Iksowie
György Spiró
Tytuł oryginału: Az Ikszek
Tłumaczenie: Mieczysław Dobrowolny
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Don Kichot i Sancho Pansa
Liczba stron: 704
Szarganie narodowych świętości to
sprawa ryzykowna, która może doprowadzić zuchwałego, albo wręcz
szalonego śmiałka na krawędź niebytu. Kontestowanie czy choćby domniemanie o
poddawaniu w wątpliwość narodowych mitów, odbieranie czci bohaterom poprzez
ukazywanie ich ludzkiego, niewolnego od wad i słabostek oblicza, spotyka się na
ogół z szeroką krytyką, poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości, które skutkują
histeryczną agresją. Boleśnie przekonał się o tym choćby György Spiró (ur.
1946), węgierski prozaik, dramaturg, eseista, tłumacz i dyrektor teatrów, autor
wydanej w 1981 roku powieści Iksowie,
traktującej o Wojciechu Bogusławskim i tytułowym Towarzystwie Iksów. Kiedy
jeden z polskich recenzentów dopatrzył się w dziele treści antypolskich, co
udało mu się nawet poprzeć wyrwanymi z kontekstu fragmentami, przeciwko osobie György
Spiró rozpętano potężną nagonkę, w efekcie której artyście odebrano stypendium
na archiwalne badania w Polsce oraz zablokowano polskie wydanie Iksów. Otoczka skandalu okazała się
zaskakująco skuteczna – utwór pogrążał się stopniowo w zapomnieniu i niejako
zniknął ze świadomości polskich czytelników. Z Iksami mogliśmy się zetknąć w rodzimym języku dopiero w 2013 roku –
znając burzliwe losy książki jej lektura niejako z automatu skażona jest pytaniem
o to, czy cenzura tej pozycji w okresie PRL-u była w jakimkolwiek stopniu
uzasadniona.
Akcja powieści została osadzona w Warszawie w roku 1815, tuż po podpisaniu Świętego Przymierza (26 września), które zostało zawarte po zakończeniu wojen napoleońskich. Księstwo Warszawskie, państewko powstałe w wyniku pokoju w Tylży (1807 r.), dające nadzieję na odrodzenie Rzeczpospolitej Polski, przestało już formalnie istnieć, a Warszawa ponownie znajduje się pod zaborem rosyjskim. Do zmęczonej konfliktami stolicy przybywa równie wyczerpany Wojciech Bogusławski. Półroczny pobyt we Lwowie jest pasmem niepowodzeń, które pogarszają i tak fatalną sytuację bohatera – 58-latek, aktor, reżyser oraz do niedawna dyrektor Teatru Narodowego jest zadłużony u własnego zięcia, nie ma pracy, brakuje mu środków do życia, a co gorsze w ukochanym przybytku sztuki jest tylko niepożądanym przez właściciela gościem.
Akcja powieści została osadzona w Warszawie w roku 1815, tuż po podpisaniu Świętego Przymierza (26 września), które zostało zawarte po zakończeniu wojen napoleońskich. Księstwo Warszawskie, państewko powstałe w wyniku pokoju w Tylży (1807 r.), dające nadzieję na odrodzenie Rzeczpospolitej Polski, przestało już formalnie istnieć, a Warszawa ponownie znajduje się pod zaborem rosyjskim. Do zmęczonej konfliktami stolicy przybywa równie wyczerpany Wojciech Bogusławski. Półroczny pobyt we Lwowie jest pasmem niepowodzeń, które pogarszają i tak fatalną sytuację bohatera – 58-latek, aktor, reżyser oraz do niedawna dyrektor Teatru Narodowego jest zadłużony u własnego zięcia, nie ma pracy, brakuje mu środków do życia, a co gorsze w ukochanym przybytku sztuki jest tylko niepożądanym przez właściciela gościem.
Tematem monumentalnej powieści
(polskie wydanie liczy 700 stron) György Spiró są losy Wojciecha Bogusławskiego,
określanego przez innych protagonistów mianem Mistrza. Zmagania wielkiego
artysty z niesprzyjającym otoczeniem, ze skostniałym środowiskiem, walka o to,
by na powrót stanąć na deskach teatru oraz by ponownie zająć się pracą
reżyserską rozpostarto na rozległej panoramie obyczajowo-politycznej ówczesnej
Warszawy, która przechodziła wtedy poważne zmiany – wstąpienie Aleksandra I
Romanowa na tron Królestwa Polskiego (potocznie zwanego Kongresówką), formowanie się nowego układu sił wśród polskich
przywódców po ostatecznej klęsce Napoleona, kształtowanie się oblicza narodu po
stłumieniu rojeń o niepodległości, itp.
Utwór węgierskiego pisarza jest
bardzo rozległy, porusza szereg zagadnień, ale gwiazdą, która najmocniej
błyszczy na firmamencie świata przedstawionego jest niezwykła postać Wojciecha
Bogusławskiego. To dzieje tego nieugiętego artysty, pełne akcentów tragicznych
jak i komicznych, są motorem napędowym fabuły. Autor oddaje sylwetkę
Bogusławskiego z całym jego kolorytem – to niepośledni intrygant, zdolny
manipulator, wieczny amant, choleryk zmęczony ludźmi, mistrz improwizacji i
działania na poczekaniu, w najbardziej niesprzyjających okolicznościach,
wizjoner i błazen, człowiek o łatwym do modyfikacji i przydatnym na wszelkie
okazje światopoglądzie, zdolny do największych poświęceń i aktów odwagi, ale
nierzadko osobnik tchórzliwy i małostkowy, zimny i nieczuły na dobro bliźniego,
którego nie omieszkuje wykorzystać do własnych celów. György Spiró formuje na
kartach Iksów plastyczną i żywą
personę, która tchnie autentyzmem i przykuwa uwagę czytelnika – Bogusławki
kreślony piórem Węgra to człowiek, który zaprzedał duszę teatrowi, to wręcz
uosobienie teatru, instytucji dla której uczyni absolutnie wszystko, której
wszystko podporządkuje – nie ma takiej podłości, do jakiej nie posunąłby się
Mistrz, nie ma ryzyka, jakiego by nie podjął. Nieważne nawet, czy poniesie się porażkę. Nic się nie liczy, byle tylko
grać. Wszystkie intrygi, przepychanki, upokorzenia, zdrady i nikczemności są
tylko po to, by człowiek mógł się w końcu znaleźć na tej ograniczonej z dwóch
stron żelaznymi drzwiami przestrzeni, gdzie tworzy się niemożliwa do opisania
więź między aktorem a aktorem, między aktorem a widownią, więź niepodobna do
niczego, więź, o której nie może nawet śnić nikt z zewnątrz, najpiękniejsza,
najbardziej bliska i wzruszająca więź między człowiekiem a człowiekiem, pełna
nieoczekiwanych głębi, pełna objawień, radości i bólu, piękniejsza niż miłość,
bardziej intymna niż przyjaźń; (…) zadziwiające, fantastyczne i wszechogarniające
poczucie pełni, kiedy człowiek jest czymś więcej niż tylko sobą, gdy rodzą się
nowe przymioty i cechy nieznane nawet jemu samemu, a inne cechy i przymioty
rozpływają się podczas gry na scenie; to wzmożone życie, różnorodne i
nieprzeliczalne w swym bogactwie życie; przestrzeń między dwiema parami
żelaznych drzwi wypełniona jest cudami [1].
Iksowie, co oczywiste jeśli weźmie się pod uwagę fragment
przytoczony w poprzednim akapicie, to dzieło o teatrze, kulisach jego
funkcjonowania, jego istocie i esencji. Dzięki György Spiró czytelnik zagłębia
się w światek aktorów, w którym roi się od knowań, ostrej rywalizacji –
poruszanie się i egzystowanie w tym otoczeniu, na które składa się zlepek
potężnych indywidualności o mocno rozwiniętym ego, przekonanych o własnej
wyjątkowości to nie lada wyzwanie. Ponadto Węgier wspaniale uzmysławia jak
pieczołowitym zajęciem jest wystawianie teatralnego widowiska – w oczy rzuca
się przede wszystkim dbałość o detal, dopieszczanie szczegółów, których
wyłapanie jest dla większości widzów rzeczą niemożliwą. Budowanie spójnej
scenerii, konstruowanie wiarygodnych portretów psychologicznych, skrupulatne
planowanie dotyczące poruszania się i gestykulacji, walka z wszechwładnym
chaosem i rozgardiaszem – przedstawienie to miraż, ułuda, zabawa dla zmysłów,
ale by gra dawała satysfakcję wykonawcy oraz radość odbiorcom, do wszystkiego
trzeba włożyć ogromny wysiłek, pasję i zaangażowanie.
Aspektem, który wśród polskich
odbiorców może wzbudzić największe kontrowersje jest tło, na jakim rozpostarto
zachodzące w powieści wydarzenia. Skomplikowany i szybko zmieniający się pejzaż
polityczny Kongresówki okazał się świetnym pretekstem do zaserwowania wielu
refleksji i przemyśleń, poświęconych ówczesnym elitom państwowym. Z racji
faktu, że György Spiró jako Węgier mógł wykazać się większą bezstronnością i
obiektywizmem, nie zabarwianymi dogmatycznym przekonaniem o tym, że pewnych
ideałów nie należy odmalowywać w tonacji szarości (zamiast wskazanych
czarno-białych rysów, które pozwalają na łatwą i jednoznaczną ocenę), Iksowie są bardzo ciekawym wizerunkiem
polskich wad narodowych. Opozycjoniści, którzy przeciwstawiają się bliskim
koneksjom z Rosją to nieudolni konformiści, którzy nieustannie powołują się na
ideę męczeństwa, martyrologię oraz przekonanie o konieczności cierpienia,
umierania za beznadziejne, ale patetyczne i wzniosłe hasła – osobnicy ci,
którzy marzą o rolach skazańców prowadzonych na szafot, roją sobie o publicznej
egzekucji, ale nie przejawiają zbyt wiele ochoty do działania (jak słusznie
zauważa jeden z protagonistów: My to się
wszystkim podniecamy (…). Bo to wymaga mniej wysiłku niż praca [2];
równie adekwatna jest konstatacja Tadeusza Mostowskiego, ówczesnego ministra
spraw wewnętrznych, bolejącego nad tym, że: Dla
prawdziwego Polaka nadal większą wartością jest rzucenie się na koniu w nurt
rzeki i bohaterskie utonięcie niż wytrwałe i pracowite działanie [3]).
Spiskowcy swój bunt ograniczają do snucia planów i oczekiwania na bardziej
sprzyjające okoliczności, są bojaźliwi i niepewni – niemal każdy z nich jest nerwowo chorym człowiekiem, słabym i
marzycielskim, nawet na jawie dręczonym przez fantomy [4].
Co ciekawe, szpicle również nie są zbyt wartościowi, bowiem ich raporty pełne są domysłów, spekulacji, rzadko kiedy
są w nich prawdziwe informacje (…), co wynika z faktu, że donosiciele nie potrafią oddzielić faktów od
własnych oczekiwań [5].
Spiró surowo opisuje też
towarzyszką śmietankę intelektualną, której spora część kolaboruje z Rosjanami,
zadowalając się pozorami suwerenności Królestwa Polskiego. Wszelkie przejawy
antycarskich nastrojów są gorliwie tonowane, a ewentualne ogniki rewolucji –
natychmiast gaszone; w oczy kłują służalczość oraz lizusostwo. György Spiró
bardzo trafnie diagnozuje również naszą narodową manię do zamieniania żywych
ludzi w zmurszałe ideały i nasze wyobrażenia na ich temat – znakomicie wyraża
się to w słowach, która Aniela, synowa Bogusławskiego kieruje do swojego
teścia: Wymyśl coś, proszę cię! Ty jesteś
Mistrzem i byłoby okropne, gdybyśmy i ciebie musieli widzieć takim, jakimi sami
jesteśmy! Musi być ktoś, do kogo można podnieść wzrok, kto jest ponad naszymi
małymi egzystencjami, kto z zewnątrz patrzy na ten bezsensowny chaos. Byłoby
straszne, gdybyś ode mnie oczekiwał rady, ode mnie, którą całe światy dzielą od
twojego… jak by ci to powiedzieć, od twego zuchwałego orlego nosa. Najlepiej
byłoby, gdybyś był pomnikiem, a my moglibyśmy odbywać pielgrzymki do twego
pomnika, aby się odprężyć, po duchową pociechą. (…) dobrze byłoby mieć
poczucie, wiedzieć, że przed i nad nami istnieje ktoś, kto jest czymś więcej
niż my sami, niż może być człowiek [6].
Pointą, która celnie, ale i boleśnie podsumowuje naszą mentalność jest
tendencja do narodowych zrywów, które robione są połowicznie, głupio, fanatycznie, nieprzemyślanie i niezdarnie [7].
Reasumując, Iksowie to arcyciekawa powieść, którą czyta się bardzo dobrze pomimo znacznej objętości. Pewną przeszkodę utrudniającą płynny odbiór dzieła może stanowić pomysł wykorzystania oryginalnych recenzji autorstwa iksów – styl tekstów znacząco odbiega od obecnie używanej polszczyzny, ale z drugiej strony jest to bardzo interesujący kontakt z dokumentami portretującymi epokę. Swoisty fenomen książki polega na tym, że za jej sprawą György Spiró w ogromnym stopniu przybliża nam osobę wybitnego Polaka Wojciecha Bogusławskiego, który na dobrą sprawę nie jest w Polsce zbyt dobrze znany. Największą zaletą Iksów pozostaje jednak maniera odpomnikowania, demitologizacji – nikt, kto pojawia się na kartach utworu nie jest bez skazy, ani idealny, ale jednocześnie nie są to ludzie szablonowi, nijacy czy bezbarwni. Spiró świetnie uzmysławia, że nawet najwybitniejsze jednostki zawsze pozostają tylko człowieczymi bytami. Co do postulowanej antypolskości, to szkoda marnować słów na roztrząsanie tej kwestii - zarzuty kompletnie bezzasadne.
[1] György Spiró, Iksowie, przeł. Mieczysław Dobrowolny,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, s. 95 – 96;
[2] Tamże, s. 57;
[3] Tamże, s. 517 – 518;
[4] Tamże, s. 243;
[5] Tamże, s. 601
[6] Tamże, s. 244;
[7] Tamże, s. 188.
A czy tę krzywdzącą recenzję „Iksów” można znaleźć gdzieś w internecie? Kiedy przeczytałam pierwszy akapit Twojego tekstu, pomyślałam sobie, że czasem recenzja jest wyrokiem skazującym. Zaciekły recenzent coś napisze, podeprze swoje zarzuty wyrwanymi z kontekstu cytatami, ludzie to pochwycą – i autor niesłusznie zyskuje etykietkę wroga Polski, kłamcy itd. W ten sposób została zniszczona niejedna książka...
OdpowiedzUsuńDo samej recenzji nie udało mi się dotrzeć, ale poznałem personalia jej autora - jest nim Jerzy Robert Nowak. Szperanie w internecie zaowocowało za to ciekawym artykułem wspomnianego pana Nowaka, w którym to tekście występuje odwołanie do "żydostwa", antypolskości i antywęgierskości Spiró: O prawdę przeciw kalumniom.
UsuńTwoja konsekwencja w popularyzowaniu wartościowych, mniej znanych dzieł jest godna najwyższego uznania. Tutaj w dodatku mamy przypomnienie zapoznanego rodaka, który w niepamięć nie powinien był odejść. Co do wstępu, to nienawiść do odbrązowiaczy jest cechą raczej europejską i typowo polską. Świetny film Eastwooda Sztandar chwały nie wzbudził wielkixch protestów w USA, natomiast u nas na wszelki wypadek nawet tytułu nie przetłumaczono dosłownie...
OdpowiedzUsuńZ "Iksami" jest sprawa o tyle ciekawa (albo raczej - przykra), że książka jest w zasadzie nowa (polskie wydanie z 2013 roku), a sam przegapiłem jej premierę. Brak reklamy spowodował, że powieść przeszła właściwie bez echa. Szkoda tym bardziej, że w bardzo ludzkim wymiarze ukazano w niej wielkiego człowieka, o którym niewielu Polaków pamięta.
UsuńA co do histerycznych reakcji wobec odbrązawiaczy to polecam tekst, do którego linka umieściłem pod komentarzem Koczowniczki :)
Jejku chłopaki jak ja się stęskniłam za Waszymi tekstami. Nie było mnie tu z rok i widzę, że sporo przegapiłam. Ambrose jak zwykle tekst jest świetny. Odnośnie tego, o czym wspominałeś, wydaje mi się, iż ten recenzent, który wyrywał zdania z kontekstu po prostu szukał sensacji. Oczywiście ważne, by zwracać uwagę na detale, ale liczy się też wydźwięk całości. z
OdpowiedzUsuńHa, takie rzadsze odwiedziny pozwalają zdecydowanie szybciej dostrzec wszelkie zmiany :) A co do feralnej recenzji, to pojawiła się ona dość dawno, i moim zdaniem jej autor jest uczulony na wszelkie objawy "antypolskości", przejawem której jest choćby próba podważenia świętych autorytetów (np. poprzez ukazanie ich ludzkiego oblicza).
UsuńOkazuje się, że negatywnymi recenzjami można zrobić sporo złego. Choć i dzisiaj pewnie nie brakowałoby głosów, że jak tak można szargać polskie świętości. A przecież chodzi tylko i wyłącznie o prawdziwy obraz opisywanej rzeczywistości i postaci.
OdpowiedzUsuńNo - wątpię by istniał jeden prawdziwy obraz jakiejkolwiek rzeczywistości.
UsuńA negatywna recenzja? Nie sądzę, by prawdziwie wielkiemu dziełu mogła zrobić jakąkolwiek szkodę. W dzisiejszych czasach bardziej szkodzi milczenie i brak promocji
To prawda - dziś negatywną recenzją jest milczenie. A opinia o dziele powinna się odnosić do formy, czy tego jak wiarygodna jest opowiedziana historia, a nie doszukiwania się tylko i wyłącznie antypolskich treści.
UsuńTo dzieło się obroniło (przynajmniej w moim odczuciu), ale trochę czasu minęło, zanim książka doczekała się polskiego przekładu. Jako ciekawostkę dodam, że autor negatywnej recenzji także miał problemy z publikacją swojego tekstu (tyle przynajmniej udało mi się wyczytać).
UsuńTrafiłam na tę książkę w Dedalusie i nawet trzymałam ją w rękach z zamiarem zakupu, ale o dziwo (ilość stron od Lodu jakoś mnie nie przeraziła) odstraszyła mnie ilość stron.
OdpowiedzUsuńPrzez "Lód" właśnie, choć bardzo mi się podoba, narazie nie mam ochoty sięgnąć po Iksów, gdyż powieści te jakoś mi się zazębiają. Ale następnym razem jak na nią trafię to postaram się dotrzeć z nią do kasy.
Ja wpadłem na tę książkę w Dedalusie tuż po Krakowskich Targach Książki. I biorąc pod uwagę relację ceny do jakości lektury, stwierdziłem, że ten zakup przebił wszystkie dzieła nabyte w trakcie Święta Książki.
UsuńZachwyt. Tytuł odnotowany. Lubię takie wielowarstwowe dzieła. Nawet widzę pewne dalekie pokrewieństwo między naszymi lekturami. W "Pragnieniach" Flanagana - jest taki uboczny temat - historia Dickensa, który odnosi sukcesy literackie, ale marzy mu się jeszcze sława aktora. Nawet mu to potrzebne, by "przeżyć" życie swoich bohaterów na scenie. A u Ciebie książka, w której teatr jest motywem przewodnim. Uwielbiam też takich niejednoznacznych bohaterów.
OdpowiedzUsuńMnie ta lektura przede wszystkim imponuje, bowiem jest to bardzo precyzyjny i drobiazgowy portret epoki. Świetnie portretuje też nasze narodowy przywary, do których ciężko się oficjalnie przyznać :)
UsuńA o "Pragnieniach" cały czas pamiętam za sprawą Twojego tekstu. A ten wątek teatralny spinający obie lektury to ten rodzaj literackiej międzyczytelniczej więzi, który b. lubię :)
Według mnie świętości narodowe należy może nie tyle szargać, bo akurat to słowo negatywne konotacje ma, ale na pewno podważać, poddawać w wątpliwość i w nie wątpić. Wszelka sztywność w podchodzeniu do takich spraw hamuje rozwój i horyzonty zacieśnia.
OdpowiedzUsuńMoje zdanie jest dokładnie takie samo. Nie ma co budować pomników, przed którymi kornie i bezmyślnie gniemy głowy - warto jest mieć autorytety, ale należy mieć także świadomość, że każdy taki Wielki jest (czy też był) tylko człowiekiem, i z tego względu niewolny był od słabostek czy ułomności.
Usuń