Wojciech Kłosowski
Nauczyciel Sztuki
Wydawnictwo Krytyki Politycznej Warszawa 2013liczba stron: 550
Jakiś czas temu, dzięki uprzejmości DKK* i Instytutu Książki, trafiła do mnie dość opasła kniga Nauczyciel Sztuki pióra kompletnie mi nieznanego Wojciecha Kłosowskiego. Tytuł niewiele mówiący, okładka niezbyt mi się kojarzyła z czymkolwiek interesującym, więc książka swoje odleżała. Aż nadszedł jej dzień...
Czy można udanie zadebiutować pisarsko po pięćdziesiątce? I to w dodatku od razu z grubej rury, czyli powieścią o dość sporej objętości? To pytanie nasunęło mi się, gdy przed rozpoczęciem lektury wyczytałem z notki na okładce, iż autor w momencie publikacji miał 53 lata, a z zawodu jest między innymi wykładowcą zarządzania kulturą (sic!). Tak, tak, brzmi nieco socrealistycznie, ale w przyrodzie, socjologii i biurokracji nie dziwi nic.
Ciekaw odpowiedzi, choć po smutnych doświadczeniach z owocami pracy wielu polskich debiutantów pełen obaw o jakość tego, z czym miałem się zmierzyć, ułożyłem się wygodnie w pozycji ulubionej, czyli horyzontalnej, i zacząłem czytać.
Przenosimy się do mniej więcej XVI wiecznej Hiszpanii, do zamku Najera, gdzie książę Ferdynand urządza turniej szermierki, którego zwycięzca zostanie nauczycielem jego starszego syna. Oczywiście nauczycielem Sztuki (szermierczej).
Od pierwszych stron uważny czytelnik orientuje się, że nie jest to powieść historyczna, a raczej rzecz osadzona w jakimś wymyślonym świecie dość luźno powiązanym z realiami dawnych czasów. Książka wciąga już od pierwszych akapitów. Początkowo wydaje się, iż rzecz będzie się kręcić wokół turnieju, ale ten szybko się kończy w całkowicie niespodziewany sposób i akcja przenosi się poza zamek, w krainę po równi historyczną co bajkową, choć bez żadnych smoków i innych podobnych atrakcji rodem z George’a R.R. Martina.
Główne postacie to bez wątpienia dwaj mistrzowie szermierki, a właściwie mistrzowie Sztuki według powieściowej nomenklatury. Starszy, zwany Filozofem, i młodszy, o pięknie dla nas brzmiącym nazwisku, Gaspar De Los Reyes. Sztuka to coś więcej, niż sama technika czy skuteczność i pięknie w Nauczycielu objaśniono, na czym polega różnica. Mam wrażenie, że widać tu wyraźny wpływ koncepcji Wschodu; mnie od razu skojarzyły się opowieści o Musashiem Miyamoto i innych mistrzach sztuk walki. Od razu muszę zaznaczyć, że nasz debiutant poszedł odmienną drogą niż inni, którzy wykorzystali walkę na broń białą jako istotny element swych powieści, od Franka Herberta i jego Diuny począwszy, a na naszym Sienkiewiczu skończywszy. Z reguły unika się słownictwa, że tak powiem branżowego, z tradycyjnej szermierki, choć same walki wyraźnie do niej nawiązują, zaś Wojciech Kłosowski zaimplementował je z rozmachem, przez co z jednej strony opisy walk zyskały na jednoznaczności i uzyskały sznyt profeski, ale z drugiej, dla ludzi stroniących od nauki we wszelkiej postaci, stanowią pewną uciążliwość. Zabieg nowatorski, dość ryzykowny, ale w moim odczuciu udany.
Fabuły nie będę zdradzał, gdyż choć dość prosta, stanowi ważny element kompozycji i żal spalić temat przed czasem. Dość powiedzieć, że będziemy mieli wszystko, czego od dobrej powieści w klimatach wzorowanych na średniowieczu oczekujemy – miłość, nienawiść, podstępy, walkę dobra ze złem, czarownice i inkwizytorów. Wszystko jednak nieco inaczej niż w powieści historycznej i zarazem odmiennie niż w fantasy; często bardzo przewrotnie.
W trakcie lektury nieuniknione są liczne refleksje nie tylko na tematy moralne, filozoficzne, ale i literackie. Nasuwają się porównania do innych powieści w podobnych klimatach, czyli realiach opartych o aurę średniowiecza i czasów, w których dominuje broń biała. I widać, że mamy do czynienia z czymś oryginalnym. Postacie wyraziste, jednoznaczne, dużo prościej skonstruowane niż w prześwietnych książkach wspomnianego już Martina, a jednak przekonujące i przez swą psychologiczną oraz socjologiczną prostotę bardziej nawiązujące do klasycznych romansów rycerskich, baśni czy w ogóle mitu o „dawnych dobrych czasach”. Tła społecznego czy politycznego próżno się w Nauczycielu Sztuki doszukiwać, ale wcale nie wyszło to powieści na złe, gdyż w ramach stworzonej przez pisarza konwencji, której trzyma się on konsekwentnie, nie jest to dysonansem.
Akcja od pierwszych stron rusza z kopyta, jak to na turnieju, choć w tym wypadku pieszym, a po jego niespodziewanym zakończeniu jeszcze przyspiesza. Mamy i nieoczekiwane jej zwroty, i zakończenie, którego szczegółów nie sposób przewidzieć, choć gdy się wczujemy w konwencję, którą autor stworzył, łatwo w ogólnych zarysach przepowiedzieć całościowy wydźwięk epilogu. Od tej powieści naprawdę trudno się oderwać. Wiem, że to zabrzmiało jak slogan reklamowy, ale w odniesieniu do Nauczyciela Sztuki nie jest to żadna przesada.
W trakcie lektury zastanawiałem się, dlaczego choćby powieści Martina, żeby już nie wprowadzać nowych odniesień, przecież dużo bardziej prawdziwe socjologicznie, a więc pokazujące aż nazbyt częstą podłość natury ludzkiej i trywialność zła, odbierałem całkiem lekko, a Kłosowski momentami nieco mnie jednak psychicznie przytłaczał. Chyba rzecz w tym, że światy wykreowane w całkowitym oderwaniu od naszych realiów są łatwiejsze do strawienia, gdy widzimy w nich zło pod płaszczykiem dobra, miłość przemienioną w nienawiść, fanatyzm i powszechną głupotę. Nauczyciel Sztuki, choć daleki od powieści historycznej, raczej bliższy wizji jakiegoś świata alternatywnego, ma jednak wiele atrybutów jednoznacznie z naszego świata, a przez to i bardziej nas dotyka niż światy wykreowane w większym oderwaniu od naszego.
Świadomie starałem się nie zdradzać zbyt wiele, by nie odbierać przyszłemu czytelnikowi wielkiej przyjemności, jaką jest smakowanie nowego. Bo Kłosowski to nowa jakość w polskiej literaturze. Może bez aspiracji do Wielkiej Literatury, ale to może i dobrze, bo te rzadko kiedy wytrzymują próbę czasu. Szkoda tylko, że niejednokrotnie prawdziwe gnioty mogą w Polsce liczyć na wielką akcję marketingową promującą ich pojawienie się na rynku, a książki, które mogłyby naprawdę odnieść trwały sukces i rokować na udany hit eksportowy, nie mogą na to liczyć. To jednak bolączka nie tylko literatury, ale i innych dziedzin polskiej twórczości. Mam wielką nadzieję, że autor nie poprzestanie na tej jednej powieści; chętnie przeczytałbym jakiś ciąg dalszy.
Wszystkim szukającym w miarę lekkiej i dobrej rozrywki polecam Nauczyciela Sztuki. Dobre nie tylko dlatego, że polskie. Po prostu dobre samo z siebie.
Wasz Andrew
* Dyskusyjny Klub Książki
Przeczytałem ją parę miesięcy temu i też jestem zbudowany pozytywnie. Udane połączenie rozrywki i prób przemycenia czegoś więcej tu i ówdzie. Muszę wreszcie skończyć dawno rozgrzebaną recenzję ;)
OdpowiedzUsuń:) Ja mam taką zasadę, że nie zaczynam następnej lektury, póki nie spiszę wrażeń z poprzedniej :) Cieszę się, że nie jestem odosobniony w ocenie Nauczyciela Sztuki :)
UsuńPs. Coś na Twoim blogu chyba nie tak z komentarzami. Pod postem widać, że jest np. jeden, ale jak go kliknąć, to nie ma żadnego :(
Recenzja jest dla jednego portalu i ciągle czekam na klepnięcie, w tym sensie jest rozgrzebana. Choć fakt, zdarza mi się pisać kilka na raz, korzystam po prostu z notatek, które robię w trakcie czytania.
UsuńO co chodzi z komentami? Czasami po prostu jest to pingback mojego innego tekstu, który linkuję, np. ze względu na osobę autora. I wówczas numer komentarzy jest, ale je wyrzucam.
Aha. Rozumiem z tymi komentarzami.
UsuńCo do lagów z publikacją, to podobnie jest z oficjalnymi recenzjami na LC. Wkurzało mnie to, więc się z tej zabawy wypisałem. :)
Ps. Pisałem komentarz m.in. do „PAULINA CODOGONI, ROK 1956”, ale go nie widzę. Z tego co kojarzę, już się takie sytuacje zdarzały...
UsuńOk, już są, poszły do spamu, Akismet po prostu czasami wariuje. Dzięki za info i komenty.
UsuńPS. Zobacz sobie komentarz do Niemca, polecam tam parę rzeczy dużo ciekawszych niż Bentow ;)
UsuńPodziwiam za wyobraźnię każdego autora, który tworzy nowe światy, nowe krainy i nic nie jest takie jakim się wydaje. O, właśnie odpowiedziałam sobie na pytanie, dlaczego lubię fantastykę.
OdpowiedzUsuńKsiążka Kłosowskiego wydaje się napisana dla mnie. Mam nadzieję, że kiedyś dane mi będzie się z nią zapoznać. Tymczasem oczekuję na kolejny tom Martina. Pozdrawiam :)
O - też już nie mogę się doczekać. Martinomania i mnie dopadła :)
UsuńO proszę, jak dotąd w ogóle nie słyszałem o tej książce, jej okładka nie mignęła mi także na żadnym znajomym blogu. Tymczasem lektura sprawia wrażenie naprawdę interesującej. Pomysł z "Mistrzem" kojarzy mi się odrobinę z ideą "szermierza natchnionego", którego w życie wcielił Ziemiański na łamach Achai :)
OdpowiedzUsuńA ten brak reklamy dla dzieł wartościowych, interesujących i ciekawych, który kontrastuje z wynoszeniem na ołtarze rzeczy miernych, albo co najwyżej średnich, to już chyba znak naszych czasów :)
I potem się dziwią, czemu za granicą ludzie nie chcą czytać tego, co u nas na topie. Ani oglądać...
UsuńWitaj Andrew. Bardzo lubie zaglądać na tego bloga, bravo chłopcy! Ale jedna rzecz mnie martwi, bo widzę że ktoś was robi w konia. Na prawym pasku macie blog Nasz Książkowir, bardzo słaby blog, który jest wciąż na górze listy po kilka razy z tą samą recenzją. Znaczy to, że autor bloga kilkakrotnie publikuje tą samą recenzje i w ten nieuczciwy sposób podjeżdża go góry!
OdpowiedzUsuńNie wiem jak Ambrose, ale ja nie przykładam do tego wagi. Tym bardziej dziękuję za zwrócenie uwagi i jeśli się to powtórzy, wnte go wykasuję z listy.
UsuńA jednak to trochę nie w porządku, że ten sam blog z tymi samymi recenzjami jest wciąż u góry, a blogi inne takie jak Czytelnia Basi Pelc i inne są na dole niewidoczne. Spójrz na blog Książki to moja pasja. Jest na brogrolu u góry, tekst o wydawnictwach słów kilka opublikowany rzekomo 3 godziny temu czyli o jedenastej 25 kwietnia, a komentarze pochodzą z 23 kwietnia z godziny 11! Widzisz teraz jak niektóre blogerki oszukują?
UsuńSorry za ten oftopik, ale przykro mi że blogi uczciwe są niewidoczne na dole brogrola, a nieucziwe pysznią się u góry ...