Podróż słonia
José Saramago
Tytuł oryginału: A Viagen Do Elefante
Tłumaczenie: Wojciech Charchalis
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Seria: Mistrzowie Literatury
Liczba stron: 240
Podróż będąca przemieszczaniem
się z punktu A do punktu B nieodzownie łączy się z ruchem. Pokonywany dystans
pozwala spojrzeć na świat z innej niż dotychczas perspektywy, co w przypadku
bystrego podróżnika może prowadzić do interesujących spostrzeżeń czy przemyśleń.
Pokonywanie odległości, choćby niewielkich, umożliwia też dokonywanie porównań,
których przedmiotem jest to, co (przynajmniej pozornie) dobrze znane i
przewidywalne oraz to, co może uchodzić za dziwne, niezwykłe czy niespotykane. Owocem
tego typu konfrontacji może być krytyczne i bardziej wnikliwe spojrzenie na
otaczającą nas rzeczywistość – rutyna i wtórność zostają złuszczone, a spod ich
cienkiej warstwy wyłania się świat, którego oblicze zaczynamy odkrywać na nowo.
O ożywczych dla naszego intelektu przymiotach wędrówki przekonują się choćby
bohaterowie powieści Podróż słonia,
pióra portugalskiego noblisty José Saramago (na naszym blogu ów waść gościł za
sprawą Ewangelii według Jezusa Chrystusa
oraz Miasta ślepców).
Punktem wyjścia dla snutej
historii jest autentyczne wydarzenie z 1551 roku, kiedy to Maksymilian II, cesarz
habsburskiego imperium zostaje obdarowany przez portugalskiego króla Jana III
nietypowym prezentem ślubnym – słoniem Salomonem. Potężny ssak, razem ze swoim
hinduskim opiekunem Subhru przemierza Portugalię, już na hiszpańskiej ziemi
dołącza do orszaku arcyksięcia i razem z władcą dociera do Wiednia, a jednym z
towarzyszy tej niecodziennej eskapady jest czytelnik.
Lektura dzieła, w zależności od
tego czy jesteśmy zaznajomieni z piórem portugalskiego pisarza, będzie albo
doświadczeniem bardzo specyficznym lub spotkaniem z tym, do czego zdążyliśmy
się już przyzwyczaić. Wszystko z uwagi na styl, jakim operuje José Saramago,
którego wyznacznikami są bardzo długie, nierzadko wielokrotnie złożone zdania,
zdające się pochłaniać wszystko, co napotkają na swojej drodze. W rezultacie w
książce nie uświadczymy niemal żadnych akapitów (jedyną formą podziału
jednolitego bloku tekstu są rozdziały, na które podzielono powieść). Miejsca
brakuje także dla myślników, czego konsekwencją są partie dialogowe wciągnięte
w strumień narracji. Równie pogardliwie potraktowano nazwy własne, które nie są
wyróżnione wielkimi literami. Z racji tych własności proza José Saramago wymaga
odrobiny dobrej woli i wyrozumiałości. Niezbędna jest też cierpliwość, bowiem
do momentu przyzwyczajenia się do językowych nawyków Portugalczyka, lektura
może przebiegać dość opornie.
Nagrodą dla czytelnika za włożony
trud jest postać trzecioosobowego wszechwiedzącego narratora, który jest
najjaśniejszym punktem opowieści. To dowcipny erudyta, który ze swadą wtrąca
się w tok przytaczanej historii i co rusz raczy nas intrygującymi wtrąceniami i
pobocznymi wzmiankami, które momentami bardzo daleko odbiegają od głównego
wątku. Przy kreowaniu jego osoby nie brakuje akcentów postmodernistycznych –
regularnie podkreśla on, że jest jedynie cząstką świata przedstawionego,
akcentując przy tym, że posiada spory udział w jego współtworzeniu. Co ciekawe
nie brak zagrywek dość zuchwałych czy wręcz bezczelnych, do których z pewnością
można zaliczyć sugestię, że część z odmalowanych zdarzeń to zwykła bujda bądź
dzieło wyobraźni, chociaż ewentualne negatywne wrażenia wynikłe z tego typu
szokujących wyznań są wprawnie tłumione przez pokorne stwierdzenie, iż narrator
uważa się za (…) pisarza, któremu trzeba
będzie wybaczyć pewną wolność w imię nie tylko prawa do wymyślania, ale także
konieczności wypełnienia pustki, żeby całkowicie się nie zatraciła święta
spójność opowiadania [1].
Ścieżki dygresji, na które
najczęściej zbacza narrator dotyczą szeroko pojmowanej doli ludzkiej.
Wykorzystując sylwetkę Subhru (którego imię zmienione zostanie na Fritz,
swojsko brzmiące dla Austriaków) ukazana zostaje sytuacja szarego człowieka,
którego egzystencja jest w ogromnej mierze kształtowana przez czynniki
zewnętrzne. Wśród nich są przypadek, określany też mianem ślepego trafu czy
kapryśnej fortuny, ale i ludzie posiadający wpływy, władzę bądź majątek pokaźne
na tyle, by znacząco oddziaływać na byt osobników mniej liczących się.
Przybliżając szczegóły tych dwóch przypadków, José Saramago pokazuje jak wiele w
naszym życiu zależy od kaprysu (zarówno losu jak i innych) oraz w jak
niewielkim stopniu kreujemy rzeczywistość, w ramach której się poruszamy. Drugą
płaszczyzną, na której często goszczą refleksje narratora jest religia
chrześcijańska obrazowana w mocno krytycznym świetle. Laureat literackiej
Nagrody Nobla niejednokrotnie kpi z Chrystusowych wyznawców oraz ich kościoła i
dogmatów, punktując sprzeczności, wyłuszczając nielogiczności, ujawniając
hipokryzję, puentując je mniej lub bardziej udaną drwiną ((…) wystarczy że przypomnimy sobie owego słynnego jezusa z galilei,
który w swoich najlepszych czasach przechwalał się, że jest w stanie zburzyć i
odbudować świątynię od poranka do zmroku jednego jedynego dnia. Nie wiadomo,
czy nie zrobił tego z braku siły roboczej lub cementu, czy też doszedł do zgoła
rozsądnego wniosku, że cała robota jest diabła warta, zważywszy na to, że skoro
mamy coś burzyć, żeby zaraz potem to odbudować, to już lepiej w ogóle tego nie
ruszać [2];
(…) gorszy od braku cudu jest cud nieudany,
Nigdy nie będzie nieudany, jeśli będą jego świadkowie [3]).
Wart odnotowania jest fakt, że
prezentowane dygresje nafaszerowane są ironią i poczuciem humoru; zauważalna
jest także delikatna przygana dotycząca słabostek ludzkiego charakteru ((…) trzeba mieć wiele cierpliwości, żeby
znosić ludzi (…) [4];
(…) dopóki wojna jest tylko spektaklem,
jest niezła, gorzej, kiedy chcą nas włączyć do zabawy, zwłaszcza bez
przygotowania i doświadczenia [5]). José
Saramago jawi się jako osobnik z zadatkami na mizantropa, który lubuje
się w wytykaniu człowieczych przywar, chociaż można odnieść wrażenie, że
jego działanie podszyte jest także troską o kondycję naszej
cywilizacji.
Reasumując, Podróż słonia to dobra książka utrzymana w charakterze
filozoficznej przypowiastki. José Saramago kreśli przed nami autentyczny
epizod, który jednak w miarę przewracania kolejnych kart coraz wyraźniej
okazuje się pretekstem do snucia różnorodnych rozważań. Z tego względu fabuła
dzieła zostaje zredukowana do niezbędnego minimum, co z pewnością może
rozczarować czytelnika oczekującego choćby szczątkowego dynamizmu. Ale
miłośnicy literackich gierek oraz wszelakiej maści myśliciele powinni poczuć
się ukontentowani.
[1] José Saramago, Podróż słonia, przeł.
Wojciech Charchalis, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2012, s. 212
[2] Tamże, s. 62
[3] Tamże, s. 178
[4] Tamże, s. 158
[5] Tamże, s. 126 – 127
Ironia, kpiarstwo, gierki literackie? Więcej mi nie trzeba ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie zapraszam do literackiej rzeczywistości José Saramago ;)
UsuńDla mnie "Podróż słonia" była przede wszystkim powieścią drogi, zapisem niesłychanej marszruty przez pół Europy, od wyschniętej portugalskiej ziemi do Austrii, przez Hiszpanię, Włochy do Austrii. Nie mogłam w to uwierzyć, jakim cudem słoń i cały orszak pokonali alpejskie przełęcze; ten fragment był cudowny! Oczywiście filozoficzne, intertekstualne dygresje Saramago umilały tę (dość nudną mimo wszystko) podróż.
OdpowiedzUsuńA z "Podróży słonia" pochodzi takie stwierdzenie: "Jeśli damy czasowi czas, wszystkie sprawy wszechświata w końcu zazębiają się jedna z drugą". Nadal nie do końca wiem, jak je rozumieć...
"Podróż słonia" zapamiętałam i całkiem lubię, jednak moją ulubioną jest inna powieść Saramago - "Baltazar i Blimunda". Magiczna!
No tak, "Podróż słonia" siłą rzeczy jest powieścią drogi, chociaż przyznać trzeba, że jest to wędrówka odbyta w mocno nietypowym towarzystwie. I przyznaję, że w trakcie lektury koncentrowałem się przede wszystkim na tych dygresjach narratora ;)
UsuńCytat faktycznie b. intrygujący. Ja interpretuję go w następujący sposób: człowiek i moment, których aktualnie przeżywa to jedynie kropka na osi czasu; z tego względu wiele rzeczy, jakie nas spotyka mogą sprawiać wrażenie absurdalnych, dziwnych, niepojętych; dopiero z odpowiednio odległej perspektywy (którą niestety nie dysponuje ludzka jednostka) wiele kwestii okazuje się zaskakująco logicznych, powiązanych ze sobą czy też z siebie wynikających. W skrócie: łatwo jest patrzeć na przeszłość, kiedy ma się pełny przekrój danego zjawiska, a samo trwanie w trakcie owego zjawiska wyklucza dostrzeżenie niuansów.
O "Baltazarze i Blimundzie" będę pamiętać ;)
Bardzo dziękuję - interesująca interpretacja. Teraz będą mogła cytować z większym zrozumieniem :-)
OdpowiedzUsuń