Strony

środa, 11 maja 2022

"Dom dla Doma" Wiktoria Amelina - Pieskie życie w poradzieckiej Ukrainie

Wiktoria Amelina

Dom dla Doma

Tytuł oryginału: Дім для Дома
Tłumaczenie: Katarzyna Kotyńska
Wydawnictwo: Warstwy
Seria: Proza nieobca
Liczba stron: 376
 
 

Psy to zwierzęta na tyle inteligentne, a przy tym oddane i empatyczne, iż niekiedy ogarnia nas marzenie, by nasze ukochane czworonogi mogły podzielić się z nami swoimi wrażeniami za pomocą ludzkiej mowy. Fantazja ta, w przypadku ziszczenia się, jak niemal każde pochopnie wypowiedziane życzenie, szybko mogłaby okazać się dla nas wysoce niewygodna czy problematyczna, bowiem stracilibyśmy wiernego i uważnego słuchacza nie kontestującego naszych wypowiedzi, a moglibyśmy zyskać kolejnego interlokutora, polemizującego z naszym zdaniem. Jak jednak wyglądałaby opowieść psa, który w trakcie całego swojego bytu sumiennie milczał, a dopiero u schyłku swej ziemskiej drogi zdradził się z posiadania umiejętności władania ludzką mową i to właśnie przed nami postanowił się otworzyć? Okazją do wysłuchania takiej psiej relacji jest książka Dom dla Doma pióra ukraińskiej pisarki, Wiktorii Ameliny (ur. 1986).

Protagonistą, będącym zarazem pierwszoosobowym narratorem powieści, jest pudel Dominik, zwany też Domikiem lub Domem. Najistotniejszą informacją, jaką na swój temat zdradza zantropomorfizowany bohater jest jego wiek – to rocznik 1991, co czyni go równolatkiem państwa ukraińskiego, bo to właśnie w tym roku (dokładnie 24 sierpnia) tamtejszy parlament przyjął deklarację niepodległości. Dom dorasta razem ze zdemokratyzowaną Ukrainą, stając się świadkiem poradzieckiej transformacji, obserwując przede wszystkim jej cienie i szarzyznę, z jaką boryka się większość ukraińskiego społeczeństwa.

Soczewką, pozwalającą skupić problemy i bolączki związane z wyjściem z cienia sowieckiej dominacji i wkroczeniem w świat agresywnego kapitalizmu, jest lwowska rodzina Ciłyków, do której trafia Dom. Jako, że familia żyje w skromnych warunkach (na 6 osób przypadają 2 emerytury oraz 1 niezbyt wysoka pensja), to dotkliwie odczuwa ona wszelkie niedogodności wynikające z kiepskiego funkcjonowania młodego, ukraińskiego państwa. Ciłykowie są niczym barometr, sygnalizujący wszelkie wahnięcia i niedociągnięcia systemu, który często nie jest w stanie efektywnie pomagać słabszym i potrzebującym. Niepodległa Ukraina, tak jak choćby wyzwolona z radzieckich pęt Polska, zmaga się z szeregiem spraw, jakie pozostawia po sobie upadły, sowiecki gigant. Obraz ukraińskiej transformacji w wielu punktach jest zbieżny z tym, czego doświadczają byli już obywatele Polskiej Republiki Ludowej – masowe zamykanie zakładów pracy (Urodziłem się w niedzielę, w lutym, w ukraińsko-rosyjsko-polsko-żydowskiej rodzinie głównego księgowego berdyczowskich zakładów odzieżowych, które akurat się zamykały. Zapewne właśnie to wpłynęło na moje pieskie życie [1]), szalejąca hiperinflacja (Zresztą, jaki był sens w bieganiu po sklepach? Wszystkie zaoszczędzone pieniądze momentalnie wyparowały, tak samo, jak prawie sto lat temu – dwugłowe ptaki z rąk ich dziadków [2]), upadające kopalnie częściowo przekształcające się w biedaszyby (Kłejno młodszy szybko załatwił sobie właściwe znajomości i kilka biedaszybów, kopanek, na północ od Doniecka [3]), ogólne zaniedbanie (nie sposób nie dostrzec licznych (…) dziur w jezdniach, plwocin na chodnikach, niedopałków, połamanych ławek w parku, szczurów na podwórku [4]), słabe płace dla pracowników administracji czy oświaty (Mężom nauczycielek nie wypłacano pensji, trochę częściej wydawano racje żywnościowe – jakąś kaszę, ościstą mrożoną rybę, konserwy o niejasnym składzie i czasem, od święta, słodzone mleko skondensowane [5]), niewydolne działanie służb mundurowych (Chociaż milicjanci okazali się nie tak źli, jak spodziewała się Tamara. Nawet trochę pomagali. Zgłoszenie też w końcu obiecali przyjąć – ale kiedy będzie widać, że sprawa nie jest beznadziejna [6]) to koszty, jakie należy zapłacić za wyrzeczenie się sowieckiego dziedzictwa.

Ważkim, choć jakże odmiennym dla polskich czytelników doświadczeniem, z jakim mierzą się mieszkańcy niepodległej Ukrainy jest kwestia narodowej tożsamości. W 1989 roku, pod koniec istnienia Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, niecałe 73% ludności stanowią Ukraińcy, zaś mniejszość rosyjska to nieco ponad 22%. Do 1991 roku w powszechnym użytku jest rosyjski, który po upadku ZSRR stopniowo wypierany jest przez ukraiński, co jednak nie zmienia faktu, iż wielu ludzi posiadających obywatelstwo ukraińskie nie potrafi porozumieć się w języku Tarasa Szewczenki (Przeprowadzał się zresztą niechętnie – prosił o miejsce bardziej na wschód. Córki ani słowa nie znały po ukraińsku. Co najwyżej tych kilka czułych słówek, którymi zwracał się się do nich ojciec-pułkownik. A we Lwowie, jak powiadali, nawet wykłady na uniwersytecie niektórzy prowadzą „w tym języku” [7]). Dodając do tego burzliwe losy starszego pokolenia, urodzonego jeszcze przed zawieruchą II wojny światowej, okazuje się, że nagle wielu uzmysławia sobie, że jako ludzie radzieccy są (…) zewsząd i znikąd [8]. Znamienna jest tutaj figura Dużej Ba, której rodzice byli Rosjanami przybyłymi z rejonów nadwołżańskich w okolice Baku, sama zaś, po licznych przeprowadzkach związanych z pracą męża w charakterze wojskowego, osiada w końcu we Lwowie: Jedni mówili tam, że Lila jest „tutejsza”, tak jak ona sama tu, we Lwowie, mówi o innych. Ktoś z przybyszów, mówiąc o niej, rzucił kiedyś obraźliwe, tak samo jak o Azerkach: „Jedna z tych czurek”, ale pomyślała, niech im będzie. A ktoś nazwał „obcą, ruską” – może i była „ruska”, ale nie obca. I Duża Ba już wtedy poczuła się tym wszystkim zmęczona. A kiedy wyszła za lotnika-Ukraińca, to niebawem usłyszała i złośliwe „chachłaczka”… Ba wspomina, a od każdego słowa uderza w nos ten sam zapach – obrazy [9]. Tych fragmentów poświęconych Dużej Ba nie sposób nie odnieść do tego, co aktualnie dzieje się na Ukrainie, bowiem z perspektywy czasu widać, jak istotne było owo zagubione i zaburzone poczucie tożsamości rosyjskojęzycznych Ukraińców, które zostało sprytnie wykorzystane przez Federację Rosyjską – niepewność odnośnie własnego statusu została rozbudzona i rozdmuchana przez antyukraińską histerię, co pozwoliło w 2014 roku na utworzenie punktów zapalnych w Doniecku, Ługańsku czy na Krymie, punktów które przez długie lata były ropiejącymi ranami, by wreszcie z 25 na 26 lutego 2022 stały się zarzewiem krwawej i wyniszczającej wojny (eufemistycznie określanej przez rosyjska media propagandowe mianem specjalnej operacji wojskowej).

Dom dla Doma to nie tylko ukazana z oryginalnego punktu widzenia historia współczesnej Ukrainy. To także galeria bardzo ciekawych postaci, mogących w ogólnym mniemaniu uchodzić za osoby, których głos pozostaje na ogół słabo słyszalny. Niewidoma dziewczynka; emeryci; samotne matki, z których jedna jest bezrobotna, a druga wykonuje pracę zdecydowanie poniżej kwalifikacji – w swojej powieści Wiktoria Amelina pozwala przemówić tym, których niesłusznie spycha się na margines, których wielu stara się nie dostrzegać, a którzy, jak zresztą każdy, zasługują na naszą uwagę. Ponadto perypetie członków rodziny Ciłyków umożliwiają przybliżenie szeregu prawd dotyczących człowieczej natury oraz międzyludzkich relacji. Amelina pokazuje m. in. jak trudna (a przez to cenna) jest szczera rozmowa, którą wielu nieudolnie zastępuje najróżniejszymi substytutami – tymczasem umiejętność nawiązania dialogu, świadomość bycia wysłuchanym czy zdolność do cierpliwego przyswojenia tego, co usiłują przekazać nam inni to kamienie milowe w zawiązywaniu mocnych i jakże potrzebnych kontaktów z bliźnimi, którzy w newralgicznych momentach mogą być dla nas wsparciem i ostoją.

Ważnym, choć pozornie milczącym, bohaterem powieści jest również Lwów. Zwiedzanie (…) miasta, które przechodziło z rąk do rąk [10] jest o tyle szczególne, że dzięki Domowi, w ogromnej mierze odbierającemu bodźce płynące z otoczenia za pomocą bardzo wyczulonego zmysłu węchu, metropolia odsłania przed nami oblicze znacząco różniące się od tego, jakie zapewnia ludzki wzrok. Dom wywleka plątaninę zapachów i woni składających się na skomplikowaną, niełatwą i tragiczną spuściznę Lwowa, którego wielokulturowość jest bogactwem, ale i pewnego rodzaju piętnem, w jakim zamykają się lata konfliktów i walk. Nie mniej intrygującym pomysłem jest osadzenie losów Doma i rodziny Ciłyków w cieniu widma znanego polskiego pisarza, mieszkającego niegdyś u podnóża Wysokiego Zamku, zmuszonego przez wojenny chaos do opuszczenia rodzimego miasta – wskazówką, że owym literatem jest prawdopodobnie Stanisław Lem, jest motto otwierające Dom dla Doma, jakim jest cytat z Głosu Pana, cytat dotyczący krzyku boleśni, strachu i cierpienia.

Ostatnim elementem, o którym warto wspomnieć, jest symbolika, jaką obficie skropione są karty powieści. Wiktoria Amelina z ogromną wprawą nadaje dodatkowe znaczenia przedmiotom powszechnego użytku, które zyskują rozbudowaną optykę poprzez osadzenie ich w konkretnym kontekście biograficznym wybranych protagonistów. Czarna skrzynia – wielka, masywna, pięknie wykonana i nigdy nie otwierana z racji brakującego klucza – będąca jednym z nielicznych mebli pozostałych po poprzednich lokatorach (Lemach?) skrywa w sobie mnogość odczytań. To przegapiona szansa i miniona okazja, by pozbyć się zbędnego balastu. To świadomie ignorowana tajemnica, co jest jednoznaczne z brakiem zainteresowania wobec kultury ludzi żyjących przed nami w danym miejscu. Ale to także ogromna przestrzeń dla bujnej wyobraźni, która może zapełnić skrzynię licznymi marzeniami. Cienkie zupy gotowane na kościach do idealne podsumowanie kiepskiej sytuacji ekonomicznej, w jakiej znajduje się wielu Ukraińców, zaś pachnąca kurzem, wiekowa narzuta to kwintesencja niespełnionych fantazji, które przez brak działania więdną i obumierają, przekształcając się w smutne rojenia. 

Wszystkie te składowe – ludzie, materia nieożywiona, psi narrator oraz Lwów wijący się w systemowych, gospodarczych oraz społecznych przemianach – współtworzą bardzo ciekawą książkę obrazującą niełatwą ścieżką, jaką w latach 90-tych XX wieku oraz na początku lat 0-wych wieku XXI, podążało ukraińskie państwo. Wiktoria Amelina ukazuje ogrom wyzwań, z jakimi należało się zmierzyć po upadku radzieckiego molocha, przy czym wyzwania te ukazane są z perspektywy zwyczajnych ludzi, co doskonale uświadamia, że transformacja postradzieckich republik była dla wielu bolesną terapią szokową. Jednocześnie Amelina zaznacza jak trudne do wyplenienia jest owo postsowieckie dziedzictwo (A może ten kraj nie rozsypał się, tylko rozlał, jak rzeka na wiosnę albo olej z butelki? To by wszystko tłumaczyło. Ogromny, straszny kraj rozbił się, rozlał, jak rozlewam się czasem olej, kupiony na bazarze przy dworcu przez jakąś lwowską panią domu. Kraj rozpływał się po bruku strumyczkami, rzekami. Nie tak łatwo posprzątać to z ulic [11]) – pozostaje nadzieja, że wielkie sprzątanie rozpoczęte w 2004 roku pomarańczową rewolucją zakończy się pełnym sukcesem w przeciągu najbliższych miesięcy.

 


P.S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! zrzutka.pl/adr4dn.



------------------------------

[1] Wiktoria Amelina, Dom dla Doma, przeł. Katarzyna Kotyńska, Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2020, s. 7

[2] Tamże, s. 65

[3] Tamże, s.  90

[4] Tamże, s. 66

[5] Tamże, s. 104

[6] Tamże, s. 162

[7] Tamże, s. 19

[8] Tamże, s. 77

[9] Tamże, s. 79

[10] Tamże, s. 77

[11] Tamże, s. 10

11 komentarzy:

  1. Niedawno kupiłam autobiograficzny "Wysoki Zamek" Lema. Widzę, że będę mogła skompletować sobie (i przeczytać mam nadzieję) taki literacki dwugłos o Lwowie - Lem i Amelina. Bardzo ciekawi mnie historia tego miejsca zarówno od strony przedwojennej polskiej inteligencji, jak i z punktu widzenia przedstawicieli świeżo wyklutej ukraińskiej demokracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, ja "Wysoki zamek" czytałem na tyle dawno, że trudno było mi się odnieść do tej książki w trakcie lektury "Domu dla Doma". Dlatego tym bardziej jestem ciekaw Twoich wrażeń z tego ewentualnego komparatywnego czytania :)

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy zabieg literacki uczynić narratorem psa. Dodaje do listy książek do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie od razu skojarzył się on z "Jestem kotem". A książkę Ameliny warto przeczytać i ciekaw jestem czy przypadnie Ci do gustu :)

      Usuń
  3. Wiem, że antropomorfizacja zwierząt to zwykły zabieg literacki, ale mam do niego negatywny stosunek. Zbyt często, zwłaszcza w stosunku do psów, antropomorfizacja z literatury trafia do życia i zastępuje znajomość psiej psychiki, postrzegania i perspektywy. Niemniej książka wygląda interesująco, tym bardziej, że teraz każda dobra pozycja pokazująca skomplikowaną i tragiczną historię Ukrainy jest warta zainteresowania. Dzięki za zwrócenie uwagi na coś, po co sam bym pewnie nie sięgnął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym konkretnym przypadku zabieg antropomorfizacji wydaje się o tyle uzasadniony, że autorka bardzo dobitnie podkreśla w ten sposób fakt, iż jej dzieło napisane jest przede wszystkim z perspektywy tych, których się nie słucha, albo których wygodniej jest nie słyszeć. No i faktycznie jest sporo ciekawostek na temat ukraińskiej transformacji ;)

      Usuń
    2. Ja też mam nieco nieufny stosunek do takich zabiegów. Rozumiem zamysł, ale czemu nie uczynić narratorem człowieka z marginesu, kogoś wyrzucone poza społeczeństwo, niesłuchanego? Taka antropomorfizacja czyni z psa człowieka we wszystkim poza fizycznością. Ciekawie byłoby przeczytać próbę "realistycznego" dania głosu psu, ale nie wiem, czy dałoby się z tego zrobić "czytelną" literaturę.

      Usuń
    3. Heh, wychodzi, że jestem w nielicznym gronie tych, dla których taki zabieg nie jest zgrzytem. Chyba zanotuję sobie te wszystkie wasze uwagi i w przypadku, gdyby udało mi się kiedyś uczestniczyć w spotkaniu autorskim z W. Ameliną, zadam pytanie o celowość takiej (psiej) formy narracji, podpierając się przy tym waszą argumentacją :)

      Usuń
    4. Pożeracz Dokładnie! Mam wrażenie, że dzisiaj, kiedy wiemy tak wiele o skomplikowanej psychologii i zachowaniach stadnych psów, antropomorfizacja psa to zabieg tak baardzo karkołomny, że trzeba by mieć naprawdę dobre uzasadnienie dla jego zastosowania - bo ja wiem, klimaty mitologiczne czy magiczne, ale tutaj tego chyba nie ma.

      Usuń
  4. Kolejny raz proponujesz ciekawą ukraińską książkę. Mam nadzieję, że uda mi się ją zdobyć i przeczytać, choć niestety nie mam przekonania do tej psiej narracji. Czytając recenzję, odniosłam wrażenie, że pies opowiada głównie o sprawach ludzkich. Piszesz przecież, że w książce dochodzi do przybliżenia „szeregu prawd dotyczących człowieczej natury oraz międzyludzkich relacji”. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak. Figura psa zostaje tutaj wykorzystana w podobny sposób jak choćby kot w powieści "Jestem kotem" Sōsekiego Natsume, gdzie zwierzak jest bacznym obserwatorem ludzkich zachowań. Z kolei pudel Don przygląda się zmianom zachodzącym w młodym, ukraińskim państwie, zmianom, które dotykają tych, którzy są na nie najbardziej wrażliwi. Jego figury nie odczytywałbym dosłownie, a bardziej jako symbol - psia perspektywa podkreśla fakt, że autorka stara się oddać głos tym, którzy są na co dzień raczej słabo słyszalni (psiak mieszka z emerytami, samotną matką, zakompleksioną i zbuntowaną dziewczynką, niewidomą dziewczynką oraz kobietą, która musi pracować zdecydowanie poniżej swoich kwalifikacji - wszystkich, gdyby zastosować uproszczenia i stereotypy, można wrzucić do worka "nieudacznicy", co często jest jednoznaczne z tym, że otoczenie niezbyt interesuje się tym, co tacy "ometkowani" ludzie mają do powiedzenia).

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)