Arthur Conan Doyle
Studium w szkarłacie
W fikcyjnym artykule zatytułowanym Księga życia czytamy, że (…) spostrzegawczy człowiek może uzyskać dokładne i systematyczne informacje na podstawie wszystkiego, co jest w stanie dostrzec [1]. Czy zatem obserwacja jest sztuką, którą można doprowadzić do takiej perfekcji, że z samego (…) wyglądu paznokci, rękawów żakietu, butów, części kolanowej spodni, zrogowacienia skóry między palcem wskazującym a kciukiem, wyrazu twarzy, mankietów koszuli, łatwo ujawnia się cała postać odwiedzającego nas człowieka [2]? Wydaje się, że sama spostrzegawczość nie jest tutaj wystarczająca, ale jeśli dołożyć do niej zdolność dedukcji, to sprawy zaczynają malować się w zupełnie innym świetle, czego najlepszym przykładem jest Sherlock Holmes, autor przytaczanego we fragmentach artykułu. O tym jak wygląda w praktyce łączenie przenikliwości i umiejętności rozumowania możemy przekonać się, sięgając po powieści Arthura Conana Doyle’a, twórcy postaci legendarnego detektywa-amatora. Ja swoją znajomość z panem Holmesem zacząłem od początku, tj. od dwujęzycznego wydania książki Studium w szkarłacie. A Study in Scarlet.
Utwór Doyle’a utrzymany jest w formie dziennika, którego pierwszoosobowym narratorem jest doktor Watson. Ów dyplomowany lekarz medycyny z Uniwersytetu Londyńskiego bierze udział w II wojnie brytyjsko-afgańskiej (1878 – 1880), gdzie szczęście zdecydowanie mu nie sprzyja – postrzał w ramię oraz żółta febra skutkują przepustką do Anglii w celu odbycia dziewięciomiesięcznej rekonwalescencji. W takich właśnie okolicznościach bohater trafia do Londynu, (…) tego wielkiego ośrodka, do którego nieodmiennie przybywają wszelkie nieroby i pasożyty z całego Imperium [3]. Bardzo szybko skromna renta otrzymywana od państwa oraz niezbyt wystawne, ale prowadzone ponad stan życie, doprowadzają do sytuacji, w której doktor Watson zmuszony jest opuścić hotelowe mury i rozejrzeć się za prywatną kwaterą. Z racji wprowadzonego programu oszczędnościowego, poszukiwany jest także współlokator, z którym można by podzielić koszty najmu. Los uśmiecha się jednak do doktora Watsona, bowiem za sprawą przypadku i zbiegu okoliczności, dawny kolega ze studiów poleca mu osobnika, niejakiego Sherlocka Holmesa, który także zainteresowany jest wspólnym wynajmem lokum.
Nowy towarzysz okazuje się bardzo oryginalną i nieszablonową postacią. Sposób myślenia wymykający się schematom, pewna nutka tajemniczości ((…) niełatwo z niego wyciągnąć jakiekolwiek informacje, chociaż potrafi być bardzo komunikatywny, kiedy ma na to ochotę [4]), nietypowe podejście do wykształcenia przejawiające się przedkładaniem praktyki ponad teorię ((…) jest całkiem niezły z anatomii i jest chemikiem pierwszej klasy, ale (…) nigdy nie ukończył żadnych systematycznych studiów medycznych [5]), zachowanie oraz filozofia życiowa powodują, że wedle powszechnie przyjętych wzorców i norm, Sherlock jest uznawany za dziwaka i ekscentryka. Ale zamieszkanie z Sherlockiem Holmes to dla doktora Watsona nie tylko sposobność podglądania specyficznego osobnika, ale również okazja, by przyjrzeć się funkcjonowaniu genialnego umysłu, bowiem Holmes to wedle własnych słów detektyw-amator, do którego regularnie zgłaszają się wszelakiej maści śledczy, pragnący zasięgnąć porady w pozornie beznadziejnych sprawach.
Przyznaję, że przyjemnym zaskoczeniem jest już sama konstrukcja dzieła, które podzielone jest na dwie części. Pierwsza z nich to opis działań Holmesa, które prowadzą do schwytania mordercy mającego na sumieniu życie dwójki ludzi. Czytelnik zyskuje tutaj szansę, by ujrzeć legendarną wręcz błyskotliwość protagonisty, dzięki której rozwikłanie kryminalnej zagadki wydaje się stosunkowo proste. Z mojego punktu widzenia znaczenie ciekawsza jest druga część książki, która traktuje o motywacjach zabójcy. Dowiadujemy się o okolicznościach, jakie popychają sprawcę do popełniania czynów równie makabrycznych, co nieodwracalnych. W tym miejscu Doyle sygnalizuje, że złoczyńca nie zawsze odpowiada ludzkim wyobrażeniom, zgodnie z którymi za pozbawieniem kogoś życia musi stać psychopatyczna osobowość, owładnięta żądzą krwi. Bestia niekiedy siedzi w nas samych, czając się gdzieś w mrokach naszej duszy, czekając na odpowiednią sposobność, by ukazać swe oblicze – to właśnie okoliczności mogą stanowić kluczowy bodziec, których skłoni nas do uczynienia czegoś, czego sami byśmy się po sobie nie spodziewali.
W książce nie brak też ciekawych spostrzeżeń i rozmyślań, których przedmiotem pozostaje ludzka natura. Doyle pokazuje jak łatwo i szybko ofiara może przedzierzgnąć się w prześladowcę, czyniąc niemal dokładnie te same albo nawet gorsze rzeczy niż oprawca, choć w imię nieco innych wartości czy idei. Mocno akcentowany jest także fakt, że to wyobraźnia bardzo często odpowiada za najbardziej drastyczne domysły i dopowiedzenia, które niekoniecznie muszą mieć pokrycie w rzeczywistości (W tej sprawie jest tajemnica, która pobudza wyobraźnie, a w niej rozwija się poczucie makabry [6]). Wreszcie autor ustami Sherlocka Holmesa przypomina jak istotna jest autopromocja i sprawianie odpowiednich pozorów (Na tym świecie nie jest ważne, co robisz. Istotne jest to czy umiesz sprawić, by ludzie uwierzyli, że coś zrobiłeś [7].
Ponadto na uwagę zasługuje elegancki język, jakim operuje Doyle, który ponadto jest bardzo plastyczny – w tym miejscu warto też zaznaczyć, że dzięki Wydawnictwu Olesiejuk polski czytelnik zyskuje sposobność, by poznać zarówno oryginalną angielszczyznę Doyle’a, jak i polski przekład Ewy Łozińskiej-Małkiewicz, a wszystko dzięki dwujęzycznemu wydaniu książki będącemu znakomitą formą nauki języka Szekspira, szczególnie dla tych czytelników, którzy nie są zbyt pewni swoich umiejętności.
Wypadkową tych wszystkich elementów jest bardzo solidna powieść, która sprawdza się zarówno w warstwie rozrywkowej jak i jako źródło interesujących refleksji. Sam Holmes ze swoją obsesją na punkcie dedukcji i logiki może momentami odrobinę mierzić (nietrudno posądzić go o pyszałkowatość), ale skuteczną przeciwwagą dla swojego towarzysza jest stateczny doktor Watson, do którego z pewnością niejeden czytelnik zapała sympatią. Perypetie tej dziwacznie dobranej dwójki śledzi się z niemałą przyjemnością.
Ambrose
[1] Arthur Conan Doyle, Studium w szkarłacie. A Study in Scarlet, przeł. Ewa Łozińska-Małkiewicz, Wydawnictwo Olesiejuk, Poznań 2020, s. 43
[2] Tamże, s. 45
[3] Tamże, s. 11
[4] Tamże, s. 15
[5] Tamże, s. 15
[6] Tamże, s. 105
[7] Tamże, s. 302, tłumaczenie własne
Książki o Sherlocku to już klasyka i mimo tego, że czytałam już kilka to mam zamiar sobie je odświeżyć i przeczytać te, których jeszcze nie czytałam.
OdpowiedzUsuńDla mnie "Studium w szkarłacie" to dopiero drugie spotkanie z prozą Doyle'a, ale zamierzam kontynuować tę znajomość.
UsuńKiedyś, dzieści lat temu, zaczytywałem się Doylem, ale mi minęło. Może Studium w S... jest inne, lecz ogólnie później w jego prozie zaczęła mnie razić ograniczoność i infantylność założeń. Choćby to, że z samego założenia Sherlock może złapać tylko głupszych od siebie, co stawia jego metodologię pod znakiem zapytania - jako wybryk, ślepy zakątek ewolucji kryminalistyki, która zmierza, a przynajmniej powinna, ku takim procedurom i metodom, by można było złapać nawet geniusza. Wszystkie jego powieści o Holmesie są wykastrowane tak jak i ich główny bohater - żadnego popędu płciowego jako mechanizmu napędzającego, również napędzającego do zbrodni. W sumie postrzegam Doyle'a jako klasyka, ale tylko ze względu na świetny styl i to, że był jednym z pierwszych wielkich gatunku.
OdpowiedzUsuńW sumie w "Studium w szkarłacie" motyw zbrodni jest interesująco nakreślony (można dowiedzieć się m.in. kilku ciekawostek na temat Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich), ale zobaczymy ja to będzie wyglądać w innych powieściach. Mam kilka w zapasie, takich właśnie wydań dwujęzycznych - czytam je przede wszystkim pod kątem szlifowania angielskiego :)
UsuńBardzo dobra metoda, choć oglądanie filmów w oryginale jest dobrym uzupełnieniem. Ja już nawet nie pamiętam, które z powieści Doyle'a czytałem, więc to były raczej takie ogólne wrażenia wspominkowe.
UsuńZawsze byłam ciekawa, w jaki sposób Watson poznał Holmesa, i z Twojej recenzji się tego dowiedziałam. :) Czytając kiedyś „Psa Baskerville'ów”, zwróciłam uwagę na powściągliwość detektywa. Holmes nie dzieli się swoimi podejrzeniami z Watsonem, zachowuje je dla siebie, i dopiero pod koniec powieści wyczerpująco opowiada, w jaki sposób doszedł do rozwiązania zagadki.
OdpowiedzUsuńHa, ja też byłem zainteresowany, w jakich okolicznościach ta para się poznała. Generalnie wątek samego Watsona także jest b. ciekawy - może jakiś fan Doyle'a pokusi się kiedyś o napisanie powieści, której bohaterem byłby właśnie młody Watson :)
UsuńNie jestem w 100%, czy to nie jedna z tych nie do końca prawdziwych anegdot, ale słyszałem swego czasu, że Doyle był rozgoryczony, że to Holmes osiągnął popularność, a nie jego monumentalne rozprawy historyczne.
OdpowiedzUsuńHa, podobny problem miał chyba Nienacki z Panem Samochodzikiem - o "Dagome iudex", które autor uważał za swoje opus magnum mało kto słyszał, a cykl z sympatycznym panem z ORMO zdobył niezwykłą popularność.
UsuńNo cóż - odmienne grupy docelowe, jak mawiają ludki od marketingu.
Usuń