Bóg rzeczy małych
Arundhati Roy
Tytuł oryginału: The God of small things
Tłumaczenie: Tomasz Biedroń
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 304
Może to prawda, że wszystko może się zmienić w ciągu jednego dnia. Że
parędziesiąt godzin może wpłynąć na bieg całego życia. A kiedy tak się stanie,
te parędziesiąt godzin, jak ocalałe resztki spalonego domu – zwęglony zegar,
osmalona fotografia, przysmalone meble – trzeba wyjąć spośród zgliszczy i
obejrzeć. Zachować. Wytłumaczyć [1].
Najlepszą formą umożliwiającą wszystkie te rzeczy, tj. baczne przyglądanie się,
walkę z zapomnieniem oraz próbę wyjaśnienia danych zajść, jest przelanie słów
na papier i to właśnie czyni Arundhati Roy (ur. 1961). Ta indyjska pisarka w
swojej debiutanckiej powieści Bóg rzeczy
małych przybliża nam losy pewnej rodziny, której egzystencja ulega
dramatycznej przemianie na skutek jednego tylko epizodu, będącego jednak
wypadkową bardzo wielu czynników.
Główni bohaterowie to dwujajowe
bliźnięta, kobieta Rahel oraz starszy o 18 minut mężczyzna Esthappen,
zdrobniale nazywany Estha. Oboje są 31-letnimi rozbitkami życiowymi, którzy
dryfują po przytłaczająco szarym oceanie beznadziei i bezwolności (Para aktorów schwytanych w pułapkę
awangardowej sztuki bez śladu fabuły i struktury [2]).
W chwili rozpoczęcia utworu Rahel powraca do Indii z zagranicznych wojaży.
Protagonistka przyjeżdża do Ajemenem, rodzinnej wioski matki położonej w
Kerali, w południowo-zachodnich Indiach na Wybrzeżu Malabarskim, gdzie od
pewnego czasu przebywa jej nie widziany od ponad 20 lat brat. Dla Rahel oraz
Esthy podróż do Ajemenem to mniej lub bardziej świadome powtórzenie ważnego wydarzenia
z najmłodszych lat – wówczas jako kilkuletnie dzieci przenoszą się do tej
niewielkiej mieściny, ponieważ matka decyduje się na wzięcie rozwodu z wiecznie
zapijaczonym ojcem. Z dala od rodziciela ich byt toczy się torami, które można
określić mianem normalnego dzieciństwa, dopóki nie następuje wstrząs na tyle
przytłaczający, że jego ciężar na stałe okalecza psychikę istot zbyt młodych i
niedojrzałych, by mogły poradzić sobie z tego kalibru traumami bez
odpowiedniego wsparcia. Arundhati Roy – poprzez liczne reminiscencje, które
przeplatają się z opowieścią o smutnej dorosłości Rahel i Esthy – stopniowo
odtwarza ostatnie dni sprzed tragedii oraz opisuje przebieg owego feralnego
zdarzenia, budując tym samym obraz nieszczęścia będącego pochodną kilku
nakładających się na siebie składowych, wśród których niebagatelną rolę
odgrywają człowiecza natura, powszechnie panujące wymogi i konwenanse, tematy
tabu czy ostracyzm bezpośrednio związany z faktem, że społeczeństwo indyjskie
funkcjonuje w oparciu o stany i kasty.
Historię, którą snuje przed nami
Arundhati Roy czyta się z charakterystycznym rytmem, wyznaczanym przez język,
jakim posługuje autorka. Hinduska bardzo dobrze operuje pisarską materią, która
pod jej piórem staje się plastyczna i sprężysta, w rezultacie czego przy jej
użyciu wznoszone są bardzo różnorodne i ciekawe konstrukty. Arundhati Roy z
pieczołowitością podchodzi do słownictwa, jakiego w swojej komunikacji używają
bliźnięta. Jest to swoisty kod, na który składają się neologizmy, słowne żarty,
słowa klucze i hasła, doskonale rozumiane wyłącznie przez osoby sobie
najbliższe (Melodia Oczekiwania, Przed Trwogą czy Bliźniaczo Dwujajowi Ambasadorowie to nabierające sensu i znaczenia
dopiero w odniesieniu do konkretnych okoliczności wyrażenia, przy pomocy
których szyfruje się rzeczywistość, czyniąc ją tym samym bardziej oswajalną,
przewidywalną, a przez to bezpieczną). Uzupełnieniem tego dwujajowego slangu są
rozbudowane metafory, porównania oraz ożywienia nadające dziełu
poetycko-baśniowy charakter oraz intrygująco oddające sposób, w jaki dziecko
postrzega to, co je otacza (Pociąg
zaklekotał im przed oczyma pod słupem gęstego czarnego dymu. Liczył trzydzieści
dwa wagony, a w drzwiach pełno było młodych mężczyzn w hełmowatych fryzurach,
którzy jechali na kraj świata, aby zobaczyć, co się stało z ludźmi, którzy
spadli [3];
Cisza podkasała spódnicę i pomknęła, jak
Kobieta-Pająk, po śliskiej ścianie łazienki [4];
Esthą wstrząsały konwulsje, ale nic nie
wyszło na zewnątrz. Tylko myśli. Wypływały, a potem wpływały z powrotem. Ammu
ich nie widziała. Wisiały jak chmury burzowe nad umywalkowym miastem. Lecz
umywalkowi mieszkańcy byli zajęci swoimi codziennymi umywalkowymi sprawami [5];
Plymouth w kolorze nieba ze statecznikami
obdarzył Sophie Mol uśmiechem. Chromowozderzakowym uśmiechem rekina [6]).
Ponadto Arundhati Roy sygnalizuje, że umysł istoty, która nie jest jeszcze
skażona zakazami i nakazami dorosłego myślenia, jest niezwykle otwarty i
kreatywny (Jezus chodził po wodzie. Być
może. Ale czy potrafiłby pływać na lądzie? W twarzowych majtkach i ciemnych
okularach? Z fontanną spiętą Love-in-Tokyo? W butach w szpic i z czubem na
głowie? Czy starczyłoby Mu wyobraźni? [7]),
sugerując jednocześnie, że nasze pociechy nierzadko są osobami zaskakująco
niezależnymi (Zdziwiło ją, że jej dziecko
ma swój poboczny świat, z którego ona jest całkowicie wykluczona [8]).
Książka Arundhati Roy nie należy
do lektur przyjemnych, bowiem hinduska pisze o kwestiach niezwykle bolesnych,
do jakich zalicza się utracone dzieciństwo, które ograbione zostaje z
niewinności. Bohaterowie jako kilkuletnie osoby stykają się ze światem ludzi
dorosłych i mimo, że (czy też: właśnie z racji faktu, iż) nie znają panujących
w nim zasad, to ponoszą odpowiedzialność za cudze błędy, płacąc za nie bardzo
wysoką cenę. To przyspieszony kurs dojrzewania, nacechowany brutalnością i
małostkowością, dzięki któremu Rahel i Estha dowiadują się, że człowiek posiada:
Podświadomy popęd (…) do niszczenia tego,
czego nie może ani poskromić, ani ubóstwić [9].
Z tej niemiłej lekcji korzysta też czytelnik poznający realia panujące w
hinduskim społeczeństwie, w którym wciąż żywe są kastowe uprzedzenia, mimo iż
na mocy konstytucji ustanowionej po odzyskaniu przez Indie niepodległości w
1947, wszyscy Hindusi są sobie równi. Jak jednak słusznie zauważa towarzysz
K.N.M. Pillej, (…) co innego zmiany, co
innego ich akceptacja [10]
– na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku, kiedy rozgrywają się kluczowe
dla fabuły zdarzenia, w prowincjonalnych osadach nadal istnieją potężne bariery
pomiędzy dotykalnymi a niedotykalnymi. Pariasi muszą znać swoje
miejsce, bowiem każde działanie uznane za usiłowanie wskoczenia na wyższy
stopień społecznej drabiny może skończyć się poważnymi konsekwencjami. Niewiele
lepsza jest sytuacja kobiet, które są uprzedmiotowione, w rezultacie czego ich
zachowanie podlega zupełnie innym standardom niż postępowanie mężczyzn – padają
one ofiarą rodzinnej przemocy, która w ogóle nie jest traktowana jako
wykroczenie; o ich małżeństwie w ogromnej mierze decydują rodzice; narażone są
– w ramach tego, że mężczyźni muszą
zaspokajać swoje męskie potrzeby – na
seksualną napastliwość, a w skrajnych przypadkach na gwałty, które w Indiach
cieszą się bardzo niską wykrywalnością.
Z brzydotą i okropieństwem
człowieczej natury zestawiane są piękno, bujność i majestat przyrody: Drzewa ociekały zielenią. Ciemne liście palm
zwisały jak grzebienie na tle monsunowego nieba. Pomarańczowe słońce
prześlizgiwało się między ich zakrzywionymi, łapczywymi zębami [11].
Ten kontrast z jednej strony podkreśla podłości, do jakich może posunąć się
człowiek, z drugiej zaś przypomina, że w szerszym rozrachunku nasze poczynania,
nawet te najgorsze i najbrudniejsze, dla kogoś, kto uważnie śledzi osiągnięcia
naszej cywilizacji, są zazwyczaj porażająco banalne, wręcz nudne w swojej
przewidywalności i schematyczności. Niekończący się cykl wzajemnych pretensji,
oskarżeń i okaleczeń – szkoda, że jedynie nieliczni starają się opuścić ten
zaklęty krąg.
Reasumując, Bóg rzeczy małych to cudowna, a zarazem brutalna lektura. To rodzaj
uniwersalnej przypowieści o naszych przywarach i słabościach, o niezdarności i
nieporadności, o naszym braku umiejętności komunikowania się ze swoimi bliźnimi
(Znów mówione były tylko Małe Rzeczy.
Duże Rzeczy czaiły się w środku nie wypowiedziane [12]),
wreszcie o tym, że gdy komuś uda się znaleźć tytułowego Boga Rzeczy Małych,
czyli tych wszystkich szczęśliwych, ale ulotnych i kruchych momentów naszej
egzystencji, to nie mamy prawa mu tego odbierać, choćby mogło się to wydawać
nam niewłaściwe czy nieodpowiednie. Szkoda, że o wielu tych sprawach nie
myślimy na co dzień, dlatego tym bardziej warto sięgnąć po powieść Arundhati
Roy.
[1] Arundhati Roy, Bóg rzeczy małych, przeł. Tomasz Bieroń,
Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2000, s. 35
[2] Tamże, s. 174
[3] Tamże, s. 82
[4] Tamże, s. 88
[5] Tamże, s. 101
[6] Tamże, s. 141
[7] Tamże, s. 193
[8] Tamże, s. 161
[9] Tamże, s. 275
[10] Tamże, s. 250
[11] Tamże, s. 171
[12] Tamże, s. 158
"Boga rzeczy małych" przeczytałam ponad 20 lat temu (wydawnictwo Zysk i s-ka). Szczegóły zatarły się w mojej pamięci, chciałabym do niej wrócić. Moim zdaniem to arcydzieło. Powieść wchłania się wszystkimi zmysłami, przebywa się w niej jak równoległym świecie, tak bardzo jest głęboka, uniwersalna, poruszająca zarówno intelekt, jak i emocje. A język wspaniale kunsztowny, niezrównany. Dość niedawno wydane "Ministerstwo niezrównanego szczęścia" ma podobne cechy - dramaty osobiste bohaterów wplecione są w tło społeczne rozdartych Indii. Czy da się ten kraj zrozumieć? Trudno. Ale ludzi tam żyjących i siebie samego - tak, jak najbardziej, dzięki pani Arundhati Roy na pewno lepiej.
OdpowiedzUsuńO tak, arcydzieło to słowo, którego śmiało można użyć w odniesieniu do tej książki. Szkoda, że sama autorka pozostaje raczej anonimową postacią na naszym rynku wydawniczym - z pewnością zasługuje na to, by o niej pisać i rozmawiać. A "Ministerstwo niezrównanego szczęścia" mam w planach czytelniczych.
UsuńA co do Indii, to jest to kraj z diametralnie odmienną kulturą, religią, no i z dość zagmatwaną historią. Europejczykom z pewnością nie jest łatwo połapać się w tamtejszej rzeczywistości, ale z pewnością i my stanowimy dla Hindusów niemałą zagwozdkę :)
Podpisuję się pod Waszymi opiniami. Czytałam pierwsze wydanie, zupełnie przez przypadek, i zostałam totalnie wciągnięta w ten świat. Marzy mi się powtórka.
UsuńNie wiem, co autorka zrobiła Światu Książki, że "obdarowali" ją tak tandetną okładką.;(
To z pewnością jednak z tych książek, do których warto wracać.
UsuńA co do okładki to ciekaw jestem, co na jej temat miałaby do powiedzenia na jej temat osoba, która ją wymyśliła. Może ta lewitująca muszla z pasażerką niesie ze sobą jakieś głębsze przesłanie? ;)
Ma ciekawska natura każe zapytać: czy wyjaśnione jest znacznie lub pochodzenie imienia Esthappen?
OdpowiedzUsuńHa, pytanie ćwiek. Przyznam szczerze, że nie pamiętam, ale gdybym miał udzielić jakiejś odpowiedzi, to skłaniałbym się ku temu, że nie.
Usuń