Detektyw (2014)
oryg. True Detectiveprodukcja: HBO
Nie jestem wielkim kinomanem. Nie, nie dlatego, że nie lubię lub nie doceniam. Po prostu książki są lepsze niż kino i gdy mam wybór, zwykle słowo idzie przed obrazem. Choć dość często oglądam to i owo, jednak zwykle kończy się na refleksji, iż lepiej było czas stracony na obejrzenie filmu przeznaczyć na co innego. O serialach, poza naprawdę wyjątkowymi sytuacjami, nawet nie ma co mówić. A jednak...
Gdy bez żadnych oczekiwań, wcześniejszego czytania opinii czy nawet obejrzenia reklamy, włączyłem pierwszy odcinek True Detective (tytuł polskiej dystrybucji Detektyw), od samego początku byłem pewny, że trafiłem na coś, co jest klasą samo w sobie. O – widziałem już i świetne filmy, i rewelacyjne seriale (rzadziej), ale to było całkiem nowe doznanie.
Jeszcze zanim cokolwiek się zaczęło dziać, urzekła mnie już sama czołówka. Ścieżka dźwiękowa, po mistrzowsku zmontowana z pojawiającymi się i rozpływającymi, niczym w narkotycznej mgle, niesamowitymi fotografiami, momentalnie, jeszcze w trakcie napisów, wyrwała mnie z codzienności, z mego tu i teraz, by przenieść mnie tam.
Jest rok bodajże 2012. Para detektywów, Martin Hart (Woody Harrelson) i Rust Cohle (Matthew McConaughey), jest przesłuchiwana, nie wiadomo do końca w jakim charakterze, przez dwóch innych funkcjonariuszy - Thomasa Papania (Tory Kittles) i Maynarda Gilbougha (Michael Potts). Martin to dość klasyczna postać opowieści kryminalnych – pracowity i uparty, choć może niezbyt błyskotliwy, twardziel skoncentrowany na pracy i rodzinie, ale ze słabością do alkoholu i młodych dziewcząt. Rust to ekscentryczny introwertyk, weteran pracy po przykryciem, trapiony przez PTSD*, narkotyki i, jakżeby inaczej, alkohol, oddany pracy niczym ronin swojej misji, fanatyczny orędownik ofiar, ocierający się o mistycyzm, metafizyczne filozofie, błyskotliwy, genialny wręcz śledczy, którego utrata rodziny, niewiara w Boga i krytyczny racjonalizm uczyniły odpornym i nieustępliwym jak pitbull. Gra Matthew McConaughey’a od pierwszych kadrów fascynuje widza i przykuwa go do ekranu – Rust w jego wykonaniu jest tak niesamowity i zarazem rzeczywisty, iż niczym przy najlepszej lekturze, przenosi nas od razu z naszego świata do przedstawionego. Do tajemniczej, pustej Luizjany, gdzie pośród sennych osiedli i bezkresnych rozlewisk czai się zło. McConaughey dostał rolę wymagającą od aktora wzniesienia się na wyżyny i nie tylko podołał zadaniu, ale wręcz stworzył postać, którą trudno byłoby wykreować słowem. Harrelson otrzymał pracę pozornie łatwiejszą, ale właśnie tu pokazał nie mniejszą klasę – schematycznego bohatera typowego dla kryminału przemienił w glinę z krwi i kości próbującego pogodzić sprzeczne chęci z nie mniej sprzecznymi oczekiwaniami, łamiącego się, gdy przychodzi naruszyć powszechnie uznane dogmaty, utrwalone przez pokolenia schematy i odwieczne prawdy. Obserwować jego aktorstwo, gdy każdy mięsień pozornie kamiennej twarzy gra pod powierzchnią, gdy nawet ruchy palców u rąk mają znaczenie, to jest coś. Ten tandem, który jak się nietrudno domyślić, nie jest podobny do znanych z innych produkcji zgranych policyjnych duetów, jest przesłuchiwany na okoliczność śledztwa prowadzonego przez nich w 1995 roku. Wówczas znaleziono zwłoki młodej dziewczyny upozowane w sposób kojarzący się z mordem rytualnym. Co dalej będzie się w tej sprawie działo oczywiście nie zdradzę. Nica Pizzolatto, który napisał scenariusz do wszystkich odcinków, odwalił kawał genialnej roboty i pokazał, że film może być lepszy od książki, lub też, jeśli książki jeszcze nie ma, domagać się wręcz procesu odwrotnego do ekranizacji, podobnie jak to było ze Stowarzyszeniem Umarłych Poetów. Zdarza się to niezwykle rzadko, więc samo w sobie może starczyć za rekomendację. Za reżyserię całego serialu odpowiadał Cary Fukunaga, a za niesamowite wręcz zdjęcia Adam Arkapaw.
Stronę muzyczną zapewnia nie kompozycja stworzona na zamówienie, a zbiór perfekcyjnie dobranych utworów różnych artystów i zespołów. Świetnie się spisała również pozostała część obsady, w tym piękna Alexandra Daddario w roli kochanki Harta, i zjawiskowa Michelle Monaghan, w roli żony Harta, Maggie.
Choć nie brakuje momentów ostrej akcji, siła Detektywa leży przede wszystkim w budowanej z niezwykłym wyczuciem atmosferze mrocznej zagadki, dusznych tajemnic, napięcia, która wraz z mocną warstwą psycho- i socjologiczną pozwala się widzowi, niczym czytelnikowi najlepszej powieści, przenieść do rzeczywistości True Detective i prowadzi go niczym po sznurku przez kolejne etapy rozwijającej się intrygi. Ta ostatnia może nie jest specjalnie oryginalna, ale chyba właśnie w tym leży jej siła – najmocniejsze są te rzeczy, które już się zdarzyły, które się dzieją i będą się działy. Gdzieś, kiedyś, ale na pewno. Do tego analiza moralności, która jawi się jako jedna wielka pułapka oraz odniesienia do filozofii sprawiają, iż nie tylko fascynujemy się niezwykłą opowieścią kryminalną, ale i razem z protagonistami zmagamy z fundamentalnymi dylematami bytu.
Świetnym zabiegiem okazała się szkatułkowa konstrukcja obrazu – film w filmie – przesłuchujący filmują przesłuchiwanych, którzy opowiadają inny film, czyli własne działania sprzed 17 lat.
True Detective nie do końca jest serialem. Tak jak mój ulubiony Wróg wroga, jest zamkniętą całością, jakby jednym długim filmem podzielonym na odcinki. Pomijając jednak dylematy klasyfikacyjne, serial czy film, jest to na pewno jedna z najlepszych produkcji kinematografii, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się oglądać.
Nakręcono już drugi sezon Detektywa, nie będący co prawda kontynuacją pierwszego ani w warstwie fabularnej, ani aktorskiej, ale jeśli jest choć w części tak dobry jak sezon pierwszy, to już nie mogę się doczekać, kiedy go obejrzę.
Wasz Andrew
* Zespół stresu pourazowego, zaburzenie stresowe pourazowe (ang. posttraumatic stress disorder)
Zakończenie jednak było bolesne...
OdpowiedzUsuńDrugi sezon nie jest tak dobry, lojalnie uprzedzam :P przy okazji polecam serial Zaginiony - to również zamknięte w jednym sezonie historie - o pierwszym sezonie kiedyś pisałem http://pandziejaszek.blogspot.com/2014/12/rozkminka-o-zaginionym.html
OdpowiedzUsuńDzięki za podpowiedź. Zaginionego już zakonotowałem ;)
Usuń