Cieplarnia nad Rzeką Wschodnią
Muriel Spark
Tytuł oryginału: The Hothouse by the East River
Tłumaczenie: Agnieszka Glinczanka
Wydawnictwo: PIW
Liczba stron: 154
Punkt kulminacyjny zbliża się
nieuchronnie, a wraz z nim następuje uzewnętrznienie, czy też – by brzmieć
bardziej fachowo – eksternalizacja. Problemy zostają odseparowane od naszej
osoby, przypisuje się im zewnętrzne przyczyny, a w rezultacie wewnętrzny konflikt
targający naszym umysłem, którego źródło ukryte jest w naszej podświadomości,
zostaje rozwiązany. Ale skąd pewność, że problem w ogóle istnieje? W jaki
sposób to ustalić? Kiedy wiadomo bez cienia wątpliwości, że nasz przypadek
wymaga dodatkowego wsparcia? I co, gdy to inni decydują o tym, że potrzebna
jest nam pomoc? O tym jak łatwo jest zostać wplątanym w schemat, z którego
bardzo trudno się wydostać, możemy przekonać się na przykładzie Elsy Hazlett,
bohaterki powieści Cieplarnia nad Rzeką
Wschodnią, autorstwa Muriel Spark, szkockiej powieściopisarki, żyjącej w
latach 1918 – 2006.
Elsa Hazlett to dojrzała kobieta,
która w opinii swoich najbliższych cierpi na schizofrenię. Protagonistka ma za
sobą nieudaną terapię w klinice, a w momencie rozpoczęcia utworu, znajduje się
pod stałą opieką psychoanalityka, doktora Garvena Beya. Jeśli jednak spróbować
doszukać się objawów przypisywanego Elsie schorzenia, to może okazać się, że
jest z tym pewien kłopot. Kobieta obdarzona jest specyficznym poczuciem humoru.
Ponadto protagonistka ma zwyczaj, który mocno irytuje męża Paula, by w trakcie
konwersacji, nie patrzeć na swojego rozmówcę. W chwili, gdy kobieta przebywa w
swoim nowojorskim apartamencie (przypominającym cieplarnię z racji niesprawnie
działających grzejników), ulubionym widokiem jest przeciwległy brzeg Rzeki
Wschodniej – w konsekwencji można odnieść wrażenie, że Elsa uwielbia dyskutować
z wizją, która znajduje się za szklaną szybą. Uwagę zwraca jeszcze cień
kobiety, który przejawia trudne do wytłumaczenia tendencje, by padać w złym
kierunku, na przekór prawom fizyki.
O przypisywane Elsie zaburzenia
znacznie łatwiej jest podejrzewać jej otoczenie, które sprawia wrażenie istnego
domu wariatów. Pokojówka, która w przypływie histerii wyzywa innych oraz
usiłuje wyskoczyć przez okno. Przyjaciółka, właścicielka hodowli jedwabników,
która dla zachowania ciepła i obawy przed mrozem nosi ukrytą pod (…) ochronnymi fałdami swych piersi cenną
nową partię liści morwowych z licznymi jajeczkami jedwabników [1].
Syn Pierre biorący od Elsy pieniądze w zamian za utrzymywanie poprawnych
relacji z ojcem. Córka wyłudzająca od matki kolejne środki, niezbędne na zaspokojenie swoich potrzeb. I wreszcie crème
de la crème, czyli mąż Paul, postać wzbudzająca najwięcej emocji. Postulowane
zaburzenia psychiczne Elsy znakomicie kontrastują z zachowaniem najbliższych,
którym daleko jest do powszechnie przyjętych wzorców.
Szczególne znaczenie dla rozwoju
fabuły mają urojenia Paula, który nieustannie wegetuje w przeszłości, ba,
sprawia wrażenie zanurzonego w niej po uszy, żywiąc przy tym przeświadczenie,
że jedynie wydarzenia z okresu II wojny światowej są godne atencji – W czterdziestym czwartym, kiedy ludzie byli
normalni i toczyła się wojna światowa [2]
to często powtarzany zwrot, do którego mężczyzna dochodzi w pewnym punkcie
niejednej konwersacji, niezależnie od tego, czego ona dotyczy. To zgłębianie
zdarzeń minionych prowadzi do obsesji, której źródłem jest Helmut Kiel,
niemiecki podwójny agent. Paul doprowadza do aresztowania i skazania szpiega,
który wedle oficjalnych danych umiera w więzieniu. Kiedy jednak Elsa spotyka w
sklepie obuwniczym mężczyznę uderzająco podobnego do Kiela, Paul dochodzi do
wniosku, że Niemiec sfingował swoją śmierć po to, by zemścić się na dawnym
oprawcy. W efekcie egzystencja Paula stopniowo coraz bardziej przesycona jest
paranoicznym lękiem o własne życie, które wydaje się być zagrożone na każdym
kroku.
Ta dość niezwykła konstrukcja
fabularna służy Muriel Spark do ukazania rozpadających się więzi
międzyludzkich, które sukcesywnie zastępowane są marnymi namiastkami. Spoiwem
spajającym rodzinę Hazlettów są pieniądze, których wszyscy oprócz Elsy, zdają
się potrzebować w ogromnych ilościach. Substytutem troski o bliźniego oraz
szczerej rozmowy jest wizyta u psychoterapeuty, która traktowana jest wręcz
jako konieczność, ale i oczywistość, bowiem coraz większa liczba członków
społeczeństwa zaczyna egzystować w swoistych bańkach. Koncentracja na własnej
osobie nie pozwala dostrzegać problemów innych, które spychane są na dalszy
plan oraz prowadzi do postępującego poczucia wyobcowania.
Cieplarnia nad Rzeką Wschodnią wyróżnia się z racji na styl, w
jakim utrzymana jest powieść. Akcja jest mocno poszatkowana, nieciągła, co rusz
przerywana wtrąceniami i dygresjami, które tworzą skomplikowaną mozaikę. Partie
dialogowe są krótkie i zdecydowanie ustępują miejsca pieczołowitym opisom,
których forma (koncentracja na detalu, podkreślanie gry światła, etc.)
przywodzi na myśl skojarzenia z nouveau
roman, czyli francuską nową powieścią. Bardzo ciekawy jest
także język, jakim operuje szkocka powieściopisarka, który usiany jest oryginalnymi
porównaniami: Nowy Jork – gniazdo
wiwisekcjonistów umysłu i tych, co poddawszy się duchowej wiwisekcji czekają,
aż ich ktoś złoży na nowo, i tych, co żyją nienaruszeni, ale wciąż niepewni,
czy są przy zdrowych zmysłach, i wreszcie tych, których umysły, od dawna
martwe, noszą na sobie blizny zmartwychwstania – Nowy Jork oddycha ciężko za
drzwiami gabinetu psychiatry, wprawiając w ruch wszystko dokoła niej [3];
Ona siedzi bez ruchu i teraz wydaje mu
się nieruchomością, jak źródło jej pieniędzy. Siedzi, dobrze ubrana, z ładną
fryzurą i starannie zrobioną twarzą, ale siedzi solidnie, jakby na drogiej
parceli, wymalowana niby starzejący się budynek, którego jeszcze nie rozebrano,
by zwolnić miejsce dla owych wysokich stalowych konstrukcji – jej córki i syna [4],
to tylko wybrane przykłady literackiego kunsztu Muriel Spark.
Reasumując, Cieplarnia nad Rzeką Wschodnią to solidna lektura, którą rozpatrywać można w kategoriach literackiego eksperymentu – Muriel Spark udowadnia potęgę, jaką dysponuje słowny kreator, uzmysławiając przy okazji siłę sprawczą ludzkiej wyobraźni. Misternie budowana przez autorkę historia, pozornie chaotyczna i niespójna, w miarę zbliżania się do końcowych stron, formuje się przybierając zaskakujący kształt, a prześladujące Paula mary i fiksacje znajdują zaskakujące wyjaśnienie.
[1] Muriel Spark, Cieplarnia nad Rzeką Wschodnią, przeł.
Agnieszka Glinczanka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 49 – 50
[2] Tamże, s. 55
[3] Tamże, s. 11
[4] Tamże, s. 9
Tej książki jeszcze nie znam i z opisu wydawcy spodziewałam się nieco innej treści.;) Ale nic to, wiem, że Spark o chorobach umysłu potrafi pisać świetnie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobała.
Fabuła książki jest tak specyficzna, że bardzo trudno o niej pisać, nie zdradzając przy tym zbyt wiele. W sumie dopiero końcowe strony przynoszą rozwiązanie całej historii, na którą patrzy się zgoła inaczej niż w trakcie lektury.
UsuńW moim przypadku "Cieplarnia nad Rzeką Wschodnią" jest pierwszym kontaktem z prozą Muriel Spark, ale nie zamierzam poprzestać na tym tytule. I raz jeszcze dzięki za polecenie tej autorki ;)
Fabuła książki jest tak specyficzna, że bardzo trudno o niej pisać, nie zdradzając przy tym zbyt wiele. W sumie dopiero końcowe strony przynoszą rozwiązanie całej historii, na którą patrzy się zgoła inaczej niż w trakcie lektury.
UsuńW moim przypadku "Cieplarnia nad Rzeką Wschodnią" jest pierwszym kontaktem z prozą Muriel Spark, ale nie zamierzam poprzestać na tym tytule. I raz jeszcze dzięki za polecenie tej autorki ;)
Bardzo ciekawe. :) Ja też niedawno po raz pierwszy zetknęłam się z książkami tej autorki. Wybrałam "Ucztę". Książka jest dosyć dziwna. Nie powaliła mnie na kolana, ale zaciekawiła na tyle, bym chciała sięgnąć po kolejne. W niej też akcja jest poprzetykana dygresjami i można zauważyć oryginalne porównania. Odniosłam wrażenie, że Spark ma osobliwe, trochę złośliwe poczucie humoru i lubi kpić z bohaterów.
OdpowiedzUsuńHa, po lekturze "Cieplarni nad Rzeką Wschodnią" oraz po zapoznaniu się z Twoimi wrażeniami po przeczytaniu "Uczty", zaczynam odnosić wrażenie, że słowo "dziwny" to najtrafniejsze określenie specyficznej prozy Muriel Spark. I faktycznie, mimo, iż obie książki nie sprawiają wrażenia arcydzieł, to jednak jest w nich coś, co intryguje, ciekawi, nie pozwala na odłożenie powieści na bok. A co do tej kpiącej ironii, to pisarka chyba szydzi sobie dyskretnie z naszego ludzkiego rodzaju, który nosi za sobą cały bagaż stereotypów, przesądów, tematów tabu, itd. :)
UsuńCiekawe, czy po części miał to też być komentarz do amerykańskiego zamiłowania do psychoterapeutów. Nie wiem, czy początek lat 70-tych był pod tym kątem aktywny, ale dziś mamy ciekawy rozziew pomiędzy USA a np. Polską. U nas wizyta u takiego specjalisty otoczona jest stygmatyzująca, a w USA to codzienność niemal.
OdpowiedzUsuńMnie także zaintrygowała ta kwestia, stąd pozwoliłem sobie na przytoczenie cytatu. Sprawa jest o tyle ciekawa, że wg mnie, w Polsce, jeszcze do niedawna, rolę takich mentalnych równoważników pełnili księża. Spowiedź też można postrzegać w kategoriach swoistej terapii, bowiem wyznaje się swoje grzechy, oczekując przy tym wyrozumiałości, wsparcia, rady, itd.
UsuńCiekawa jestem tego niezwykłego języka, którym posługuje się autor. Zastanawiam się, czy nie ma przesytu w tych rozbudowanych porównaniach?
OdpowiedzUsuńAutorka ;) Język jest specyficzny, ale wg mnie Spark udało się zachować równowagę. Pojawiają się oryginalne porównania, ale nie przytłaczają one wątku fabularnego i nie nużą.
UsuńO przepraszam za błąd, skupiłam się na nazwisku...
UsuńNic nie szkodzi. W sumie imię, przynajmniej dla mnie, również brzmi dość enigmatycznie, nie zdradzając od razu płci. I z ciekawości zdecydowałem się sprawdzić jego etymologię. Okazało się, że jest całkiem ciekawa, bowiem "Muriel" to uproszczona wersja imienia "Muirghea", co w j. irlandzkim oznacza "lśniące morze".
Usuń