Rezerwat
Ward Ruyslinck
Tytuł oryginału: Reservaat
Tłumaczenie: Halina Leonowicz
Wydawnictwo: PIW
Liczba stron: 245
Jak słusznie zauważył Kōbō
Abe na łamach swojego arcydzieła zatytułowanego Kobieta z wydm, człowiecza egzystencja determinowana jest przez różnego rodzaju zaświadczenia – umowa,
prawo jazdy, dowód osobisty, pozwolenie na używanie czegoś, potwierdzenie tytułu,
autoryzacja, zameldowanie, pozwolenie na broń, książeczka związkowa, listy
polecające, weksle, dowody wpłaty pożyczki, czasowe zezwolenie [1].
Wszystko to definiuje nas jako elementy wielkiego systemu, w obrębie którego
dane jest nam się poruszać. Co jednak z osobnikami, którzy nie potrafią się
przystosować, którzy nie umieją odrzucić własnego światopoglądu w imię takich
abstrakcyjnych idei jak solidarność, równość czy jednorodność? Ciekawą wizję
odtrącenia indywidualizmu przez maksymalnie zunifikowaną gromadę oferuje belgijski
pisarz Ward Ruyslinck w książce Rezerwat,
która zdradza cechy utworu utopijnego.
Rezerwat
to powieść, której akcja osadzona jest w rzeczywistości bardzo zbliżonej do
realiów powojennej Europy Zachodniej. Głównym bohaterem jest Basile Jonas,
nauczyciel i niespełniony artysta (niedoszły muzyk oraz poeta piszący głównie
do szuflady), człowiek, którego spokojne dotąd życie splątane zostaje w wielki,
trudny do rozsupłania węzeł. W momencie rozpoczęcia utworu, czytelnik razem z
członkami tajemniczej komisji, przysłuchuje się zeznaniom pana Jonasa. Historia
snuta przez belfra jest w pierwszej chwili mało klarowna i niejasna – pełno w
niej luk, białych dziur i niedopowiedzeń. Jednak wraz z kolejnymi kartami
dzieła, przekonujemy się zarówno na czym polega rzekome przewinienie Jonasa,
ponadto oczom naszej wyobraźni ukazany zostanie świat, w którym bytują
bohaterowie. Jest to racjonalistyczne środowisko, gdzie to, co nie jest owocem
rozwagi i trzeźwych przemyśleń stanowi temat tabu – rzeczy takie jak
sentymenty, głos serca czy uczuciowe rozterki traktowane są jako przejawy
pierwotnych, godnych pogardy instynktów.
Tragiczne losy Basile
Jonasa wykorzystane zostają do zaserwowania precyzyjnego portretu nowoczesnego
społeczeństwa, w którym naczelnymi zasadami są unifikacja i utylitaryzm, które na podobieństwo łaknącego żeru automatu
chwyta i druzgoce jednostki wrażliwe, by przetworzyć je i wypluć ze swych
mechanicznych trzewi w postaci akt, perforowanych kart i statystycznych danych
[2].
W swoim dziele Ruyslinck sygnalizuje postępującą dehumanizacją i
depersonifikację zachodniej cywilizacji, w której kluczową rolę odgrywają
technologiczny rozwój oraz automatyzacja. Narastającej technokratyzacji
towarzyszy erozja metafizycznej strony człowieczeństwa – życie duchowe ulega
trywializacji, a samodzielne myślenie oraz wyciąganie wniosków z analizowanych
faktów zastępowane są przez tendencje do klasyfikowania i szufladkowania oraz
pęd ku degradacji pojęć do pustych sloganów, reklamowych hasełek bądź psychologicznego
piętna. Zdolność rozumowania postrzegana jest w kategoriach rzeczy
niepożądanych, bowiem pociąga za sobą konieczność posiadania odwagi do
prezentowania własnych sądów oraz analiz.
Utwór jest także
głęboką krytyką świata ludzi dorosłych, naznaczonego dwulicowością oraz
szumnymi hasłami, w parze z którymi nie idą jednak realne działania. Wzniosłe
dewizy takie jak uczciwość, prawda, sprawiedliwość, zrozumienie czy współczucie
okazują się wyłącznie wyświechtanymi frazesami, od zaimplementowania których do
własnego postępowania wszyscy wykręcają się na wszelkie możliwe sposoby.
Czynnikami, które realnie kształtują człowiecze zachowania są jedynie władza,
pieniądze oraz siła. Te trzy bodźce popychają ludzi do największych podłości i
łajdactw, które sankcjonowane są poprzez sztucznie wykreowane prawa czy
zwyczaje, mające na celu maskować rozkład i moralną zgniliznę.
Rezerwat
to również uniwersalny obraz jałowych zmagań jednostki, która w konfrontacji z
masą, zawsze musi uznać jej wyższość, zasadzającą się na przytłaczającej
potędze i bezlitosnym tępieniu wszelkich odstępstw od przyjętej normy.
Roztargniony, gapiowaty oraz uległy i nieskory do otwartej konfrontacji Basile
reprezentuje indywidua, które drażnią i prowokują już z samego tylko faktu, że
są one odmienne i niedostosowane, a przez to mało efektywne w trybach
społecznej machiny. Przydatność, zasadność, wydajność, potencjał – każda
cząstka musi spełniać określone funkcje, pozostając przy tym w ściśle
zakreślonych ramach. Z tego względu egzystencja winna być perfekcyjnie
przewidywalna, powtarzalna i monotonna, tak, by wszystko można było dokładnie
zaplanować, nie musząc liczyć się z niemiłymi niespodziankami, będącymi efektem
improwizacji bądź nieposłuszeństwa.
Perypetie protagonisty
można traktować też jako brutalne uświadomienie, jak cienka jest ściana
dzieląca człowieka od okrucieństw życia – nikt, a już na pewno nie ten, kto nie
posiada odpowiedniej ilości gotówki, nie może pozwolić sobie na bycie samotną
wyspą. Zupełne odcięcie się od otoczenia, wycofanie się do własnej skorupy jest
niewykonalne, bowiem świat zewnętrzny zawsze odnajdzie pretekst i sposób, aby
dobrać się do odludka swoimi lepkimi i nieskończenie długimi łapami. Jest to o
tyle paradoksalne, że w miarę agresywnej industrializacji, człowiek staje się
istotą coraz bardziej bezosobową i zagubioną w bezmiarze miejskiej przestrzeni
– jego cechy szczególne giną w tłumie, który jednak nie jest anonimowy.
Inwigilacja i coraz większa kontrola nad wszelkimi aspektami bytu są daniną,
którą płaci się za złudne poczucie bezpieczeństwa. Dzięki temu człowiek może
być zarówno odizolowany i samotny od reszty ludzkiej gromady, a jednocześnie
doskonale znany systemowi, którego część stanowi on sam jak również całe
społeczeństwo. Ta potęgująca się wzajemna obcość i towarzysząca jej płonna
nadzieja na doszukanie się resztek człowieczeństwa w bliźnim zostały bardzo dobrze
ujęte słowami: Tak zawsze niestety bywa,
że oczekuje się od ludzi więcej niż ich na to stać. Liczy się na cud
odnalezienia siebie w innym człowieku, a może nawet więcej niż tylko siebie:
dopełnienie własnego Ja o wszystkie posiadane niedostatki i stopienie tego w
jedną doskonałą wartość, w pełnego człowieka [3].
Na osobną uwagę
zasługuje z pewnością konstrukcja Rezerwatu.
Książka składa się z trzech części, a całą historię czytelnik poznaje za sprawą
trzecioosobowego narratora oraz opowieści serwowanej przez Basile Jonasa w
formie pierwszoosobowej narracji. Taki dobór powoduje, że szczególnie w
pierwszej części dzieła, czytelnik czuje się niczym członek komisji, której
przypada w udziale osądzenie czynów nauczyciela. Osoba sięgająca po ten utwór
będzie mogła samodzielne ocenić czy przedstawiona wersja wydarzeń jest tylko
efektem skłonności do afektacji i koloryzowania czy też jest to rzeczywisty
dramat jednostki, agresywnie i zajadle unicestwianej przez hołdującą dewizie Utility and Profit społeczność. Bardzo
interesująca jest również bogata symbolika, która zdobi utwór głównie dzięki
wyobraźni nauczyciela. Ciekawe jest już samo nazwisko bohatera, które wyraźnie
nawiązuje do biblijnego proroka Jonasza (te aluzje są bardzo mocno uwypuklone
na kartach powieści) – Basile Jonas zostaje nawet połknięty przez wielką rybę,
występującą pod postacią dyrektora Walfischa (Walfisch, z niem. – wieloryb). Przyjmując taką
interpretacje, rodzi się naturalne pytanie o charakter proroctwa, którego
głoszenie odrzucił nieposłuszny Basile Jonas. Czy jest to kara za milkliwą i
bezczynną obserwację upadku gatunku ludzkiego? Czy Ward Ruyslinck stara się w
ten sposób dowieść, że za kształt ówczesnego nam społeczeństwa odpowiada każdy
z nas?
Krótko reasumując, Rezerwat można śmiało uznać za kolejną
perełkę, dostępną w ramach serii Proza
Światowa. Dzieło belgijskiego autora bardzo intrygująco porusza zagadnienia
galopującego postępu technicznego, za którym nie nadąża rozwój duchowy
człowieka. Rezerwat jest również
ostrzeżeniem przed bezmyślnym, konsumpcyjnym stylem życia oraz bezrefleksyjną
akceptacją ograniczania następnych swobód w imię ochrony wolności i
bezpieczeństwa. Belgijski twórca bardzo sprytnie uświadamia także jak niedaleka
droga oddziela demokrację od totalitaryzmu, który skrywany jest za maską takich
terminów jak użyteczność, praktycyzm czy homogeniczność. Serdecznie polecam!
Wasz Ambrose
[1] Kōbō Abe, Kobieta z wydm, przeł. Mikołaj
Melanowicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975, s. 99
[2] Ward Ruyslinck,
Rezerwat, przeł. Halina Leonowicz,
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972, s. 69
[3] Tamże, s. 62
„nikt, a już na pewno nie ten, kto nie posiada odpowiedniej ilości gotówki, nie może pozwolić sobie na bycie samotną wyspą. Zupełne odcięcie się od otoczenia, wycofanie się do własnej skorupy jest niewykonalne”
OdpowiedzUsuńA ja naiwnie myślałam, że osoba bogata, w przeciwieństwie do biedaka, może zamknąć się w swojej rezydencji jak w twiedzy i żyć w odosobnieniu, kontaktując się jedynie z kilkoma wybranymi osobami :)
Zainteresowałeś mnie tą książką. Narracja, jak widzę, urozmaicona, bohaterowie nazwani ciekawie: Jonas (nawiązanie do Jonasza) i dyrektor Walfisch (Wieloryb). Literatura belgijska jest przez blogerów raczej rzadko czytana. Ja znam tylko Nothomb, Simenona... i nikt więcej nie przychodzi mi do głowy. Teraz zapamiętam sobie nowe nazwisko: Ruyslinck.
Wydaje się, że osobie bogatszej łatwiej jest chronić swoją prywatność, ale na pewno nie będzie to izolacja absolutna - świat zewnętrzny prędzej czy później da o sobie znać :)
UsuńA co do Belgii, to dla mnie to również swoista terra incognita - Simenon i dalej tylko ciemność :)
Bardzo interesujący tekst o chyba ciekawej książce.
OdpowiedzUsuńkoczowniczko Co do bycia samotną wyspą, to można, można. Znam ludzi, których nie znajdziesz w internecie, którzy swoją obecność w bazach danych ograniczyli do tego. co w dowodzie i prawie jazdy,a to tylko Polska, Europa. Na pewno w Indiach czy odwrotnie - krajach o małej gęstości zaludnienia, jest jeszcze łatwiej. I wcale nie oznacza to bycia biedakiem. Nawet dla słabych i niesamodzielnych u nas też są różne furtki, na przykład zakony z klauzurą.
Dla mnie książka wygląda na wyjątkowo wartościową i godną polecania choćby ze względu na poruszane aktualne problemy, których większość nie zauważa, jak na przykład sprzedawanie wolności za iluzję bezpieczeństwa czy degeneracji demokracji.
To dlaczego zakony nie pękają w szwach, skoro to takie wygodne sanatoria dla nieudaczników?
UsuńRozumiem, że ty też jesteś słaby i niesamodzielny, bo gdybyś był silny i niezależny to założyłbyś własną firmę zamiast pracować u kogoś.
@ Andrew
UsuńZależy, co rozumiemy przez bycie samotną wyspą. Mnie kojarzy się to z możliwością niewidywania ludzi, niezależnością. A czy osoba przebywająca w zakonie jest niezależna, wolna? Czy może robić to, co chce? Raczej nie. Po pierwsze bez końca musi się modlić. Po drugie nie może jeść smacznych rzeczy, czytać świeckich książek, ubierać się wyzywająco, kochać się, iść sobie na spacer do lasu... Żadne przyjemności nie są dla niej dostępne. Poza tym to wyjście tylko dla osób wierzących. A co z niewierzącymi?
Andrew, koczowniczko - pewnie jest możliwe ograniczenie stosunków ze światem zewnętrznym, ale z pewnością jest to trudne i dodatkowo wiąże się z wieloma wyrzeczeniami (przynajmniej z perspektywy człowieka, który nawykł do cywilizacyjnych wygód). Ponadto nie można odciąć się permanentnie.
UsuńChociaż tak jak wspomniała koczownika, warto najpierw wyjaśni co rozumie się pod pojęciem "samotnej wyspy" - czy jest to tylko stronienie od ludzkiego towarzystwa, czy składową tego "stanu" musi być np. anonimowość, etc.
zorka5
UsuńZnalazłaś w mojej wypowiedzi słowo nieudacznik? Czy słaby lub niesamodzielny to nieudacznik, to gorszy? Jakieś kompleksy podświadome z Ciebie wyłażą? Gdyby wszyscy byli biznesmenami, to niby kto by u nich pracował? A kto byłby nauczycielem, pielęgniarką, żołnierzem, politykiem, idt.? Nie wspomnę o wolontariuszach...
A co do biznesmenów, to mawiam zawsze, że większość to biedacy. Mądrego pracownika stać co roku na wczasy, wszystkie wolne weekendy i święta oraz by rzucić pracę i po niej nie płakać. Ilu biznesmenów na to stać? Ilu przeżyłoby krach własnej firmy? A skoro czas jest jedynym, czego nie można kupić, zmagazynować na przyszłość ani nawet wyliczyć, ile się go jeszcze ma, czyli jest najcenniejszą rzeczą w życiu, to kto jest bogatszy - zalatany „bogacz” czy „biedny” pracownik. Co jest cenniejsze - wolny czas dla siebie i dzieci, czy nowszy samochód i większy dom, w którym i tak nie ma się na ogół czasu mieszkać, bo domem staje się firma?
Inna sprawa, że jak pokazuje historia, wielu ludzi z encyklopedii to w naszych dzisiejszych warunkach byliby nieudacznicy, ale w innych wyłapano ich talenty i skorzystano z nich, często z zyskiem dla obu stron, ale oczywiście nie zawsze.
Ambrose Masz rację. Rzuciłem tylko hasłowo i myślałem, że każdy się domyśli, że zależnie od definicji samotnej wyspy, trzeba szukać innych rozwiązań. A że nie zawsze są łatwe? Na ogół nic nie jest łatwe i zawsze jest coś za coś.
„czas jest jedynym, czego nie można kupić, zmagazynować na przyszłość ani nawet wyliczyć, ile się go jeszcze ma”
UsuńA zdrowie? Też nie możesz go kupić, zmagazynować i nie możesz przewidzieć, ile go masz :)
Tak, ale to wynika tylko z upływu i właściwości czasu, jest jego pochodną.
UsuńSeria PIW-u jak zwykle nie zawodzi.
OdpowiedzUsuńKsiążka sprawia wrażenie b. dobrej, a że lit. belgijska to u nas do tej pory nisza, rozejrzę się za Rezerwatem na kiermaszach.;)
Właśnie z tego powodu tak często po nią sięgam - podobnie jak choćby "Nike" Czytelnika jest to gwarancja jakości i dobrej lub bardzo dobrej lektury.
UsuńJa przeczytany egzemplarz upolowałem w bibliotece, ale w jakimś antykwariacie czy na kiermaszu pewnie też coś się znajdzie :)
Uwaga nieco na boku; temat: "władza, pieniądze oraz siła". Według mnie wszystko sprowadza się do władzy - pieniądze i siła to po prostu dwa środki do zdobycia władzy.
OdpowiedzUsuńBardzo dyskusyjna teza. Wystarczy spojrzeć na nasze podwórko. Jakiś biedak dochodzi do władzy bez pieniędzy, bez zaplecza, czyli typowy słup na czyjeś skinienie gotowy, a kończy kadencję jako bogaty, z układami i realną siłą za sobą. Może jest więc odwrotnie - dorwać się do władzy, by zdobyć pieniądze i siłę ;)
UsuńNotatka na marginesie: nie lubimy być krytykowani, ale osobiście pociągają mnie takie powieści - manifesty, które pokazują ludzkie błędy, słabości i ostrzegają. Niedawno czytany przeze mnie "Krivoklat" był głęboką krytyką mieszczaństwa, najnowsza powieść Margaret Atwood, którą właśnie kończę, to przerażająca wizja niedalekiej przyszłości, rozpadu gospodarki, ludzkich więzi i społecznej degrengolady. Te powieści są echem czasów, zwierciadłem, w którym mało kto ma chęć - i odwagę - się przejrzeć. Ale za każdym razem nurtuje mnie pytanie: literatura bije na alarm, ale czy ktoś go słyszy? Czy ktoś bierze go na poważnie? Dzięki za nowy belgijski adres-jak dotąd, znałam jedynie Nothomb i Simenona.
OdpowiedzUsuńSuper temat na dyskusję do DKK albo czegoś w tym rodzaju.
Usuń"Ale za każdym razem nurtuje mnie pytanie: literatura bije na alarm, ale czy ktoś go słyszy?"
UsuńŚwietnie powiedziane! Od razu przychodzi mi do głowy literatura niemiecka z okresu lat 30 XX wieku. Czytając książki Fallady czy młodego Manna (Klausa), czytelnik widzi w nich zapowiedź wszystkich okropności, które stały się udziałem III Rzeszy, a mimo to mało kto z ówczesnych traktował te wizje jako możliwe do ziszczenia.
Zapominacie, że w tym czasie działał już komunizm, wcale nie lepszy od mającego nadejść nazizmu, a choćby wyczyny Belgów w Afryce były jeszcze wcześniej. Nie było więc to żadne wróżenie na przyszłość.
UsuńNasuwa mi się na myśl przytoczona przez kolegę z pracy historia o nasłuchiwaniu przez facebooka. Mianowicie, koledze kolegi popsuł się samochód i rozmawiał o tym z żoną, że już wysłużony, może trzeba sprzedać a nie naprawiać. Wszystko to przy włączonym komputerze. Następnego dnia na swojej skrzynce mailowej dostał dwie wiadomości mówiące o promocjach na auta z salonu, jakieś propozycje próbnych jazd. To pokazuje, że nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że nasze ruchy w sieci są śledzone i się na to zgadzamy, to budzi potworny lęk, że w imię użyteczności podsłuchiwane są nasze prywatne rozmowy. Jeśli jeszcze kiedyś można było się odciąć to teraz staje się to prawie niemożliwe.
OdpowiedzUsuńA za komuny jak pomstowano na selektywną kontrolę korespondencji i nieliczne podsłuchy! Teraz mamy totalną inwigilację i cenzurę, nie tylko ze strony państwa, ale i biznesu, pomysły na więzienia bez sądu oraz inne podobne atrakcje i to się nazywa demokracja. I niewielu sobie zadaje pytanie, co zrobić gdy się okaże, że ci, co kontrolują nie są po stronie dobra. Kto będzie kontrolował kontrolujących?
UsuńBookie, sprawa może nie do końca sprowadzała się do "podsłuchiwania" - wystarczyło, że ów kolega kolegi zaczął wyszukiwać informacji na interesujący go temat w bezmiarach Internetu. Z mojego doświadczenia wiem, że po kilku minutach rozglądania się za jakąś książką na Allegro czy innym portalu, człowiek zostaje zaatakowany reklamami kupna tej lub podobnej pozycji :) Ale faktem jestem, że w dalszym ciągu stosunkowo niewielka liczna ludzi zdaje sobie sprawę, w jak ogromnym stopniu można "obserwować" naszą egzystencję, śledząc ją poprzez naszą aktywność w sieci.
UsuńPrzez sieć należy też teraz rozumieć aktywności w telefonii komórkowej, operacje kartą płatniczą, zdjęcia z monitoringu obiektów i Bóg wie co jeszcze.
Usuń