Kocia kołyska
Kurt Vonnegut
Tytuł oryginału: Cat's cradle
Tłumaczenie: Lech Jęczmyk
Wydawnictwo: Mediasat Poland
Seria: Kolekcja Gazety Wyborczej - XX wiek
Liczba stron: 188
Przyjęcie założenia, że nasz byt
jest w ogromnej mierze zdeterminowany, a naszym postępowaniem w mniejszym bądź
większym stopniu kieruje wyższa siła sprawcza może okazać się dość atrakcyjnym
– ba, niekiedy wręcz rozsądnym – wytłumaczeniem serii niezwykłych zdarzeń,
które stają się naszym udziałem. Jakie okoliczności są jednak potrzebne, by
człowiek nie odczuwający zbyt silnej potrzeby bycia religijnym przedzierzgnął
się w istotę wierzącą, że jego życie spoczywa w rękach wszechpotężnej istoty?
Ciekawą wizję swoistej teofanii prezentuje Kurt Vonnegut w swojej powieści Kocia kołyska.
Jednym z głównych bohaterów
utworu jest John, pierwszoosobowy narrator, niespełniony pisarz i niedoszły
autor książki Dzień, w którym nastąpił
koniec świata. Wedle własnego mniemania John powinien nazywać się Jonasz ( (…) nie dlatego, żebym ściągał na ludzi
nieszczęście, ale dlatego, że coś albo może ktoś sprawia, że w określonym
czasie zjawiam się nieomylnie w określonych miejscach [1]).
Już na pierwszych stronach dzieła dowiadujemy się, że protagonista – wyznawca
bokononizmu – faktycznie przejawia tendencje do pokazywania się tam, gdzie
zachodzą wydarzenia kluczowe dla całego rodzaju ludzkiego. Przygoda zaczyna się
dość niewinnie, od zbierania materiałów do biografii doktora Feliksa Hoenikera,
genialnego naukowca, (…) ojca bomby
atomowej, trojga dzieci i lodu-9 [2].
To właśnie natrafienie na ślad tajemniczej substancji kryjącej się pod
kryptonimem lód-9 staje się początkiem serii niecodziennych zajść prowadzących
do rzeczy nieodwracalnych, wręcz ostatecznych.
To, co rzuca się w oczy w
przypadku lektury Kociej kołyski to
bardzo przemyślana konstrukcja dzieła nawiązująca do antycznego dramatu. Tym,
co steruje działaniami Johna jest fatum – ogrom epizodów, w których dominują
przypadek, zbieg okoliczności czy ślepy traf jest tak wielki, iż można odnieść
wrażenie, że niezależnie od tego, co zrobiłby bądź czego nie uczyniłby
mężczyzna, to i tak wynikiem końcowym będzie stopniowe odkrywanie tajemnicy
skrywanej przez lód-9 łącznie z wszelkimi tego konsekwencjami. Warto zwrócić
też uwagę na fakt, że w poszczególnych scenach występuje stosunkowo skromne
grono postaci, a fabuła nie jest zbytnio rozbudowana. Akcja, poza finałem
książki, toczy się dość leniwie, a potężną część stanowią rozmowy, w których
przybliża się realia świata przedstawionego – materia, jaką posiłkuje się
Vonnegut to historia fikcyjnej bananowej Republiki San Lorenzo, opis powstania
tamtejszej religii czyli bokononizmu czy życiorysy kilku osób mających wpływ na
rozgrywające się wypadki.
Kolejnym elementem, nad którym
należy się pochylić jest styl, w jakim utrzymana jest powieść. Znakiem
rozpoznawczym amerykańskiego pisarza jest czarny humor, którego bezlitosnemu
ostrzu poddawana jest ludzkość i nie inaczej jest w przypadku Kociej kołyski. Vonnegut z perwersyjną
wręcz przyjemnością wyciąga na światło dzienne wszelkie grzeszki, słabostki i
wady człowieczej cywilizacji, z których kpi bez żadnych ograniczeń. Autor
chętnie posuwa się do hiperbolizacji wybranych cech rodzaju ludzkiego, nadając
im karykaturalny charakter. Portret człowieka rozumnego pióra Kurta Vonneguta
obficie podlany jest absurdem i groteską, ale i przenikliwością oraz brutalną
szczerością – Homo sapiens sapiens
kreślony przez Amerykanina to agresywna i nieprzewidywalna istota, która
uwielbia niszczyć, w rezultacie czego zagraża ona wszystkiemu, co tylko
znajduje się w zasięgu wzroku, łącznie z nią samą.
W celu ukazania owej głupoty i
zaborczości, której w mniemaniu pisarza zdają się być nieodzownymi składowymi człowieczego
charakteru, Vonnegut sięga po równie ciekawe, co zabawne środki. Jednym z nich
jest stereotypowa sylwetka szalonego naukowca, którym jest wspomniany doktor
Hoeniker. Ów mężczyzna to składowa wyobrażeń na temat ludzi nauki, którzy
szarym zjadaczom chleba nierzadko jawią się jako postacie równie tajemnicze, co
zwariowane. Doktor Hoeniker to osobnik oderwany od otaczającej go
rzeczywistości, egzystujący w swoim własnym intymnym świecie, do którego nikt
nie ma wstępu. Kolejne odkrycia i wynalazki sprawiają wrażenie czegoś w rodzaju
skutków ubocznych jego procesów myślowych. W konsekwencji doktor Hoeniker nie
jest w żadnej mierze zainteresowany, w jaki sposób jego dzieła zostaną
spożytkowane oraz – co najważniejsze – czy nie są one niebezpieczne dla ludzi o
inteligencji, której daleko do umysłu genialnego twórcy. Tym samym doktor
Hoeniker jest dla ludzkości niczym nieroztropny i krótkowzroczny rodzic, który
wręcza swojej pociesze niebezpieczną zabawkę, zapominając przy tym o fakcie, że
dziecko to istota niedojrzała, nie potrafiąca przewidzieć konsekwencji
podejmowanych akcji. Równie mocnym akcentem jest bokononizm, religia panująca w
Republice San Lorenzo – oficjalnie zdelegalizowana, ale wyznawana przez
wszystkich mieszkańców – wymyślona przez jednego ze współzałożycieli państwa, u
podstaw której leży fałsz (Pierwsze
zdanie Księgi Bokonona brzmi:
„Wszystkie prawdy, które wam tutaj wyłożę, są bezwstydnymi kłamstwami” [3]).
Równie fascynujący jest tytuł
utworu, który można odczytywać na dwóch przeciwstawnych poziomach. Kocia
kołyska, jako zabawa polegająca na przeplataniu sznurka między palcami, z
jednej strony wyraża beztroskę i niczym niezmąconą radość, z jaką na ogół
kojarzy nam się dzieciństwo. Z drugiej zaś, kiedy rozważy się fakt, że dziecko
usiłujące faktycznie dostrzec w tej całej plątaninie coś, co miałoby być
kołyską dla kota, może z rozgoryczeniem i żalem stwierdzić, że: Nie ma żadnego cholernego kota, żadnej
cholernej kołyski [4],
to wówczas gra jawi się jako (…) obraz
powszechnego bezsensu [5].
Nic nie jest takie, jak powinno być, a większość z tego, co nam obiecano,
okazuje się być mistyfikacją.
Reasumując, Kocia kołyska to książka ironiczna i zgryźliwa, chwilami bardzo,
bardzo śmieszna, której wymowa pozostaje jednak beznadziejnie smutna, bowiem: Jaką nadzieję może żywić myślący człowiek co
do przyszłości ludzkości, jeśli weźmie się pod uwagę doświadczenia ostatniego
miliona lat? [6].
Kurt Vonnegut, cynik i kpiarz, który na własnej skórze doświadczył piekła II
wojny światowej, przez wiele lat wegetujący w obawie przed wybuchem kolejnego
konfliktu jako pokłosia napięć panujących pomiędzy Światem Zachodnim a ZSRR, to
pisarz pozbawiony wszelkich złudzeń co do możliwości intelektualnych rodzaju
ludzkiego. Obawy z tym związane prezentuje w sposób mistrzowski, bo zarazem
niezwykle komiczny, jak i tragiczny.
[1] Kurt Vonnegut, Kocia kołyska, przeł.
Lech Jęczmyk, Mediasat Poland, Kraków 2004, s. 9
[2] Tamże, s. 79
[3] Tamże, s. 12
[4] Tamże, s. 111
[5] Tamże, s. 113
[6] Tamże, s. 160
Jakoś nigdy nie mogłem się zabrać do twórczości tego autora, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jego twórczość warta jest poznania. Kocia kołyska patrzy mi na kawał dobrej literatury, ale chyba zawiera przemyślenia zbyt zbieżne z moimi, bym się za nią zabrał. Przynajmniej na razie.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że warto sięgnąć choćby po jedną książkę Vonneguta, żeby poznać jego specyficzny, czarny humor. Wydaje mi się, że to coś w rodzaju mechanizmu obronnego pozwalającego oswoić powojenne traumy.
UsuńCo tam milion lat... Wystarczy spojrzeć na ostatnie 100. Pędzimy ku zagładzie z przerażającą prędkością.
OdpowiedzUsuńTo przyspieszenie zawdzięczamy technologii - te same inklinacje do zła mają większe konsekwencje, bowiem pojawiły się narzędzia umożliwiające krzywdzenie na znacznie większą skalę niż dotychczas.
Usuń