Philip Larkin
Zimowe królestwo
Przez żywot nasz nie sposób przejść bez snucia mniejszych bądź większych planów, które odzwierciedlają nasze marzenia oraz wyrażają wyobrażenia na temat nas samych w perspektywie najbliższych lat. Równie nieunikniony zdaje się być proces weryfikacji tych rojeń oraz zamierzeń, proces tym bardziej brutalny i bolesny, im bliższe jest nasze zetknięcie z Wielką Historią. Przekonuje się o tym choćby Katherine Lind, główna bohaterka powieści Zimowe królestwo, autorstwa Philipa Larkina (1922 – 1985), brytyjskiego prozaika i poety.
Losy Katherine, przybliżane nam przez trzecioosobowego narratora, ukazane zostają z dwóch ujęć czasowych. Początek oraz koniec dzieła to otulona zimową aurą Anglia z wczesnych lat 40-tych XX wieku, a więc w niespokojnym okresie II wojny światowej. Protagonistka ma wówczas 22 lata i mimo młodego wieku jest kobietą, której kapryśna fortuna zdążyła już mocno dać się we znaki. Przymusowy wyjazd z ojczyzny na Wyspy Brytyjskie, brak informacji o rodzicach, kłopoty z nawiązywaniem znajomości w nowym środowisku, niezbyt atrakcyjna praca tymczasowa na stanowisku pomocy bibliotecznej oraz apodyktyczny przełożony składają się na przygnębiającą rzeczywistość, z którą do pewnego stopnia kontrastuje rozległa reminiscencja, stanowiąca środkową część książki. Wspomnienie Katherine dotyczy jej pierwszego pobytu w Anglii sprzed 6 lat, pobytu, na który złożyły się 3 wakacyjne tygodnie spędzone w gościnie u rodziny korespondencyjnego kolegi, Robina Fennela. Letnia przygoda, przez pryzmat aktualnej sytuacji postrzegana w kategoriach wręcz idyllicznych, także naznaczona jest rozczarowaniem, które wynika z początkowego nieporozumienia – 16-letnia dziewczyna nie zna intencji, jakie towarzyszą Robinowi, gdy chłopiec postanawia zaprosić ją do siebie. Czas przeszły i teraźniejszy łączą się w chwili, gdy pełna rozterek Katherine, kilka miesięcy po przyjeździe na Wyspy Brytyjskie, zbiera się na odwagę i listownie odnawia kontakt z Fennelami. Wizja ponownego spotkania z Robinem jest iskierką nadziei, która rozjaśnia szarzyznę przytłaczającej, emigranckiej rutyny.
Zimowe królestwo to gorzka lektura, jako, że Philip Larkin koncentruje się na opisywaniu niepowodzeń, jakie stają się udziałem Katherine, czy to 16-letniej czy 22-letniej. Śledząc perypetie dziewczyny, uświadamiamy sobie, że jej dorastanie to proces sprowadzający się do rozwiewania się kolejnych złudzeń oraz stykania się z coraz cięższymi życiowymi doświadczeniami. Co ważne, zaznane cierpienie wcale nie uszlachetnia – Katherine staje się apatyczna, bierna, pełna rezerwy i wycofana. Przybywszy powtórnie do Anglii zasklepia się w swoim cierpieniu i osamotnieniu, niezbyt starając się o nowe relacje. Tym samym postać Katherine bardzo dobrze wyraża dramat, jaki staje się udziałem wielu migrantów, którzy z przyczyn od nich niezależnych, zmuszeni zostają do gwałtownego oderwania się od dotychczas prowadzonej egzystencji i zanurzenia się w odmęty rzeczywistości na wskroś odmiennej i nieznanej – dla niektórych powstawała w ten sposób wyrwa w codzienności jest niemożliwa do zasypania: Nigdy w życiu nie doświadczyła takiej bezdennej rozpaczy i samotności: wokół nie było nic znajomego, nic wybranego przez nią, nic, do czego mogłaby wrócić, czego mogłaby się schwycić w obliczu całej reszty. Jakby świat przekręcił się na opak, niczym niezliczone kawałki dekoracji na obrotowej scenie. Dość często przeżywała momenty paniki za sprawą osobliwości rzeczy, tego, jak wszystko się nagle zawaliło – trochę jak oszalały kot na gruzach zniszczonego nagle domu. Jedno tylko było pewne: przeżyła. Reszta była jak chodzenie do góry nogami po suficie [1].
Historia Katherine to także uniwersalna opowieść o wyobcowaniu. Bohaterka wyrzucona zostaje na brzeg innej kultury, do której trafia w specyficznych okolicznościach – rozgrywający się wojenny dramat nie nastawia Anglików zbyt pozytywnie względem przybyszy, niezależnie od tego, czy są to wrogowie czy sojusznicy. Obcy akcent Katheriny, która całkiem dobrze włada językiem Szekspira, staje się brzemieniem i piętnem, skazującym ją w najlepszym razie na nieufność, w najgorszym zaś na ostracyzm, co katalizuje odsuwanie się na margines: Świat, który zwykła tak wychwalać, sycić się nim, wikłać się weń, odsunął się i nie czuła się już jego częścią [2]. Wyrazem wykluczenia jest zresztą pozycja, jaką Katherine zajmuje w bibliotece: Otrzymała stanowisko tymczasowej pomocniczki bibliotecznej, co odróżniało ją od pracowników etatowych: nie była ani młodszą pomocniczką, raptem rok po szkole, ucząca się zawodu, ani starszą, przygotowującą się do egzaminu zawodowego. Co oznaczało tyle, że można ją było spokojnie kierować do wszystkiego, począwszy od segregowania starych, zakurzonych zasobów w magazynie, a kończąc na staniu na stole w Czytelni i wkręcaniu nowej żarówki w jednej z lamp, podczas gdy starzy mężczyźni wbijali wodnisty wzrok w jej nogi [3]. Posada Katherine to posada bez perspektyw, bez szans na awans, która podkreśla stan zawieszenia i tymczasowości, w jaki wepchnięta zostaje protagonistka.
O przeżyciach głównej bohaterki czyta się z tym większym zainteresowaniem, że Philip Larkin stosuje intrygujący zabieg, polegający na nagromadzeniu niejednoznaczności wokół jej postaci. Aluzje oraz napomknięcia dotyczące seksualności Katherine w połączeniu ze skromnymi wskazówkami na temat pochodzenia (odznaka olimpijska, wspomnienie, że nie jest katoliczką oraz słowa Robina, że dziewczyna pochodzi z kraju położonego nad Renem sugerują niemiecką Żydówkę, ale w tekście ani razu nie pojawia się bezpośrednie potwierdzenie tych przypuszczeń) wytwarzają aurę tajemnicy, która akcentuje jej obcość.
Ta niedookreśloność sylwetki Katherine sprawia, że Zimowe królestwo traktuje również o tym, że esse est percipi (z łac. istnieć, to być postrzeganym). Zgodnie ze słowami irlandzkiego filozofa i myśliciela George’a Berkeleya (1685 – 1753), to kim jesteśmy, w niemałym stopniu wynika z tego, jak widzą nas inni. W tym kontekście bardzo ciekawie prezentują się rozważania Jane, siostry Robina, która dzieli się z Katherine swoimi przemyśleniami dotyczącymi przyjaźni korespondencyjnej: Myślę, że to fascynujące: pisać do kogoś, kogo nie znasz, kto cię nigdy nawet nie widział na oczy i kto nie mieszka w tym samym kraju. Możesz mu powiedzieć cokolwiek, a to i tak nie ma znaczenia; możesz o sobie nazmyślać, ile chcesz, a ten ktoś i tak by nie wiedział, że tak nie jest. Albo możesz mu powiedzieć prawdę i zobaczyć, jak zareaguje. To coś takiego jak spowiedź przed księdzem [4].
Wypadkową tych wszystkich elementów składających się na Zimowe królestwo jest zaskakująco dojrzałe dzieło (autor ukończył powieść w wieku 23 lat) traktujące o trudach dorastania, który to proces nierzadko wiąże się z rozczarowaniami i zgorzknieniem, bowiem życie niejednokrotnie sypie nam piaskiem po oczach, za nic mając sobie nasze plany i stawiając nas w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach. Dodając jeszcze do tego piękny, poetycki język, jakim operuje Larkin, Zimowe królestwo można porównać do misternych wzorów, jakie mróz maluje na szybach – piękno przeplata się tutaj swobodnie z chłodem i tajemnicą.
------------------------------------
"bowiem życie niejednokrotnie sypie nam piaskiem po oczach, za nic mając sobie nasze plany i stawiając nas w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach" - ooo właśnie. Życie ma za nic nasze plany, sypie nam piaskiem a nawet gównem po oczach, a my malutcy wobec kapryśnej fortuny możemy tylko płakać i modlić się. A jak ktoś jest nie wierzącym ćwokiem to już wogóle kicha. Kolejna Twoja piękna recenzja. Jak cala książka jest utrzymana w takim stylu i języku jak Twoja recenzja to ja chętnie przeczytam. Autor wzią i napisał ją w tak młodym wieku, brawo.
OdpowiedzUsuńJa właśnie jestem takim niewierzącym (a nie nie wierzącym) i nie odczuwam z tego powodu żadnej kichy. I może dlatego nie płaczę gdy kapryśna fortuna idzie nie po mojej myśli. A zwłaszcza, gdy patrzę na deklarujących wiarę, którzy tylko jęczą, modlą się i narzekają oraz płaczą o byle co, gdy tylko nie dostają tego, o co się modlili. Wiara bowiem nie ma tutaj nic do rzeczy. Jak ktoś ma być beksą, to nią będzie niezależnie od tego, czy wierzy, czy nie..
Usuń=> Ambrose Czy naprawdę wszyscy tak mają? Czy naprawdę jestem aż takim wyjątkiem? Naprawdę nie ma ludzi bez złudzeń? Wiele moich planów w życiu nie wypaliło, ale co tu rozpaczać? To tylko plany, a jak się ma plan, to dopuszcza się możliwość, że nie wypali i ma się (przynajmniej powinno), plan awaryjny, drugi plan awaryjny, itd. itd. Można by kilka moich życiowych zakrętów określić jako katastrofy, przynajmniej inni często podobne rzeczy w swym życiu tak opisują, ale ja tego nie kupuję. W szachy też się gra, żeby wygrać, ale czy ktoś zdrowy na umyśle wpada w depresję i zniechęcenie, jeśli plan gry się wali? Przyjemność powinna dawać gra, a nie samo zwyciężanie. Oczywiście, że lepiej wygrać, ale póki piłka w grze... Tak samo życie. Jak w piosence Edyty. Tylko jak tak patrzę dokoła, słucham i czytam, to choć większość deklaruje kochanie życia, to naprawdę kocha swoje plany, marzenia, wyobrażenia... A jak nie idzie po ich myśli, to dół... Chyba jednak niewiele jest tych, którzy kochają życie nawet wtedy, gdy się marnie odwzajemnia... Takie lektury mnie nie pociągają. Wolę takie, które pokazują ludzi, którzy zawsze się podnoszą, a przynajmniej zawsze próbują... I biorą wszystko takim, jakim jest. Swoją drogą ciekawe, czemu w literaturze klasyfikowanej jako wyższe loty przeważają bohaterowie, którzy z wszystkiego robią problem - z nieudanej miłości, z niespełnienia planów, z tysiąca innych powodów, a ci, którzy nad porażkami przechodzą do porządku dziennego i wciąż grają z zapamiętaniem w to życie, są tematem znacznie rzadziej? A może taki brak problemów od razu spycha dzieło literackie na niższe oceny? Czy Romeo i Julia byliby równie interesujący, gdyby ograli życie i wygrali co chcieli? Sorry za OT, ale jakoś tak mnie natchnęła atmosfera tej książki przybliżona w recenzji...
OdpowiedzUsuńA ja właśnie takie książki bardzo lubię, bo uczą mnie one empatii. Póki co, raczej nie utożsamiam się z bohaterami czy bohaterkami tego typu dzieł, ale dlatego tym bardziej ich lekturę uważam za rzecz wartościową. Poznaję odmienne od mojego punkty widzenia, obserwuję zachowania, które może wydają mi się nieco przesadne, ale to tym bardziej zmusza mnie do refleksji. A co do doświadczeń samej Katherine to ja absolutnie nie jestem w stanie przewidzieć, jak bym się zachował w jej sytuacji. Przymusowa migracja, prawdopodobne prześladowania, być może śmierć najbliższych - ja się nie odważę na stwierdzenie, że przez takie przeżycia przeszedłbym emocjonalnie suchą stopą, stąd wachlarz reakcji Katherine jest dla mnie bardzo ciekawym polem do spostrzeżeń.
Usuń"przeszedłbym emocjonalnie suchą stopą, stąd wachlarz reakcji Katherine jest dla mnie bardzo ciekawym polem do spostrzeżeń." - piękne! Mi się wydaje, iż Kathrine należy do szerokiego grona, osób przesadnie wrażliwych, słabych, nie mających umocnienia w rodzinie, w wierze, w swoich poglądach.
UsuńHehe, ciekawe spostrzeżenia o literaturze wyszych lotów. Ja bym dodała jeszcze iż komisje dają fory książką, które ukazują człowieka nie wierzącego ewent. mającego problem zamykający się w literach LGBT. Człowiek wesoły, zaradny, dobrze ukształtowany płciowo, nie wchodzi w skład ich zainteresowania. To znak naszych czasów, w których prowadzimy żywot. Ja myślę, że następne pokolenie, odrzuci te wzorce a jeszcze następne znowu je przyjmie. Historia zatacza koło.
Ale LGBT to nie jest "wymysł", "fantazja" czy "problem". To są normalni i pełnoprawni ludzie. Zaś takie odczłowieczanie to najprostsza droga do piętnowania, szkalowania i szykanowania. Do czego to prowadzi w dłuższej perspektywie pokazuje historia - w obozach koncentracyjnych za fakt bycia osobą homoseksualną zamykali naziści, obecnie polowania i torturowanie osób nieheteronormatywnych ma miejsce w Czeczenii.
UsuńDodam tylko, że LGBT to korzenie naszej cywilizacji. To przecież starożytny Rzym i Grecja. Tyle o zataczaniu koła przez historię.
UsuńMierzi mnie ten szum wokół LGBT, tym bardziej, że większość najgłośniej o tym krzyczących w mediach nie ma z prawdziwym LGBT niczego wspólnego, ale jeszcze bardziej mnie wnerwia nietolerancja. To coś jak z ekologią...
Piękna książka, przejmująco oddane uczucia dziewczyny, która ocaliła życie, ale drogo za to płaci – musi mieszkać w obcym miejscu i wśród obcych ludzi, jest przeraźliwie samotna, zrezygnowana. Podobał mi się też wątek wymiany listów z osobą, której się nie zna osobiście.
OdpowiedzUsuńMnie ta książka także przypadła do gustu. Bardzo podoba mi się zestawienie 2 perspektyw czasowych, kiedy to Katherine przybywa do Anglii najpierw z wyboru, a następnie z przymusu. Doskonale pokazuje to jak okoliczności mogą wpływać na nasze interakcje z otoczeniem.
UsuńDo dziś dobrze wspominam tę lekturę. Delikatna, "o czymś" i taka dojrzała.
OdpowiedzUsuńDlatego byłoby miło, gdybyśmy doczekali się przekładów pozostałych 2 powieści :)
UsuńW tym roku będzie stulecie urodzin autora, więc może są jakieś szanse na tłumaczenie tych powieści.
UsuńNa pewno po "Zimowe królestwo" sięgnę.
W komentarzu do wpisu Koczowniczki poświęconemu "Zimowemu królestwu" z 2017 pojawia się informacja przekazana przez samego tłumacza (pod pseudonimem Tajny Detektyw!), że Biuro Literackie szykuje (szykowało) się do wydania "Jilla". Pozostaje nadzieja, że te 5 lat minęło właśnie po to, by "Jill" mógł się ukazać w stulecie urodzin autora :):)
UsuńA "Zimowe królestwo" polecam, będąc zarazem bardzo ciekaw Twoich wrażeń.
Ano właśnie, ciekawe, dlaczego ta powieść nie została wydana. Może tłumaczka nie umiała przekonać wydawnictwa do wydania książki? A jeśli chodzi o Tajnego Detektywa, właśnie wyczytałam, że prawie rok temu przeniósł się do Niemiec.
UsuńPróbowałem znaleźć jakieś informacje w sieci związane z "Jillem", ale moje starania spełzły na niczym. Jaki by nie był powód nie wydania tej książki, to bardzo żałuję, że sprawa polskiego tłumaczenia (prawdopodobnie) utknęła w martwym punkcie.
Usuń