helikopter w ogniu” Mark Bowden - książka vs. film



Mark Bowden

Helikopter w ogniu

Black Hawk Down: A Story of Modern War
tłumaczenie: Aleksandra Brożek
audiobook
czyta: Bogusław Linda
długość: 12 godz. 4 min.
wydawca: Agora 2011
ISBN: 978-83-268-0370-3


Czy jest ktoś, kto nie oglądał amerykańskiego filmu Helikopter w ogniu (Black Hawk Down) z 2001 roku reżyserii Ridleya Scotta, który otrzymał dwa Oscary? Jeśli nie, to niech jak najszybciej nadrobi braki. To jeden z najlepszych filmów wojennych w historii kina. Jak chyba żaden pokazuje chaos i grozę nowoczesnej wojny, nawet takiej bardzo lokalnej, która jak każda najczęściej przynosi ofiary po obu stronach, niezależnie od symetryczności czy asymetryczności konfliktu. Wielce zadowolony z poziomu ekranizacji, którą obejrzałem nie raz, od dłuższego już czasu zabierałem się do poznania pierwowzoru Helikoptera w ogniu, czyli książki pióra amerykańskiego dziennikarza i pisarza Marka Bowdena (ur. 1951) wydanej po polsku pod tym samym co film tytułem. Wybrałem wydanie w formie audiobooka.



Jak zwykle wszystko zaczęło się od wojny wywołanej przez dyktatora. Somalijczycy nie są w naszym rozumieniu tak do końca narodem, gdyż więzy plemienne, jak pokazała historia, są dla niż dużo ważniejsze niż koncepcja narodu i państwa. Dopóki dyktator Mohammed Siad Barre (som. Maxamed Siyaad Barre, 1919-1991) trzymał za mordę całe plemienne towarzystwo, jakoś wszystko szło, ale w roku w roku 1997 postanowił wykorzystać osłabienie sąsiedniej Etiopii i podbudować swoje ego przyłączając do Somalii sporną etiopską prowincję Ogaden. Tak by the way – nie kojarzy Wam się to jakoś z Putinem? Doszło do dwuletniej wojny w wyniku której Etiopczycy skopali tyłek Somalijczykom, ale prawdziwe problemy zaczęły się później. Straty wojenne osłabiły kraj i władzę centralną, w końcu w roku 1991 nastąpił nie tylko upadek dyktatora, ale i państwa. Rozpoczęła się wojna domowa, głównie pomiędzy klanami plemiennymi, która trwa do dzisiaj. Dobroczyńcy z Zachodu, piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami i uczynkami, zaczęli pomagać Somalijczykom, którzy zajęci wojną nie mieli czasu siać ani zbierać. Podziwiam tych z akcji humanitarnych. Gdy pomagam Ukraińcom, nie tylko cywilom, ale i ich siłom zbrojnym, to dlatego, że uważam ich sprawę za słuszną i zgodną z polskimi oraz zachodnimi interesami, więc chcę, aby wygrali. Ci wszyscy, którzy pomagają Somalijczykom i innym w podobnej sytuacji przypominają mi kompletnych idiotów. Wyobraźcie sobie, że dwa państwa wojują z powodów, które jeśli nawet nie są kompletnie irracjonalne dla postronnych, to są w sposób oczywisty niemożliwe do pogodzenia, co czyni negocjacje bezcelowe, a w dodatku te ich motywacje są równoważne, co uniemożliwia określenie, kto praw, a kto nie. Są dwie możliwości - albo zostawić ich w spokoju i niech sami się pozabijają lub pogodzą, albo podsyłać im jedzenie i napoje, żeby nie umarli z głodu i żeby mieli chęć do walki. A! - no i opatrunki, żeby mogli opatrywać rannych i ponownie wysyłać ich do walki. W pierwszym wypadku jest szansa, że konflikt kiedyś się wypali, raczej szybciej niż później. W drugim bijatyka będzie trwała w nieskończoność, w dodatku z dużo większą gwałtownością. Pomaganie cywilom jest fikcją, gdyż z reguły ten, kto ma siłę, w warunkach wojny domowej przejmie lwią część pomocy. Nawet gdyby się to jednak jakimś cudem udało, to pomaganie tylko cywilom, problem w tym, iż w długotrwałej wojnie, zwłaszcza domowej, nie ma cywilów. Dzisiejszy cywil jutro pójdzie zabijać, bo ktoś zabił jego krewnego, bo dziecko umarło mu z głodu, bo nagle chce zarobić. No i taka sytuacji nastała w Somalii. Klany lały się między sobą, a żeby szeregi cywilów, czyli przyszłych wojowników, nie wymarły z głodu, nawiedzeni wolontariusze i dobrzy politycy z Zachodu pomagali jak mogli. Oczywiście tych pomagających trzeba było chronić, pojawiło się ONZ i kto tylko mógł. Jak było do przewidzenia, obrywało się każdemu, kto się nawinął, w tym i żołnierzom ONZ. Jednym z epizodów wojny, która z różnym natężeniem trwa do dzisiaj, była bitwa w Mogadiszu w 1993. Była to amerykańska operacja specjalna mająca na celu wyłapanie starszyzny klanu Habr Gedir, któremu przywodził Mohamed Farrah Aidid, uznawany wówczas przez USA i społeczność międzynarodową za szczególnie odpowiedzialnego za zagrabianie pomocy humanitarnej i niemożność restytuowania władzy centralnej, co zresztą nie przeszkodziło mu w przyszłości zostać na chwilę prezydentem kraju. Sama operacja była amerykańskim pomysłem; żołnierze ONZ z Indii i Pakistanu dołączyli do Amerykanów dopiero wtedy, gdy sprawy się skomplikowały, ale pomysł na operację wojskową zabezpieczającą rozdział żywności, której epizodem była bitwa w Mogadiszu, powstał w ONZ i trzeba przyznać Bushowi, że długo się wahał, czy dać się wciągnąć Ameryce w tę awanturę.

O ile film Helikopter w ogniu koncentruje się tylko na samej operacji (bitwie) to książka, jak wskazuje już tytuł w oryginale Black Hawk Down: A Story of Modern War jest szerszą opowieścią. Nie o całej wojnie, ale o tym jakie były bezpośrednie przyczyny i cele operacji, z czego wynikała nieuchronność jej rozpoczęcia pomimo niesprzyjających okoliczności, które czyniły bardzo prawdopodobnym komplikacje. Okoliczności, w świetle których aż dziw bierze, że wszystko skończyło się w sposób, który w wielu aspektach można ocenić jako amerykański sukces. Książka nie kończy się też, w przeciwieństwie do filmu, w momencie zakończenia bitwy ani nie ogranicza się do pokazania przeżyć Amerykanów.

Tyle wprowadzenia, żeby przybliżyć o co come on. Mark Bowden przeprowadził tytaniczną pracę zbierając dane do tej książki. Dotarł do wielu materiałów takich jak nagrania komunikatów radiowych z bitwy czy wideo ze śmigłowców obserwacyjnych. Realizm czuć aż do bólu, choć Bowden nie był chyba nigdy żołnierzem ani korespondentem wojennym. Przeprowadził jednak wywiady z uczestnikami walki i udało mu się poczuć atmosferę tamtych chwil. Wszystko to zaowocowało rzetelną relacją z operacji i zarazem porywającą opowieścią o absurdzie władzy, wojny i ambicji, która może doprowadzić do śmierci wielu osób. Trzeba podkreślić, że bezsens i okrucieństwo wojny przedstawił bez najmniejszego śladu jednostronności, bez propagandowego zacięcia, ale i bez pacyfistycznych haseł ani innych tanich chwytów. Autor bardzo celnie i bez rozwlekania dokonał kontekstualizacji polityki lokalnej i międzynarodowej oraz wyjaśnienia, w jaki sposób misja pokojowa przekształciła się w konflikt zbrojny, a także wczuł się w motywacje, resentymenty i emocje, które miały wielkie znaczenie dla uczestników wydarzeń po obu stronach barykady i, paradoksalnie, w obu przypadkach zawierały elementy syndromu oblężonej twierdzy (znowu kojarzy się Putin i jego Rosja).

Bitwa w Mogadiszu była w najnowszej historii USA największą operacją, w której doszło do walki bezpośredniej w zabudowie miejskiej. Wielkie miasto to bardzo specyficzne pole walki i Bowdenowi wyjątkowo dobrze udało się przedstawić nieprzewidywalność takich starć, chaos, potworne obciążenie psychiczne i fizyczne jakiemu poddawani są walczący. Pociski nadlatujące ze wszystkich kierunków, krzyki rannych i umierających, ogłuszające odgłosy używanej broni… Ten realizm, idealne połączenie dynamiki, horroru, tunelowego widzenia, jakie pojawia się często w stanie zagrożenia, z głębią szerszego spojrzenia, jakie przychodzi po, który dla mnie jest wielkim atutem książki, może być utrudnieniem dla osób, dla których tematyka wojenna jest kompletnie obca.

Autor nie zastosował w konstrukcji swego dzieła najczęściej spotykanej koncepcji wiodącego wątku jednego protagonisty lub przełączania się pomiędzy kilkoma bohaterami, a prezentuje obraz tych tragicznych dla wszystkich uczestników wydarzeń z perspektywy wielu różnych osób, Amerykanów i Somalijczyków, którym „oddaje głos” zgodnie z chronologią tego, co się działo. A że działo się wiele, w dodatku równocześnie, więc ten zabieg pokazuje idealnie chaos i „mgłę wojny”, o której często zapominają „eksperci” później analizujący nie tylko różne wojny, ale i inne momenty historii. Niestety może to utrudniać lekturę czytelnikom przyzwyczajonym do powieściowych konstrukcji najczęściej budowanych na jednym protagoniście lub góra kilku głównych postaciach.

Lektura ta wywołuje wiele emocji, a później przemyśleń i refleksji. To obowiązkowa pozycja nie tylko dla każdego, kto chce wstąpić do służb, ale i tych, którzy już w tym siedzą, a także każdego „cywila”. Wszystkim warto przypominać że, jak to mówi jeden z bohaterów książki i wydarzeń: Czasami ty zjadasz niedźwiedzia, czasami niedźwiedź zjada ciebie. I jest to prawda obowiązująca obie strony w każdej wojnie, każdej walce, nawet przy rażącej dysproporcji sił. No, chyba że ktoś uważa, że dla jego męskości wystarczającą porcję adrenaliny dostarczy strzelanie do kaczek i innych bezbronnych zwierząt – kaczka cię nie zje. Bardzo interesujące są też spostrzeżenia amerykańskich operatorów w Mogadiszu w postaci krytycznych uwag pod adresem nowoczesnej amunicji do karabinków automatycznych o kalibrze mniejszym od używanych w czasie zimnej wojny. Takie głosy zresztą co jakiś czas powtarzają się bodajże już od Wietnamu. To ciekawa sprawa - warto o tym pomyśleć oraz pamiętać, gdyby komuś przyszło ruszać do walki i miał wybór pomiędzy starszymi typami karabinków a tymi nowszej generacji.

Warty uwagi jest też ukazany w Helikopterze w ogniu poziom amerykańskiej i zachodniej medycyny pola walki, zarówno technik zaawansowanych, dostępnych na głębokim zapleczu (w kraju), jak i tego, co bezpośrednio na miejscu, w trakcie bitwy. Umiejętności sanitariuszy i medyków bezpośredniego zaplecza też dają do myślenia.

Zastanawiam się też po tej lekturze, czy prawdziwy duch elitarnej formacji, taki etos, który podtrzymuje morale, bardziej rodzi się z akcji udanych i pokazujących wyższość nad przeciwnikiem, czy raczej z takich, gdzie pomimo strat robiono swoje. Myślę, że oba elementy są równie ważne.

Niestety styl (tłumaczenie?), delikatnie mówiąc, jest bardzo słaby. Tekst brzmi tak, jakby w ogóle nie widział korekty, co jak mi się wydaje jest wspólną „zasługą” wszystkich zaangażowanych w wydanie. Poziom bylejakości w branży, która powinna być wizytówką dbałości o język i poziom wysławiania się, a także dokładności, wręcz poraża. Dotyczy to nie tylko samego wydawcy. Na przykład według publio.pl, jednego z dystrybutorów, autorem dzieła jest nie Mark Bowden, a profesor Mark Bowden. Skąd ten tytuł? Jedyny profesor o tym imieniu i nazwisku, jakiego udało mi się namierzyć, to Brytyjczyk, w dodatku zajmujący się muzyką. Na szczęście lektor, Bogusław Linda, mimo moich obaw, po raz kolejny zasłużył na miano predestynowanego do męskich ról oraz interpretacji „męskiej” prozy i nieco nadrabia całościowe wrażenia estetyczne z odsłuchu tej książki czytanej.

Książka trudna, wydanie niedopracowane, ale mimo iż film jest świetny i być może jednak  jeszcze bardziej emocjonujący, to dająca dużo więcej niż ekranizacja. Pozwala też wczuć się w to, co dzieje się na Ukrainie. Choć to całkiem odmienne realia, przerażenie, rany, cierpienie i śmierć, poczucie niepewności i strach, są pewnie takie same. Z pełnym przekonaniem gorąco polecam


Wasz Andrew

P.S. Ukraina wciąż walczy przeciw odwiecznemu wrogowi Polski i wolności i każdy z nas może pomóc jej obrońcom i obrończyniom. Sytuacja wielu walczących jest tragiczna - każde wsparcie i każda wpłata się liczy! zrzutka.pl/adr4dn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)