Kōbō Abe
The Ruined Map
Tytuł oryginału: Moetsukita chizu
Tłumaczenie: E. Dale Saunders
Wydawnictwo: Vintage
Liczba stron: 300
Miasto – zamknięta nieskończoność. Labirynt,
w którym nigdy nie błądzisz. Twoja własna mapa, gdzie w każdym kwadracie domy
mają te same numery. Dlatego nie możesz zabłądzić, nawet jeśli zgubisz drogę [1].
Co, jeśli zawieruszymy naszą
tożsamość? Czy pozbawieni wiedzy na swój temat, mając w zanadrzu jedynie
pamięć, z której niczym z dziurawego wiaderka nieuchronnie wypływają nasze
wspomnienia, zdołamy odszukać samych siebie i nie zagubić się w bezbrzeżnych
trzewiach miasta-molocha? Zadanie zdaje się przerastać nasze możliwości, ale
czyż życie nie jest pasmem wyzwań, do podejmowania których nieustannie nas
prowokuje? Jak zatem zakończy się to starcie?
My i ono – ludzkie skupisko, pozornie
ograniczone, w istocie nieskończone, wykraczające daleko poza ramy płaskiej
racjonalności. Jeśli nasz czas jeszcze nie nadszedł, jeżeli wciąż odczuwamy lęk
przed konfrontacją, to przyjrzyjmy się chociaż, jak z tego pojedynku wychodzą
inni. Czy są pokiereszowani, stłamszeni, przygnieceni? A może zostają wymazani,
a słuch ginie o nich bezpowrotnie? Pytań jest wiele, a odpowiedzi, a przynajmniej
jakąś ich skromną część, odnaleźć możemy w powieści The Ruined Map (Spalona
mapa) pióra japońskiego mistrza słowa, Kōbō Abe.
Głównym bohaterem utworu, a zarazem
pierwszoosobowym narratorem, jest prywatny detektyw, którego poznajemy w
chwili, gdy ten otrzymuje swoje kolejne zlecenie. Dotyczy ono pana Nemuro,
kierownika wydziału handlu i inwestycji w firmie Dainen. Mężczyzna z dnia na
dzień przepada jak kamień w wodę. Z prośbą o odszukanie pana Nemuro zwraca się
do głównego bohatera młoda żona zaginionego; czyni to jednak dopiero po pół
roku od momentu zniknięcia małżonka. Sprawa od początku przejawia tendencje do
gmatwania się – jedynymi punktami zaczepienia są wyblakła fotografia pana
Nemuro oraz pudełko zapałek z logo pobliskiej kawiarni.
Przed zatrudnieniem detektywa poszukiwania na
własną rękę prowadził brat klientki, jego działania nie przynoszą jednak
żadnych rezultatów, a w dodatku mężczyzna nie wykazuje zbytnich chęci do
podjęcia współpracy. Pewnego rodzaju opór, nieufność czy też wrogość czuć również
ze strony żony. Nie potrafi ona przytoczyć jakichkolwiek faktów, które mogłyby
pełnić rolę wskazówek czy stać się punktem wyjściowym dochodzenia, a składane
przez nią wyjaśnienia z jednej strony pełne są niejasności, z drugiej zaś
pozbawione konkretów (Powiem panu wszystko, co wiem, ale co właściwie mam
panu powiedzieć? [2]).
Uzbrojony w tak liche poszlaki detektyw postanawia podjąć się powierzonego mu
zadania – tyle czy taka misja może zakończyć się sukcesem… i co właściwie
będzie jego miarą?
Książka Abe przykuwa uwagę z racji stylu, którego
wyznacznikami są oniryzm, mglistość i iluzoryczność. Pierwsze strony mogą
przynieść mylne wrażenia dotyczące atmosfery dzieła, bowiem tym, co rzuca się w
oczy jest chorobliwa wręcz koncentracja na detalu. Każda sceneria, w jakiej
znajduje się bohater, musi zostać szczegółowo przedstawiona – rozkład osiedla
pełen urbanistycznych niuansów, pieczołowite odtworzenie wnętrza i wystroju
pokoju, wymiary walizki, etc. – wydaje się, że nic nie umyka uwadze narratora.
Jednocześnie opis dokonywany jest z perspektywy obserwatora, co przywodzi na
myśl skojarzenia z obrazem widzianym przez oko kamery.
Ta fotograficzna dbałość o najdrobniejsze
elementy składowe jest jednak mocno dychotomiczna, bowiem paradoksalnie
skutkuje zawikłaniem samej fabuły. Podobnie jak bohater, odbiorca skupia swoją
uwagę na detalach, na pozór kluczowych dla śledztwa, które zebrane w całość,
zupełnie przestają do siebie pasować. Zatem Abe igra sobie z nami, zwodzi nas,
wykorzystując w tym celu fabularne schematy oraz czytelnicze oczekiwania i
przyzwyczajenia – autor raczy nas historią, która posiada wszelkie znamiona
literatury detektywistycznej z nieodłącznym motywem zagadki trudnej, ale
możliwej do rozwikłania.
Tyle że sens zachodzących wypadków, tak jak
choćby w przypadku gombrowiczowskiego Kosmosu, wymyka się naszej
percepcji, logika zdarzeń ulatnia się (czy też przedzierzga się w logikę
sennego koszmaru), mimo iż poszczególne składowe nie są tej logiki pozbawione.
W tym sensie Spaloną mapę można uznać za dzieło, posiadające cechy
znamienne dla francuskiej nowej powieści, czyli tzw. nouveau roman;
utwór nie jest powieścią w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, która zbudowana
jest w oparciu o koncepcję łańcucha występujących kolejno po sobie i
wynikających z siebie wydarzeń o stricte informacyjnym charakterze.
Książka Abe, w miarę gdy zagłębiamy się w jej treść, wcale nie przybliża nas do
definitywnego rozwiązania, ba, można zaryzykować tezę, że zarówno detektyw jak
i czytelnik gmatwają się coraz mocniej w meandrach kolejnych incydentów i
epizodów.
Za składowe zaczerpnięte z antypowieści
można traktować też zmagania narratora, których źródłem są zarówno otoczenie
jak i ludzie. Miasto, w którym rozgrywa się akcja oraz jego mieszkańcy
sprawiają wrażenie obojętnych, nieczułych, a niekiedy wręcz nieprzyjaznych czy
opresyjnych – w efekcie bezimienny protagonista, podobnie jak choćby inspektor
Wallas z Gum autorstwa Alaina Robbe-Grilleta (ojca nowej powieści)
walczy nie tylko o najmniejszy kęs danych, którymi mógłby zapełnić swoje
raporty, ale prowadzi też bój o to, by pozostać sobą, aby jego rysy nie uległy
stopniowemu rozmyciu (Zostałem przykuty do niewidzialnej ściany, niczym
jakiś gatunek owada [3]).
Wreszcie oszałamiający i wprowadzający w konsternację motyw koła (swoistego
zapętlenia lustrzanych odbić), który spina efektowną klamrą całą opowieść to
wręcz reprezentatywny zabieg, wyróżniający prozę spod znaku nouveau roman.
Spalona mapa może uchodzić także za
interesujące studium jednostki, która mimo egzystowania w ludzkiej gromadzie,
cierpi z racji samotności i poczucia wyobcowania, niedopasowania, inności. Abe pyta o granice wytrzymałości, o to, jak długo
można wegetować w stanie permanentnego odrzucenia. Jednocześnie sygnalizuje,
jak istotna jest społeczna rola, do jakiej jesteśmy przypisani, i jak trudno
się z niej wyrwać. Ogół, masa, ludzka ciżba jest więc mocno autorytarna, bowiem
niszczy naszą indywidualność, a przy tym wtłacza nas do gotowego schematu, nie
akceptując naszej niezależności. Z tego względu człowieczeństwo zdaje się być
jedynie maską, jaką ludzie zmuszeni są przywdziewać w obecności innych, podczas
gdy w istocie (…) człowiek jest chodzącym zwierzęciem. A raczej nie tyle
chodzącym, co walczącym z grawitacją, energicznie przemieszczając swój ciężki
worek mięsa wypełniony wnętrznościami [4].
Spalona mapa to wspaniała książka. To
ten rodzaj prozy, która w trakcie obcowania nurtuje i niepokoi, zmusza do
całkowitego oddania się lekturze, absorbując całą naszą uwagę, skłaniając do
nieustannych rozważań, z którymi nagle mamy ochotę dzielić się z przypadkowo
spotkanymi ludźmi, aby i na nich skapnęła chociaż odrobina łaski, jaką
niewątpliwie jest przebywanie w literackich konstruktach Japończyka. Kōbō Abe
udowadnia, że jest mistrzem tworzenia gęstej, pełnej napięcia atmosfery, która
przytłacza i uciska – autor każe wątpić nam w realność tego, co uznajemy za
rzeczywistość, pytać o jej kontury, doszukiwać się luk i nieścisłości,
świadczących o tym, że to, w czym bytujemy jest plątaniną fikcji, ułudy i
makabry.
----------------
[1] Kōbō Abe, Spalona mapa (fragment powieści), przeł. Krystyna Okazaki, w: Literatura na świecie nr 8 (157), Warszawa 1984, s. 86.
[2] Tamże, s. 101.
[3] Kōbō Abe, The Ruined Map, przeł. E. Dale Saunders, Wydawnictwo Vintage Books, New York 2001, s. 48.
[4] Tamże, s. 97
P.S. Tekst ukazał się wcześniej na blogu Tajfunów, wydawnictwa, księgarni kuratorskiej i serwisu internetowego w jednym, specjalizującego się w prozie wschodnioazjatyckiej - portal prowadzony jest przez 3 pasjonatki cierpliwie pełniące misję uświadamiającą, że literatura japońska to nie tylko Haruki Murakami.
Widzę, że książki, które niekoniecznie wśród szerokiej rzeszy odbiorców uzyskują najwyższe średnie oceny, mogą się okazać wielce wartościowe. Świetny tekst..
OdpowiedzUsuńHa, trudno mi ukryć, że akurat ta powieść szczerze mnie urzekła. Dziwaczna, trudna (szczególnie, że trzeba było zmierzyć się z angielskim przekładem), przytłaczająca i niepokojąca, a przy tym podsuwająca tyle różnorakich tematów do przemyśleń. Przy okazji polecam ekranizację "The Man Without a Map" w reżyserii Hiroshiego Teshigahary, do której scenariusz napisał Kōbō Abe we własnej osoby. A za miłe słowa piękne dzięki :)
UsuńKobieta dopiero po upływie pół roku prosi detektywa o odszukanie męża? Dość długo czekała...
OdpowiedzUsuńWierzę, że autor jest, jak piszesz, mistrzem gęstej, pełnej napięcia atmosfery. Taką właśnie atmosferę stworzył w „Kobiecie z wydm”. :)
Widać, że od początku detektyw ma pod górkę i można odnieść wrażenie, że wszystko, łącznie z klientką, działa na jego niekorzyść.
UsuńEch, byłoby świetnie, gdyby Kōbō Abe doczekał się jeszcze przekładów swoich dzieł na polski - kilka jego niezwykle intrygujących powieści nie zostało jeszcze przełożonych.
Chyba sobie od razu sprawdzę, jak tam zdobycie przez Book Depository albo inne ;) Ale na razie mam swą pierwszą książkę od Tajfunów już w domu, więc pewnie i u mnie będzie nieco literatury japońskiej.
OdpowiedzUsuńJa też jestem w fazie rozglądania się (na oku mam "Beasts Head for Home", "The Box Man" oraz "The Ark Sakura"), więc dzięki za podpowiedź, bo o Book Depository jak dotąd nie słyszałem. A co, jeśli można wiedzieć, masz z Tajfunów?
UsuńHa, to Book Depository to fantastyczna sprawa. Abe jeszcze nie udało mi się upolować, ale za to kupiłem Mishimę ("Thirst for Love") za niecałe 21 zł i Shūsaku Endō ("When I Whistle") za niecałe 36 zł. W Polsce o takich cenach można tylko pomarzyć ;)
Usuń