Wakacje nad Adriatykiem
Zofia Posmysz
Wydawnictwo: Znak Literanova
Seria: Proza PL
Liczba stron: 320
Ludzka pamięć to rzecz tyleż
osobliwa, co niezgłębiona. Mechanizmy funkcjonowania wciąż skrywają przed jej
użytkownikami niejedną tajemnicę. Z jednej strony potrafi być zawodna i
dziurawa, z drugiej zaś bywa przerażająco precyzyjna i dokładna, najczęściej w
przypadku wydarzeń, o których chcielibyśmy zapomnieć. Na nic mozolne i żmudne
wznoszenie skorupy niepamięci – próżny to trud i wysiłek, bowiem wystarczy
jeden impuls, by cała konstrukcja runęła, a z mroku przeszłości wypełzły
demony. Tę prawdę dobrze ukazuje Zofia Posmysz, autorka powieść Wakacje nad Adriatykiem.
Główna bohaterka a zarazem
pierwszoosobowa narratorka utworu to kobieta, która wspólnie z mężem i młodszą
koleżanką pogrążona jest w wakacyjnym lenistwie. Ze słodkiego nieróbstwa nad
brzegami Adriatyku wyrywa ją dźwięk przywołujący gorzkie wspomnienia. Wyłowione
przypadkiem z plażowego gwaru słowa wypowiedziane w języku niemieckim stają się
bodźcem do bolesnej i rozległej reminiscencji. Jej przedmiotem jest pobyt
protagonistki w obozie koncentracyjnym.
Wycieczka, na jaką zabiera nas
Zofia Posmysz, pisarka i dziennikarka, która w czasie wojny więziona była w
obozach Auschwitz, Ravensbrück orz Neustadt-Glewe, to zwiedzanie najniższych
kręgów piekielnych. Bazując na własnych traumatycznych doświadczeniach autorka
odmalowuje przed nami przyjaźń dwóch kobiet – Ptaszki i Sekretarki – która
rodzi się wbrew logice i wbrew niepisanym zasadom, że w miejscach takich jak
Birkenau nie wolno przywiązywać się do nikogo, bowiem śmierć czyha na każdym
rogu.
Obozowa rzeczywistość, w której
po latach ponownie zanurza się Sekretarka (pierwszoosobowa narratorka) zostaje
odtworzona w niezwykły sposób, bowiem Posmysz posługuje się językiem
precyzyjnym i rytmicznym, a przy tym poetyckim i melodyjnym. Opisy naszpikowane
są neologizmami (spojrzenia chyłkowatokose),
metaforami (Tak pomyślałam, pieczołowicie
rozdmuchując ogienek skruchy (…) [1])
czy uosobieniami (Głód, obciosując tę
twarz z ciał jak rzeźbiarz bryłę kamienia (…) [2]).
Nie brak też specyficznych określeń oraz slangu – Rycerze i Rycerki (strażnicy obozowi), Kolonia (obóz koncentracyjny) czy Bractwo Rycerzy Trupiej Czaszki (Schutzstaffel czyli SS) – za
sprawą których opowiadana historia nabiera cech sennego koszmaru, zbyt
absurdalnego i zatrważającego, by mógł być prawdziwy.
Wegetacja za drutami, której obraz
kreśli przed nami Posmysz wzbudza grozę z racji wszechobecnego okrucieństwa i
bezduszności. Autorka sygnalizuje, że stworzone przez oprawców warunki katalizują
proces dehumanizacji więźniów, któremu trudno się oprzeć. Konieczność radzenia
sobie z (…) nadprogramowym biciem
porannym, z grabieżczymi kontrolami sienników, ze złodziejskim okrawaniem
porcji (…) [3]
ze strony towarzyszek niedoli znajdujących się na wyższych szczeblach obozowej
hierarchii prowadzi do szybkiego zgonu lub do wyhodowania skorupy nieczułości i
bezwzględności ((…) kokon niewidzenia,
niesłyszenia, nieczucia (…) [4]).
Ci, którzy pragną przetrwać muszą zapłacić najwyższą cenę, tj. posuwać się do
czynów w normalnych warunkach uważanych za karygodne czy niedopuszczalne, a
będących w istocie działaniami wymykającemu się ludzkiemu pojmowaniu i
niemożliwymi do oceny w kategoriach, jakimi posługują się ludzie obdarzeni
błogosławieństwem nieświadomości w kwestii słabości ludzkiej natury,
objawiającej się w sytuacjach tak ekstremalnych jak wojna czy pobyt w obozie
koncentracyjnym (Tutaj myślenie skończyło
się, a wszystkie funkcje kory mózgowej sprowadzone zostały do roli służebnej
wobec instynktu życia [5]).
Opowieść snuta przez Sekretarkę
jest o tyle intrygująca, że istotną rolę odgrywa w niej czas. Protagonistka
zdradza, że w obozowych realiach jedynym stosowanym i dozwolonym jest czas
teraźniejszy. O przeszłości nikt nie chce rozmawiać czy słuchać, bowiem jest to
źródło niepotrzebnych wspomnień, które przypominają o tym, jak wiele się
utraciło. Jeszcze groźniejsza i bardziej podstępna wydaje się przyszłość,
szczególnie ta dalsza rozumiana jako robienie planów, bowiem najdrobniejsze
napomknięcie o życiu po opuszczeniu obozowych bram to podświadome zakładanie,
że uda się przetrwać. A stąd już tylko krok do nadziei, która postrzegana jest
jako (…) wróg jeden z
najniebezpieczniejszych, działający od wewnątrz, rozhartowujący i rozkładający
(…) [6],
i którą z tego względu trzeba w sobie zdusić, stłamsić i zagłuszyć. Zrozumiałym
jest zatem, że osadzone usiłują trwać w bańce teraźniejszości, koncentrując
całą swoją uwagę i resztki energii na dożycie do kolejnego kwadransa, po którym
przyjdzie kolejny i – jeśli się poszczęści – kolejny.
Książka to także forma apelu o
to, by pochopnie nie osądzać i nie ferować wyroków. Powtarzające się
kilkukrotnie w powieści stwierdzenie, że (…)
prawo epoki nie pozostawiało nikogo na uboczu (…) [7], [8]
to rodzaj credo. Trzymają się go ci,
którym dane było nie zginąć, i którzy przekonali się jak (…) nieobliczalne jest ciało spragnione strawy, suchości i ciepła (…) [9].
Ta samowiedza na temat własnych ograniczeń, słabości, ale i granic
wytrzymałości to forma piętna i przekleństwa – to brzemię, którego nie da się z
siebie zrzucić.
Wakacje nad Adriatykiem to lektura trudna i bolesna, ale też na
swój liryczny sposób piękna. Zofia Posmysz przybliża czas nieludzkich wyborów,
kiedy właściwie każda podjęta akcja pociąga za sobą mniejsze lub większe zło. Kwintesencją
utworu jest wyznanie Sekretarki dotyczące ofiar i oprawców, którzy w miarę
przelewania się nurtów historii mają ze sobą coraz więcej punktów wspólnych:
„A
wy, po której właściwie byliście stronie?”, bo ci nie rozumieją, nie
zrozumieją nigdy, że szukając usprawiedliwienia dla was, szukamy go
zarazem dla siebie, dla tego niewybaczalnego faktu, że żyjemy. Z upływem
lat granica między nami i wami staje się coraz mniej wyraźna, jesteście
w nas na równi z waszymi ofiarami, jesteście częścią nas, a my jesteśmy
w jakimś stopniu waszym dziełem, ależ tak, w jakiś sposób stworzyliście
nas, bez waszego w naszym życiu udziału nie bylibyśmy tym, czym
jesteśmy, bylibyśmy przeciętnymi, niewyróżniającymi się niczym, w zwykły
sposób porządnymi ludźmi albo może wybitnymi szlachetnymi jednostkami, w
każdym razie pozbawieni bylibyśmy samowiedzy, przeklinać was za to czy
błogosławić, nie wiem, wiem jedno, nigdy nie uwolnimy się od was,
obojętne, wykroimy z żywego ciała ten kawałek skóry z tatuażem czy nie,
przez sam fakt, żeście tam byli… [10].
[1] Zofia Posmysz, Wakacje nad Adriatykiem,
Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2017, s. 10
[2] Tamże, s. 17
[3] Tamże, s. 35
[4] Tamże, s. 219
[5] Tamże, s. 53
[6] Tamże, s. 61
[7] Tamże, s. 83
[8] Tamże, s. 266
[9] Tamże, s. 207
[10] Tamże, s. 274 – 275
Nie czytałem, ale popieram takie książki; zrywające z czarno-białym widzeniem świata, a zwłaszcza historii.
OdpowiedzUsuń"Wakacje nad Adriatykiem" to wręcz cios obuchem w głowę - trudno po lekturze tej książki dzielić ludzi na kategorycznie złych i bezwarunkowo dobrych ;)
UsuńTen cytat końcowy, biorąc pod uwagę kontekst, wygląda mi na jakąś makabryczną iterację syndromu sztokholmskiego.
OdpowiedzUsuńNo tak, z pewnością związuje się więź między ofiarą i oprawcą, ale chyba jeszcze ważniejszy jest fakt, że w sytuacji, gdy ginie trudna do ogarnięcia umysłem rzesza ludzi, ci którzy przetrwali są podświadomie są traktowani ze sporą dozą podejrzliwości. Człowiek nie lubi przypadku, ślepego trafu, stąd dociekania, dlaczego, mimo iż śmierć zebrała tak obfite żniwo, dany osobnik przetrwał - czy posunął się do czegoś, co w normalnych okolicznościach uznawane jest za niegodziwe? Jednocześnie, ci którzy polegli są zwalniani z obowiązku "składania zeznań" - śmierć ich wybiela, a ich widma można wykorzystywać do oskarżeń rzucanych pod adresem tych, którzy wyszli cało z piekła.
UsuńO - chyba nie do końca. Syndrom S to więź między sprawującym opresyjną władzę, a władzy tej poddanym, polegająca na sympatii opresjonowanego do swego oprawcy, wynikająca z różnych przyczyn i manifestująca się różnymi formami, aż do współpracy włącznie. W obozach było coś całkiem innego, co jest konsekwentnie pomijane w większości opracowań - nie mogłyby one istnieć bez więźniów, którzy współpracowali z niemiecką załogą obozów, wykonujących z różnych powodów, wcale nie z sympatii do Niemców, różnorakie funkcje, nawet do zabijania innych więźniów z własnej inicjatywy włącznie. W wielu dokumentach określani są oni przez "normalnych" więźniów jako gorsi od samych hitlerówców, a ich liczba i rola w stosunku do liczebności załogi etatowej obozu jest konsekwentnie ukrywana. Motywy ich działania nie mają jednak niczego wspólnego z Syndromem S; nie wynikają z oswojenia i sympatii czy solidarności.
UsuńPamiętam tę książkę. Przerażająca, bardzo sugestywna i wnikliwa powieść o poobozowej traumie i przyjaźni zawartej w obozie koncentracyjnym. Takie delikatne, dobre osoby jak Ptaszka nie miały szans na przeżycie...
OdpowiedzUsuńDla mnie najbardziej wstrząsający był kontrast wynikający z faktu, że przywoływanym traumom towarzyszył niezwykle piękny i sugestywny język. A sam opis przyjaźni, która zawiązała się w tak nieludzkich warunkach, jest bardzo mocny i przejmujący.
Usuń