Zwyczajne życie
Lydie Salvayre
Tytuł oryginału: La vie commune
Tłumaczenie: Ewa Wieleżyńska
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 128
Lubię – nie znoszę, uwielbiam – nie cierpię, toleruję – nie wytrzymuję.
Ludzka gromada to wielobarwna mozaika, której strukturę tworzą całe zastępy
wysoce zindywidualizowanych jednostek o najróżniejszych charakterach. Z racji
tej wielości, ze statystycznego punktu widzenia oczywistym jest, że na swojej
życiowej drodzy napotkamy równie sporo osobników, do których zapałamy
natychmiastową sympatią, jak i takich, którzy wzbudzą w nas szczerą niechęć.
Cóż jednak czynić w tym drugim przypadku? W jaki sposób radzić sobie z
towarzystwem persony, za którą – eufemistycznie rzecz ujmując – nie przepadamy?
Na podstawie książki Zwyczajne życie
pióra Lydie Salvayre (francuskiej pisarki o hiszpańskich korzeniach)
przynajmniej jedna rada wydaje się być oczywista – nie dajmy ponieść się ślepej
nienawiści.
Zwyczajne życie to krótki utwór napisany w formie dziennika.
Pierwszoosobową narratorką jest Suzanne, doświadczona sekretarka, która od 32
lat pracuje w agencji reklamowej pana Meyera. Jej dotychczasowa egzystencja –
do bólu zorganizowana i przewidywalna, nienaznaczona żadnymi niespodziankami (I moje życie aż do tej pory było, ośmielę
się stwierdzić, równie uporządkowane, jak moje biurko. Nigdy nic mi się nie
przytrafiło [1])
– ulega gwałtownemu przeobrażeniu, kiedy na biurowym horyzoncie pojawia się
madame Barette. To nowa sekretarka, która zostaje zatrudniona, by wspomóc
Suzanne w wykonywanych obowiązkach. Protagonistka już od pierwszych chwil pała
antypatią do nowej współpracownicy. Kolejne strony dzieła to zapis duchowego i
psychicznego upadku człowieka, który poddaje się niszczącej działalności obsesji
na punkcie nielubianej osoby.
Powieść Lydie Salvayre
skonstruowana jest w oparciu o zestawienie ze sobą dwóch skrajnie różniących
się postaci, stanowiących wzajemne przeciwieństwo. Przebieg nieuchronnej
konfrontacji śledzimy z punktu widzenia Suzanne, co z automatu narzuca
stronniczość snutej wizji. Tyle, że subiektywizm nie wyklucza możliwości
poznania narratorki, o usposobieniu której dowiadujemy się zarówno z jej
własnych słów, jak i z jej działań, czynów, refleksji. Znaczące zdaje się być
jedno z początkowych zdań, w którym bohaterka dywaguje: Jak wydobyć muzyczne akordy z cierpienia, z którym na co dzień się
stykamy? [2].
Tak postawione pytanie sygnalizuje, że warto zwrócić uwagę na perspektywę, z
jakiej na codzienny byt spogląda Suzanne. Postrzeganie życia w kategoriach
konieczności nieustannego obcowania z udręką oraz męczarni pozwala
przypuszczać, że kobieta posiada w swojej psychice całkiem spore pokłady
niespełnienia i wynikającego stąd zgorzknienia.
Specyficzne spojrzenie na
rzeczywistość to z pewnością zasługa usposobienia Suzanne, która z jednej
strony szczyci się metodycznym umysłem (Kiedy
jakaś myśl chodzi mi po głowie, panuję nad wszelkimi jej rozgałęzieniami [3]),
z drugiej zaś można posądzać ją o dwulicowość, hipokryzję i zbyt duże
przywiązanie do pozorów (Jestem, chlubię
się tym, fanatyczką grzeczności. Byłabym zdolna, jak sądzę, podpisać się pod
najgorszymi okrucieństwami, byle tylko zachować dobre maniery [4]).
Znamienne są także nieprzystępność i stronienie od towarzystwa (Obwarowuję się grzecznym dystansem, którym
zasłużyłam sobie w budynku na reputację osoby zimnej, nadętej i chorobliwie
racjonalnej [5]).
Jeśli dodać jeszcze do tego nieufność, niezdolność ekspresji własnych stanów
emocjonalnych, wrogość wobec sympatii rozumianej jako usiłowania wtrącania się
w cudze sprawy oraz przypisywanie bliźnim możliwie najgorszych intencji,
nietrudno zrozumieć, że Suzanne to typowy odludek przerażony nową sytuacją. Dyskomfort
z racji wynikłych zmian to w sporej mierze zasługa madame Barette, którą
wyróżnia otwartość i niezdarna bezpośredniość. Namolne próby nawiązania
bliskiego kontaktu skutkują wojną, jaką Suzanne postanawia wydać po cichu nowej
sekretarce.
Warto nadmienić, że powieść nie
jest wyłącznie zapisem przedzierzgania się zwykłego życia w paranoiczne spazmy.
Bardzo ważnym zagadnieniem, któremu poświęcono całkiem sporo miejsca jest
szeroko rozumiana samotność. Na podstawie Suzanne oraz bohaterów drugoplanowych
przekonujemy się, że jej źródłem jest przede wszystkim starość, która bardzo
często jest jednoznaczna z wykluczeniem, z wydaleniem na margines zdrowej
społecznej tkanki. Nie mniej istotnym czynnikiem jest niemożność porozumienia i
wynikająca stąd nieumiejętność nawiązywania trwałych relacji z drugim
człowiekiem. Zbyt silna koncentracja na samym sobie, nie liczenie się z cudzymi
potrzebami czy instrumentlne traktowanie bliźnich, od których wiele wymagamy i
żądamy, nie oferując nic w zamian, nieuchronnie prowadzą do banicji i izolacji.
Książka intryguje też od strony
językowej. Świat przedstawiony odmalowany zostaje słowami pierwszoosobowej
narratorki, która ceni sobie schludność, ład i porządek. Z tego względu
wyróżnikami stylu jest zwięzłość, lapidarność oraz (przynajmniej pozornie)
precyzja. Krótkie zdania do maksimum nasycone są informacją, tyle, że bardzo
mocne skupienie się na temacie nowej sekretarki, skutecznie rozmywa obraz
rzeczywistości, która zaczyna zacierać się, chwiać się w posadach.
Reasumując, Zwyczajne życie to solidna, chociaż nie porywająca literatura. Lydie Salvayre serwuje czytelnikom portret kobiety, która nie potrafi pogodzić się z mijającymi latami, która nie akceptuje faktu, że jej zawodowa rola ulega sukcesywnemu zmniejszeniu. Tym samym francuska pisarka ukazuje dramat jednostki wychowanej w duchu utylitarności, użyteczności, która ze zgrozą uświadamia sobie, że nieuchronnie zbliża się do punktu życiorysu, kiedy to nie będzie już nikomu potrzebna. Smutna lektura, która na zasadzie negatywu, tłumaczy jak istotną funkcję spełniają w naszej egzystencja przyjaźń czy miłość, niestety będące na ogół towarem deficytowym.
[1] Lydie Salvayre, Zwyczajne życie, przeł. Ewa Wieleżyńska,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2006, s. 9
[2] Tamże, s. 7
[3] Tamże, s. 9
[4] Tamże, s. 13
[5] Tamże, s. 14
Ostatnio jestem na stopie wojennej z większością książek precyzyjnych, a przez to i krótkich.
OdpowiedzUsuńPrzyznać trzeba, że obecnie tryumfy święcą długaśne sagi bądź grubaśne tomiska. Ja od czasu do czasu lubię sięgnąć po coś krótszego, bowiem jest to sprawdzian kunsztu danego artysty czy artystki - niełatwo jest na przestrzeni stu kilkudziesięciu stron stworzyć dzieło, które zaciekawi i zaintryguje.
UsuńWidziałam kiedyś tę książkę z taką charakterystyczną, przyciągającą a jednocześnie odpychającą, okładką. Podoba mi się styl autorki. Krótkie, cięte jak brzytwa, błyskotliwe zdania - sądzę tak, na podstawie tych, które zacytowałeś. Naprawdę pisarka nie znalazła dla swojej bohaterki nawet odrobiny nadziei? Mam wokół siebie osobę, która tak żyje, podporządkowana swoim obsesjom, zamknięta na jakąkolwiek pomoc i przeraźliwie samotna. Nie ma do niej klucza, który choć trochę by ją otworzył i zmniejszył dążenie do autodestrukcji.
OdpowiedzUsuńDla bohaterki książki nie pozostawiono wiele nadziei - kobieta zbyt łatwo poddaje się swoim obsesjom, co wyklucza możliwość zbliżenia się do niej. A to właśnie samotność zdaje się katalizować te destrukcyjne emocje. Czyli klasyczne błędne koło.
UsuńPrzyznam szczerze, że ja nie znam uniwersalnej recepty, która pomogłaby nawiązać jakąś szczerą relację z tego typu ludźmi.
"W jaki sposób radzić sobie z towarzystwem persony, za którą – eufemistycznie rzecz ujmując – nie przepadamy?" – o, to bardzo dobre pytanie. Konieczność obcowania z osobami nielubianymi to jeden największych problemów człowieka cywilizowanego. Okazać agresji nie wolno, trzeba albo unikać tej osoby, albo zacisnąć zęby i cierpliwie liczyć na to, że ona odejdzie. Z recenzji wynika, że bohaterka wybrała najgorsze z możliwych rozwiązań. Zaciekawiłeś mnie tą książką, zapamiętuję tytuł i pewnie za jakiś czas przeczytam. :)
OdpowiedzUsuńHa, ta postawa bohaterki jest trochę zabawna, bowiem obiektywnie rzecz ujmując, to własnie Suzanne jest osobą, którą bardzo trudno jest polubić.
UsuńA książka krótka, ale daje do myślenia. Ciekaw jestem jak Ty ją odbierzesz.
A tak z ciekawości: jak trafiłeś na tę powieść?
OdpowiedzUsuńOdkąd przeniosłem się do Krakowa (sierpień ubiegłego roku), większość moich lektur stanowią zdobycze biblioteczne - nie inaczej jest w tym wypadku :)
Usuń