Credo trzeciego tysiąclecia
Colleen McCullough
Tytuł oryginału: A creed for the third millennium
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Wydawnictwo: Amber
Seria: Srebrna Seria
Liczba stron: 320
Czas bywa okrutny przede
wszystkim dlatego, że płynie i ani myśli się zatrzymać. Jednym z wielu
następstw takiego stanu rzeczy jest to, że każdą predykcję można prędzej bądź
później zweryfikować – im bliższej przyszłości się ona tyczy, tym oczywiście
jest to łatwiejsze. A brutalność czasu polega na tym, że dokonywana weryfikacja
na ogół mocno punktuje nasze proroctwa, udowadniając jak ograniczone i
krótkowzroczne jest nasze pojmowanie otoczenia i zachodzących w nim wydarzeń. Z tego właśnie względu futurologia to
trudny i niewdzięczny kawałek chleba – by przekonać się o tym, jak snute wizje
mogą różnić się od zastanej rzeczywistości, wystarczy sięgnąć po jedną z wielu
powieści science fiction, napisaną kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat
temu, z akcją osadzoną w jakże odległym z tamtejszej perspektywy XXI wieku.
Przykładem tego typu dzieła jest choćby Credo trzeciego tysiąclecia,
książka napisana przez australijską pisarkę Colleen McCullough (1937 – 2015),
autorkę głośnych Ptaków ciernistych krzewów.
Zgodnie z tytułem, fabuła utworu Credo trzeciego tysiąclecia
rozgrywa się na początku XXI wieku. Stany Zjednoczone, podobnie zresztą jak
pozostała część północnej półkuli, nie są wymarzonym miejscem do życia.
Postępujące ochłodzenie klimatu sprawia, że bytowanie na wyższych szerokościach
geograficznych jest w zasadzie niemożliwe (Może pewnego dnia Waszyngton i
stolice stanów znajdą pieniądze, by zrobić coś z miastami leżącymi na północy
kraju; teraz mieli o wiele ważniejsze sprawy, niż decydowanie o setkach tysięcy
ulic z opustoszałymi domami w tysiącach północnych miast i miasteczek [1]),
zaś problemy z przeludnieniem skutkują tym, że dominującym modelem rodziny jest
2 + 1 (przynajmniej do momentu uzyskania Światowej Równowagi Ludzkiej
Populacji), z niewielkimi wyjątkami regulowanymi przez Komisję do Spraw
Drugiego Dziecka. Jakby tego było mało, w krajach europejskich dominującą
doktryną jest komunizm, zaś rola USA jako światowego hegemona zostaje
podkopana.
Biorąc pod uwagę wspomniane okoliczności zrozumiałym jest, że
społeczeństwo amerykańskie, którego (…) dumę i honor boleśnie zraniono [2]
ulega (…) postępującej depresji i uczuciu beznadziejności (…) [3].
Recepty na narastające przygnębienie amerykańskiej ludności poszukuje doktor
Judith Carriol, rządowa urzędniczka, szara eminencja Departamentu Środowiska,
pomysłodawczyni projektu (nomen omen) Operacja Poszukiwanie. W podobną aktywność,
tj. pomoc w zaadaptowaniu się do nowych, nieprzyjaznych i uwłaszczających
warunków, zaangażowany jest 32-letni psycholog doktor Joshua Christian – charyzmatyczny
naukowiec niezbyt poważany w kręgach innych specjalistów wspólnie z rodziną
prowadzi klinikę, która (…) specjalizuje się w leczeniu nerwic tysiąclecia [4].
Kiedy (nie przypadkiem) losy Judith oraz Joshuy krzyżują się, dotychczasowa
egzystencja mężczyzny ulega diametralnej i błyskawicznej zmianie.
Książka Colleen McCullough to raczej kiepska trawestacja
biblijnych wersetów traktujących o życiu i działalności Jezusa Chrystusa.
Odwołania do tej szczególnej postaci są słabo zawoalowane i bystry czytelnik
już po kilkunastu stronach zorientuje się na czyjej biografii wzorowane są losy
Joshuy Christiana. Wydaje się, że zamiarem pisarki było swoiste przypomnienie
osoby Chrystusa z uwzględnieniem jego ludzkiej natury. Przybliżając sylwetkę
Joshuy Christiana, silne akcenty położono na kontakty z rodziną (uwagę zwraca
dominująca osobowość i wynikające z tego podporządkowanie poszczególnych
krewnych) oraz rutynę dnia codziennego (wyróżniającą się wręcz ascetycznym
podejściem do wykonywanej pracy, która spycha na dalszy plan myślenie o
własnych potrzebach) – to drobiazgowe przedstawienie powszedniego bytu dr
Joshuy Christiana pozwala podkreślić ogrom zmian, jakie zachodzą w momencie,
gdy bohater podejmuje się wyzwania, które można utożsamiać z Chrystusowym
głoszeniem słowa Bożego. Właśnie te fragmenty Creda trzeciego tysiąclecia mogłyby decydować o atrakcyjności
lektury, gdyby Colleen McCullough udało się zrealizować całkiem intrygujące
pomysły. Niestety autorka poprzestaje na opisie przeobrażeń, jakim ulega
rzeczywistość Joshuy Christiana, bardzo pobieżnie i mało przekonująco
prezentując metamorfozy, którym podlega psychika protagonisty. Należy przy tym
wspomnieć, że dr Joshua to nie jedyna postać, której portret psychologiczny
zostaje nakreślony z marnym skutkiem – szablonowość i sztuczność to w zasadzie
maniera każdej z osób pojawiających się na kartach książki.
Nie lepiej wypada dystopijna
wizja przyszłości, jaką odmalowuje przed nami Colleen McCullough –Australijce
nie udaje się oddać grozy mroźnej zimy, która jawi się bardziej jako
niedogodność niż niszczycielski i niebezpieczny żywioł. Zawodzi też warstwa
futurystyczna, bowiem autorka nie raczy nas niczym oryginalnym – głosopisy,
helikoptery poruszające się z ogromnymi prędkościami czy widmo Europy
zjednoczonej pod komunistycznym sztandarem nie należą do koncepcji, które
uprzyjemniłyby nam czas spędzony na lekturze Creda trzeciego tysiąclecia.
Nielicznym, wypadającym dość
ciekawie punktem utworu pozostaje szeroko rozumiany mesjanizm. Australijska
artystka dobrze pokazuje jak niewygodną i niebezpieczną jednostką jest w
zasadzie każdy prorok – będąc (…) kimś
nielogicznym, mistycznym i kierującym się instynktem (…) [5] jest się zagrożeniem dla
sformalizowanej instytucji, która opiera się na przewidywalności, pozostając
przy tym niechętną choćby najmniejszym reformom. Jednocześnie autorka podkreśla
jak ważną rolę w egzystencji człowieka odgrywa duchowość – okazuje się, że
nawet najtrudniejsze warunki są możliwe do przetrwania, jeśli naszą codzienność
wzbogacimy o transcendentne pierwiastki, dzięki którym łatwiej jest o
nastawienie pozwalające zachować nadzieję na lepsze jutro i poczucie sensu naszej
ziemskiej bytności. Jednocześnie brak tego typu wartości skutkuje postępującą
apatią i biernością.
Reasumując, Credo trzeciego tysiąclecia to średniej wartości książka, po którą
sięgnąłem wiedziony przede wszystkim sentymentem – utwór przeczytałem jako
nastolatek i wówczas wywarł na mnie całkiem spore wrażenie. Ciekawość jak
odbiorę go teraz spłatała mi jednak psikusa – niestety, ale powieść razi
nieporadnym stylem oraz słabo zrealizowaną fabułą.
[1] Colleen McCullough, Credo trzeciego tysiąclecia, przeł.
Maciejka Mazan, Wydawnictwo Amber, Warszawa 1994, s. 7
[2] Tamże, s. 74
[3] Tamże, s. 61
[4] Tamże, s. 45
[5] Tamże, s. 120
No tak, trawestując klasyka tylko krowa nie zmienia punktu widzenia. Zauważyłem u siebie, że niektóre lektury odbieram zawsze tak samo, inne z czasem wydają mi się coraz słabsze, a jeszcze inne wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że nawet nastrój czy to, co czytaliśmy poprzednio wpływa na odbiór danego dzieła i jego ocenę. Szkoda, że książka nie oparła się upływowi czasu ani w sensie ogólnym, ani w konkretnie Twoich wrażeniach z lektury. Dobrze wiedzieć, że to słaba pozycja, bo tytuł mógł kusić - wszak wkroczyliśmy już w trzecie tysiąclecie :)
OdpowiedzUsuńO tak, czytanie to proces, który podlega całej masie czynników zewnętrznych i równie ciekawe jest obserwowanie jak owe czynniki mogą wpłynąć na nasz odbiór danej lektury.
Usuń