Ladislav Fuks
Śledztwo prowadzi radca Heumann
(Příbĕh kriminálního rady, 1971)tłumaczenie: Emilia Witwicka
wydawnictwo: Czytelnik 1981 wydanie II
liczba stron: 310
ISBN: 83-07-00439-X
Ladislav Fuks urodził się w 1923 w Pradze i zmarł w 1994 tamże. Ten czeski prozaik uważany jest już za klasyka, co dla mnie akurat samo w sobie nie jest wielką zaletą. W mojej ocenie jego twórczość, mimo iż w ubiegłym wieku była bardzo doceniania, nie wniosła wiele do literatury światowej, lecz skuszony i zaintrygowany recenzją mojego blogowego kolegi skusiłem się na lekturę powieści Śledztwo prowadzi radca Heumann, która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w 1971 roku i jest klasyfikowana bardzo różnie – od kryminału, przez powieść psychologiczną, aż po horror detektywistyczny, co świadczy o tym, że zapewne nie jest niczym z wymienionych.
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w nienazwanej stolicy nienazwanego państwa, w nieokreślonej bliżej epoce, w pięknym domu z kamerdynerem i gosposią, mieszkał sobie wdowiec z synem. Wdowiec nazywał się Heumann i był radcą, po naszemu szefem, policji, zaś jego syn Viki był w burzliwym wieku dojrzewania, który jednak nie charakteryzowałby się u niego szczególną buntowniczością, gdyby nie specyficzne stosunki z ojcem.
Radca Heumann wygląda na człowieka całkowicie pozbawionego empatii, który mimo tego potrafi udawać na przykład współczucie, jeśli jest to dla niego korzystne. Prezentuje zerojedynkowe, bardziej nawet mechanicystyczne niż informatyczne czy cybernetyczne widzenie i rozumienie świata. On – inni, dobro – zło, prawo – bezprawie, itd. Apodyktyczny, bezrefleksyjny, skoncentrowany tylko na sobie i swojej wizji świata doprowadził do tego, że starszy z jego synów opuścił dom rodzinny zrywając z nim kontakt. Nie spowodowało to jednak, jak się zdaje, żadnych zmian w jego odnoszeniu się do innych i wobec młodszego syna stosuje system poleceń, wymagań i kar, który jako tako się sprawdza w policji, którą dowodzi, ale w stosunkach rodzinnych już nie. Viki, który przy innym ojcu byłby pewnie rozpieszczonym, niezbyt rzutkim i trochę zniewieściałym chłopcem, zmuszany jest do obrania innej drogi.
Stosunki rodzinne w domu radcy ulegają dodatkowemu napięciu wprowadzonemu przez czynnik zewnętrzny. W stolicy zaczyna grasować seryjny morderca młodych chłopców, których zabija strzałem w głowę z dość nietypowego pistoletu. Policja nie może złapać zabójcy, a stres z pracy radca Heumann przenosi również na i tak już patologiczne stosunki w domu.
Co dalej oczywiście nie zdradzę, gdyż zakończenie jest mocno zaskakujące, choć uważny czytelnik na pewno widział je, zwłaszcza pod koniec lektury, jako jedną z hipotez. Sęk w tym, że to nie jest najważniejsze. W ogóle nie wiadomo, co jest w tym dziele najważniejsze. Moim zdaniem autor, który w momencie tworzenia Śledztwa miał już ugruntowaną pozycję i zbliżał się do schyłku życia, jeśli nie kalendarzowo, to na pewno pod względem formy psychicznej i pozycji społecznej, postanowił zakpić sobie z czytelników albo też pisał dla swej własnej przyjemności, w poczuciu twórczego przymusu, i miał gdzieś, czy dzieło będzie miało wyraźny sens, przesłanie lub wykładnię. Być może zresztą taki a nie inny kształt powieści jest skutkiem choroby psychicznej, z którą być może się zmagał od 1964 roku, kiedy to był hospitalizowany w szpitalu psychiatrycznym w Pradze. Nawet jeśli nie był dotknięty klasyczną jednostką chorobową z katalogu doktorów od czubków, to jednak na pewno coś z nim było nie tak, o czym wyraźnie świadczą pokrętne i poniekąd tragiczne koleje jego żywota. W jego powieściach, i w Śledztwie, widać aż nazbyt wyraźne wątki autobiograficzne, a sądząc po ich formie, w tym okresie sam o sobie nie miał zbyt wysokiego mniemania. Mam nieodparte wrażenie, ż powieść jest zwierciadłem, w którym możemy obejrzeć duszę jej twórcy, przynajmniej w pewnych aspektach.
Śledztwo bowiem to nie jest w żadnym aspekcie, poza psychologicznym, powieść na poważnie. Niby państwo, niby stolica, nawet niby epoka. Przemieszane rekwizyty nowoczesności (radiotelefon, telewizor) z elementami nieco lub nawet dużo odleglejszymi w czasie (kamerdyner, elitarne kluby strzeleckie dla panów, maszyny piszące). Jakby autor pogrywał z czytelnikiem i świadomie uniemożliwiał mu określenie czasu i miejsca, by skierować go na inne aspekty dzieła. Podobnie jest z samym wątkiem kryminalnym; choć jest oryginalny i poszczycić się może genialnym zakończeniem, to brak elementów niezbędnych dla chociażby dostatecznie dobrej powieści detektywistycznej – brak dostatecznych związków logicznych i dowodowych pomiędzy zbrodniami, ustaleniami policji i typowanymi podejrzanymi.
Po tym wszystkim pozostaje tylko warstwa psychologiczna. Choć potraktowana z wyczuciem i nawet pewnego rodzaju mistrzostwem, w gruncie rzeczy jest jednak uboga, gdyż ogranicza się niemal jedynie do radcy i jego młodszego syna, do relacji między nimi, przeżycia zaś wewnętrzne ukazane są tylko co do Vikiego, który jest jak się zdaje prostą projekcją wnętrza twórcy na powieściowego bohatera. W dodatku wynika z tego, że było to wnętrze raczej żałosne, godne współczucia, a życiorys pisarza zdaje się to potwierdzać.
Mogłaby być ta powieść świetną krytyką błędu afirmacji w procesie wykrywania przestępstw, krytyką samej koncepcji samosądu, kary śmierci i roli intuicji w śledztwie, ale sądząc po ocenach wielu czytelników, z którymi się zapoznałem, ten chyba najbardziej wartościowy i aktualny wątek ucieka odbiorcom. Z kolei temat zbyt dominującego ojca krępującego rozwój syna jest tak ograny, i tak w Śledztwie potraktowany, iż nie wiem jak można czynić z niego atut dzieła, gdyż nie wnosi do literatury niczego nowego. To wszystko już było, tak jak i życiowe porażki samego Ladislava Fuksa. I lektura powieści, i dzieje jej autora zmierzają do konkluzji, że lepiej być szczęśliwym, zadowolonym z życia i w pełni żyjącym przeciętniakiem, niż osobnikiem wybitnym w jednej dziedzinie, ale żałosnym w całokształcie swego żywota; wciąż nie mogącym się wyzwolić, wciąż szykującym się na lot, do którego nigdy nie będzie gotowy.
Gdy powieściowy bohater podejmuje działania, które zmierzają do zmiany opresyjnej sytuacji w jakiej się znajduje, przypominają one aż zbyt dosłownie to, co robił w życiu Fuks, który chyba aż do śmierci nie znalazł rozwiązania A przecież jest ono proste i znane od wieków, dosadnie ujęte choćby w poniższym cytacie z Ostatniego bastionu Barta Dawesa autorstwa Richarda Bachmana (jedno z wcieleń Stephena Kinga):
Wszędzie jest tak samo, dopóki ty się nie zmienisz. Nie ma na świecie takiego magicznego miejsca, które cię odmieni.
Zdaje się, że umiejętności psychologiczne i zdolność autorefleksji czeskiego pisarza nigdy nie osiągnęły tego etapu, z wielką stratą nie tylko dla jego twórczości, ale i jego samego.
Mimo tego wszystkiego lektura, choć powolna w tempie, jest interesująca i na swój niespieszny sposób wciągająca, a pod względem stylistycznym bogata, oryginalna i na naprawdę wysokim poziomie. Z pewnością jednak odrzuci miłośników kryminałów oczekujących szybkiej akcji, ale ja doceniłem delikatne budowanie napięcia i ciekawą manierę polegającą między innymi na powtarzaniu całych partii tekstu do zobrazowania elementów, które już w powieści wystąpiły i zwrócenia na to uwagi. Ciekawy eksperyment.
Niestety, nie piszę tutaj o czeskim oryginale, którego na oczy nie widziałem, a o konkretnym polskim wydaniu, którego poziom jest żałosny. Im dalej w tekst, tym więcej błędów, głównie interpunkcyjnych, choć i ortograficzny też by się znalazł. Zdarzyło się też zdublowanie pewnej części powieści bliżej jej końca, co nie świadczy zbyt dobrze o poziomie pracy wydawnictwa. Ciekaw jestem, czy i ile z piękna oryginału oraz czytelności jego przewodnich myśli uciekło przy takim podejściu do dzieła. No, ale tego się nie dowiem.
Na pewno nie polecę tej książki, o czym już wspominałem, komuś oczekującemu akcji lub tradycyjnej powieści detektywistycznej z jej związkami dedukcyjnymi, łańcuchami dowodów i poszlak. Mam wrażenie, że jako powieść psychologiczna też jest dość słaba i w dodatku trąci myszką. O horrorze detektywistycznym to już nawet nie wspomnę – kto to wymyślił? Jako eksperyment zadziwiający oryginalnym podejściem do tematu i do samej powieściowej materii było to ciekawe przeżycie czytelnicze, w dodatku miałem taki nastrój, że naprawdę nieźle mi się to czytało. Paradoksalnie – lektura mnie uspokajała, tonowała, choć zarazem wcale nie nudziła ani tym bardziej nie usypiała. Sądząc jednak z opracowań o autorze i jego twórczości, mam podejrzenie, że inne jego dzieła zawierają sporo podobieństw, przynajmniej w zakresie charakterystyki protagonistów, a na takie coś nieprędko ponownie się skuszę. Taki as bierze raz.
Wasz Andrew
Bardzo podoba mi się ta analiza pod kątem życiorysu Fuksa. Niby wg niektórych koncepcji literackich, biografię autora powinno się odcinać od jego dzieła, ale wg mnie istnieją jak najbardziej uzasadnione przypadki, kiedy to odbiór danej powieści staje się o wiele ciekawszy i bogatszy, gdy spojrzymy na nią właśnie przez pryzmat perypetii życiowych twórcy.
OdpowiedzUsuńJa właśnie jestem taki przypadkiem, który woli, by dzieło samo do mnie mówiło. W tym wypadku też o autorze poczytałem dopiero po zakończeniu powieści, ale aż się prosiło, by jedno z drugim powiązać.
UsuńCiekawy wpis. Warto było tutaj zajrzeć.
OdpowiedzUsuńCieszę się, iż się podobało. Zapraszam do ponownych odwiedzin.
Usuń