Droga do Los Angeles
John Fante
Tytuł oryginału: The Road to Los Angeles
Tłumaczenie: Magdalena Koziej
Wydawnictwo: Burda Książki
Liczba stron: 220
Przeczytanie finalnej strony książki i zakończenie lektury danego dzieła niesie ze sobą dwie smutne konsekwencje. Nie dość, że żegnamy się z literackim światem oraz jego bohaterami, wykreowanymi przez pisarza, to musimy zmierzyć się także z wyborem kolejnej pozycji, na którą poświęcimy swój czas. A z tego, że podjęcie decyzji wcale nie jest rzeczą prostą doskonale zdaje sobie sprawę niemal każdy miłośnik słowa pisanego. Stosunek ilości potencjalnych interesujących lektur do czasu, którym dysponujemy na zapoznanie się z nimi jest zatrważająco wysoki – z tego powodu nie jeden czytelnik dokonuje selekcji z rozmysłem, poświęcając temu zajęciu wiele uwagi. W doborze przyszłej lektury pomagają wydawnicze serie, opinie krytyki oraz zaufanych osób, blogi poświęcone tematyce książkowej czy znajomość twórczości danego artysty. Jedną z opcji, które było mi ostatnio przetestować, jest także rekomendacja innego pisarza. W ten właśnie sposób dane mi było poznać Drogę do Los Angeles, Johna Fante. Czynnikiem decydującym o zakupie tej pozycji okazał się krótki napis na okładce autorstwa znanego mi i cenionego przeze mnie Charles’a Bukowskiego – Fante był moim bogiem!
Drodzy
Państwo, poznajcie proszę Arturo Bandiniego, 18-letniego syna Włoskiego
emigranta, niepoprawnego marzyciela, niepokornego buntownika, nieskromnego
egocentryka oraz przyszłego pisarza. Mamy lata 30. XX wieku – w Ameryce,
podobnie jak na całym świecie, szaleje Wielki
kryzys. Akcje oraz kursy papierów wartościowych pełzają po dnie, kraj
zalewa fala bankructw, kolejni nieszczęśnicy popadają w długi, miliony ludzi
tracą pracę, i trafiają na bruk, a bezrobocie osiąga niebotyczne rozmiary. Każde
zajęcie, za które otrzymuje się godziwą zapłatę, umożliwiającą utrzymanie
rodziny jest na wagę złota. Ale nie każdy potrafi je docenić, czego doskonałym
przykładem jest właśnie lekkoduch Arturo Bandini. Po śmierci ojca, to właśnie
18-letni młodzian staje się głową familii. Na jego garnuszku pozostają młodsza
o 2 lata siostra Mona oraz matka, ale nie zawsze udaje mu się podźwignąć ciężar
ciążącej na nim odpowiedzialności. W krytycznych momentach, jedyne wsparcie,
które często ratuje rodzinę Bandinich przed utratą dachu nad głową i totalną
nędzą stanowi wujek Frank, brat matki. Ów podstarzały, żyjący samotnie
mężczyzna nie darzy zbytnią sympatią swojego siostrzeńca, niebezpodstawnie
uważając go za lenia oraz pozoranta. Korzystając ze swoich skromnych kontaktów,
znajomości oraz równie niewielkich wpływów, wuj Frank sukcesywnie załatwia
swojemu krewnemu niskopłatne posady, na których jednak Arturo nie zagrzewa
miejsca zbyt długo.
Powieść,
która została napisana z perspektywy głównego bohatera, będącego zarazem
pierwszoosobowym narratorem utworu to odrobinę gorzka i bardzo zabawna historia
młodego człowieka, który nie godzi się na panujący schemat, w jakim usiłuje się
go umieścić. Arturo kontestuje ramy otaczającego go świata, nie akceptując
losu, który został mu zgotowany w momencie przyjścia na świat. Egzystencja
pełna pokory i bogobojności, przepełniona szacunkiem wobec zasad i tradycji
okazuje się ciasnym więzieniem, do którego nie sposób wtłoczyć młodego
kontestatora i buntownika. Arturo, ufny w swoją młodość oraz witalność,
przypomina odrobinę wściekłego psa. Uwagę zwraca amorficzny gniew chłopaka,
który materializuje się najczęściej w obliczu słabszych, przyjmując postać
zimnej złośliwości. Ofiarą agresywnego wyrostka przeważnie padają owady oraz
inne niewielkie stworzenia (muchy, kraby, mrówki, świerszcze), które można
atakować bez obawy o odwet. Ciągłe poczucie krzywdy oraz niesprawiedliwości w
połączeniu z niespożytą energią (pozostającą zupełnie poza kontrolą
protagonisty), która dosłownie kipi, burząc krew, znajduje również ujście w
ranieniu ludzi – złośliwe docinki pod adresem atrakcyjnej acz niezwykle
apodyktycznej i purytańsko wręcz religijnej siostry czy rasistowskie odzywki skierowano
do współpracowników, z których zdecydowaną większą stanowią kolorowi emigranci to tylko niektóre z
grzeszków głównego bohatera.
Arturo
Bandini, chociaż na co dzień mieszka wraz z matką oraz siostrą, jest idealnym
materiałem na wyrzutka, egzystującego poza społecznym marginesem. Izolacja
bohatera w ogromnej mierze wynika z niechęci do otoczenia, z którym prowadzi
bezustanną, często jałową i próżną walkę na wszelkich możliwych płaszczyznach.
Arturo domaga się dostrzeżenia swojej wyjątkowej osoby, pragnie zwrócić na
siebie uwagę i czyni to w sposób dość kontrowersyjny a nie rzadko obrazoburczy.
Ciekawe są choćby onanistyczne seanse w szafie, szumnie określanej mianem
gabinetu, odbywane wspólnie z papierowymi kobietami z okładek artystycznych
magazynów. Wydaje się także, że potrzeba regularnego obcowania z dziełami
takich tytanów filozofii jak Nietzsche, Schopenhauer, Sprengler czy Kant wynika
bardziej z potrzeby dowartościowania się oraz zaimponowania atrakcyjnej
bibliotekarce niż z racji rzeczywistych zainteresowań. Zresztą sam Arturo
stwierdza, że rozumie jedynie niewielkie fragmenty czytanych prac, o czym
znakomicie świadczy choćby próba wcielenia w życie idei nadczłowieka poprzez
strzelanie do krabów z wiatrówki kupionej za ostatnie pieniądze. Mimo tych
wszystkich słabostek i wad, protagonista wzbudził we mnie ogromną sympatię,
którą zacząłem żywić zarówno względem jego poczynań jak i osoby. Bandiniemu z
pewnością nie można odmówić ambicji oraz pasji, które objawiają się szczególnie
przy mozolnych acz sukcesywnych próbach realizacji własnych marzeń. Bohater
kroczy przez życie z humorem oraz autoironią, chociaż owo życie zdecydowanie go
nie rozpieszcza. O tym optymistycznym podejściu decyduje niezwykły aparat
percepcyjny, za pomocą którego Arturo przetwarza bodźce płynące z otaczającej
go rzeczywistości – w połączeniu z bujną wyobraźnią młodzieńca skorą do
wyolbrzymień i hiperbolizacji stanowi on tarczę, skutecznie chroniącą przed
wszelkimi porażkami i niepowodzeniami, a czytelnika przyprawiającą o niekontrolowany
chichot.
Fragmenty,
które wywołują szczery uśmiech zostały ciekawie zestawione z brutalną
rzeczywistością Ameryki lat 30-tych XX wieku. Poznając następne zajęcia i prace
Bandiniego, mieszkającego w Wilmington, portowym miasteczku na obrzeżach Los
Angeles, czytelnik odkrywa brudne oblicze Stanów Zjednoczonych, przepełnione
smrodem rozkładu, fetorem rybiego tłuszczu oraz przerażającym brakiem
perspektyw. Fabryka rybna, w której przez pewien czas pracuje główny bohater
mieści się w hali, w której brakuje dopływu świeżego powietrza, a dach wykonany
z blachy falistej sprawia, że w upalne dni całe pomieszczenie zamienia się w
ogromny piekarnik. Zakład wypełniają pracownicy, którzy w opinii Bandiniego są lepcy i powolni, zapluci i obżarci, jakby
kleiści, zaklinowani i bezradni i beznadziejni z udręczonymi smutnymi oczami
starych zwierząt, słowem, przytłoczeni niełatwą codziennością, wypełnioną
walką o zapewnienie środków niezbędnych do wyżywienia całej rodziny.
Równie
dojmujący jest brak perspektyw, do których przecież powinien mieć prawo każdy
młody człowiek. Szczera miłość Artura do książek, która nie jest związana
wyłącznie z osobą pani bibliotekarki, traktowana jest jako fanaberia, kaprys
młodego człowieka – w opinii większości rozsądnych osobników, lektury
niepotrzebnie zaprzątają głowę bohatera, który winien skoncentrować swoje myśli
wyłącznie na znalezieniu pracy oraz jej utrzymaniu. Wszelkie rzeczy, które
odwodzą go od tego celu są złe i niemoralne, zasługują więc na potępienie.
Ponadto bogate i wyrafinowane słownictwo, efekt przeczytanych książek, sprawia,
że większość tego, co mówi Artur pozostaje niezrozumiałym bełkotem mądrali,
która sądzi, że zjadła wszystkie rozumy.
Kończąc, przyznam szczerze, że moje pierwsze spotkanie z twórczością
Johna Fante okazało się ogromnie satysfakcjonujące. Jestem pewien, że obraz
dojrzewającego młodzieńca o nieszablonowej osobowości, ogromnych pokładach
humoru, który gorzką samokrytykę przeplata z krępującym wręcz czytelnika
samouwielbieniem na dłużej utkwi w mojej pamięci. Arturo – zabójca krabów,
złodziejaszek i kochanek dziewczyn z szafy, to bohater, któremu można wiele
zarzucić, ale jednocześnie nie sposób przejść obok niego obojętnie, nie
przystanąwszy, by wysłuchać wszystkiego, co ma w danej chwili do powiedzenia.
Wasz Ambrose
Twórczość tego autora nie jest mi obca; czytałem "Pył", "Bractwo winnego grona", "Byle do wiosny" i "Pełnię życia". Ta ostatnia jest nieco bardziej pogodna od pozostałych i przez to zapadła mi w pamięć. Do Fante'ego również doprowadził mnie Bukowski. Tej książki nie znam, bo chyba wyszła całkiem niedawno.
OdpowiedzUsuńTak, ta książka to wydawniczy świeżoch, bowiem ukazała się na rynku w 2014 roku. Spotkałem ją przypadkiem na księgarskiej półce, przeczytałem bardzo zdawkową opinię Bukowskiego i zdecydowałem się na zakup przy okazji jakieś promocji. Można więc uznać, że Fantego również poznałem dzięki niezawodnemu Charles'owi.
UsuńSam nie wiem... Jeśli wpadnie mi w łapki przypadkiem, może się skuszę. Polować raczej na nią nie będę. Nie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńHa, książka zdecydowanie w guście Matiego, Tobie nie mam zamiaru jej narzucać :) Ale jeśli przypadkiem wsunie Ci się przed nos, to nie ma co przed nią uciekać :)
UsuńChodziło mi nie tyle o styl czy manierę, a o główną postać. Męczą mnie tacy „buntownicy”. Za dużo ich widać w realu, bym miał jeszcze poświęcać im czas w krainie wyobraźni. Popieram buntowników pozytywnych, ale ten mi patrzy po prostu na lenia i szkodnika :)
UsuńMiałam w planach tę książkę, bardzo mnie zainteresowała fabuła, alez drugiej strony za duża już kolejka czeka...
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Kolejki, kolejki - skąd ja to znam :) A ponoć wraz z upadkiem komuny miały zniknąć ...
UsuńPo takiej opinii grzechem byłoby nie sięgnąć po tę książkę. Chociaż muszę ze wstydem przyznać, że nie znam tego autora.
OdpowiedzUsuńJeszcze do niedawna, ja również nie słyszałem o tym pisarzu. Na szczęście z pomocą przybył niezastąpiony Bukowskiego i dzięki jego kilku słowom byłem pewny, że Fante to koleś, którego warto poznać :)
UsuńKsiążka skojarzyła mi się z "Kompleksem Portnoya" F. Rotha... Tylko zaskoczyło mnie wydawnictwo. Pamiętam, że kiedyś Burda to był magazyn o modzie.
OdpowiedzUsuńMnie też ta oficyna od razu skojarzyła się z magazynem "Burda", ale to chyba dwie różne instytucje.
UsuńRotha już poznałem dzięki "Wzburzeniu" i przyznam, że autor wywarł na mnie b. pozytywne wrażenie, w związku z czym "Kompleks Portnoya" widnieje na moim czytelniczym rozkładzie jazdy :)
O buntowniczym Arturze czytałam ze współczuciem, aż do momentu, kiedy przeczytałam, że znęcał się nad mrówkami i świerszczami. Oj, nie akceptuję takiego zachowania i wyżywania się na bezbronnych zwierzątkach ;-(
OdpowiedzUsuńI napiszę to samo, co Andrew: polować na tę książkę nie będę, nie moje klimaty :)
Ha, mnie też trochę zaszokował swoim sadyzmem względem drobnych stworzeń, ale niestety nie ani idealnych ludzi, ani też bohaterów książkowych. Każdy ma swoje wady - u Badiniego widać problem z poczuciem własnej wartości. Z jednej strony jest bardzo buńczuczny, stara się być szokujący, z drugiej zaś widać, że jest to jeszcze zagubiony chłopiec. A znęcanie się nad zwierzętami to nie tak rzadki temat w literaturze - przeglądając kiedyś opinie zamieszczone na portalu Lubimy Czytać poświęcone "Na uwięzi. Ballada o miłości" Yukio Mishimy, zauważyłem, że jedna z czytelniczek zrezygnowała z dalszej lektury, kiedy dotarła do fragmentu pastwienia się nad kotem.
UsuńWybór kolejnej lektury faktycznie niekiedy spędza mi sen z powiek, ale na szczęście rzadko trafiam na te "słabsze". Widzę, że dzięki rekomendacji Bukowskiego udało Ci się odkryć interesującą lekturę.
OdpowiedzUsuńHa, ja od pewnego czasu także prowadzę ścisłą selekcję z góry wykluczającą pozycje, które prawdopodobnie nie przypadłyby mi do gustu. Ale wybór kolejnej lektur spośród całego morza tytułów i tak nie jest rzeczą łatwą. Dlatego cały czas rozważam pomysł Gośki z blogu Ekruda - magiczny słoik :)
UsuńPrzydałaby się mniejsza czcionka, żeby ten komentarz za bardzo nie rzucał się w oczy, ale zaczęłam słoik troszkę oszukiwać ;) Albo inaczej - poprawiłam zasady :D Bo w słoiku były książki, które są już w domu, ale co z tymi bibliotecznymi? Więc wymyśliłam na początku, że będę wypożyczać tylko to, co mam na liście "chcę przeczytać". No i to nie działa :( Bo na Rajskiej można macać książki, a jak można macać to wymacuję coś spoza listy. I ostatecznie jest tak - czytam książkę słoika, potem czytam książkę z biblioteki, później jeszcze "oszukaną" książkę z biblioteki, a na koniec czytam książkę, do której mnie oszukana książka doprowadziła. Wiesz, ta intertekstualność. Od Banany Yoshimoto łatwo dotrzeć do Ryu Murakamiego itp. I tym sposobem chwilowo słoik ma mniejszą władze nad moim życiem ;) Ale chyba muszę trochę zwolnić z tą biblioteką, bo mi domowych książek nie ubywa i kiedyś umrę przygnieciona imponującym stosem, który runął ;)
UsuńTo znaczy: słoik polecam z całego serca :D
Ach, biblioteczne półki. Moja babcia pracowała najpierw w czytelni, później w bibliotece. Razem z siostrą bardzo dużo czasu spędzaliśmy szczególnie w czytelni. Po jakiekolwiek lektury sięgaliśmy raczej rzadko, częściej biegaliśmy pomiędzy półkami, albo ukradkowo przyglądaliśmy się ludziom, wizytującym w tym książkowym przybytku. Pewnie z tego powodu nie mogę odmówić sobie regularnego odwiedzania bibliotek :) Tym sposobem moje domowe książki także muszą stać w długiej kolejce, zanim je przeczytam, ustępując pierwszeństwa powieściom bibliotecznym. Żyje czytelnika jest takie skomplikowane :)
UsuńHa, idea słoika cały czas mi się podoba i b. mnie kusi :)
Słyszałam już o tej książce i bałam się czy będzie napisana ciekawym językiem, czy raczej tandetnie. Z twojego wpisu wnioskuję , że warto się o nią pokusić. Ładnie o niej napisałeś. Strasznie lubię czytać twoje wynurzenia ;).
OdpowiedzUsuńHe he, "wynurzenia" - świetnie to określiłaś :) Cieszę się, że ich lektura sprawia Ci przyjemność.
UsuńJęzyk powieści jest raczej prosty, jako, że narratorem jest dorastający młodzieniec. Ciekawe są za to dialogi z udziałem głównego bohatera, który uwielbia chwalić się nowo poznanym słownictwem. Niektóre zdaniowe hybrydy wywołują szczery uśmiech na twarzy :)
Hmm, zdaniowe hybrydy. No teraz to już pałam niezmierzoną ciekawością ;) Po języku nie spodziewałam się nie wiadomo jakiej erudycji, skoro to młody chłopak, ale miałam troszeńkę nadzieję na pokręcony styl typu "Buszujący w zbożu", czy dziwne klimaty językowe jak we "Władcy much". Takie buntownicze nastawienie, itd., itp.
UsuńMam ostatnio wielki dylemat. Z jednej strony ciągnie mnie do Waszego bloga, jak i do kilku innych, z drugiej strony za dużo książek mnie interesuje. Tak i jest z tą książką, Twoja recenzja po raz kolejny mnie zaintrygowała. Skojarzyła mi się ta powieść zupełnie luźno z Buszującym w zbożu. Nie tylko o bunt chodzi, ale młodość, pewność siebie, buńczuczność głównego bohatera.
OdpowiedzUsuńHa, znam ten problem z autopsji. Ja od pewnego czasu traktuję blogi książkowe także jako źródło informacji, często na temat lektur, po które prawdopodobnie w ogóle nie sięgnę :) Ale oczywiście cały czas zdarza mi się wynotowywać intrygujące tytuły, przeważnie te, które mogę później odnaleźć w bibliotece.
Usuń"Buszujący w zbożu" - ciekawe skojarzenie. Bohaterowie rzeczywiście mają ze sobą wiele wspólnego, chociaż protagonista "Drogi do Hollywood" znajduje się w o wiele gorszej sytuacji materialnej, stąd jego losy mogą uchodzić za bardziej skomplikowane - młody człowiek, pełen marzeń i ambicji, jest sukcesywnie ściągany w dół przez otoczenie, które ciągle każe myśleć mu wyłącznie o marnie płatnej i mało perspektywicznej pracy :)
Ale jaja, ja też wspomniałam o "Buszującym", a nawet nie czytałam tego komentarza :)
UsuńTo jest to, co w literaturze lubię najbardziej :)
UsuńHm, chyba pisałam dwa komentarze równocześnie. Ciekawe, który przeszedł :)
OdpowiedzUsuńGdyby ten "na temat" nie przeszedł, powtórzę, że to mi wygląda na rekomendację doskonałą - być bogiem Bukowskiego :) Miałam wrażenie, że to może być przyciężkawa książka o zadaniach ponad siły, ale podsumowanie bohatera - zabójca krabów, złodziejaszek i kochanek dziewczyn z szafy - wcale nie brzmi przyciężkawo :D
Nie czytałam dotąd Fantego, planowałam zacząć raczej od "Pyłu" (bo mi polecano) albo "Bractwa winnego grona" (bo najbardziej mnie intryguje), ale "Droga do Los Angeles" wcale nie wygląda tak źle jak ocena na LC wskazuje! Swoją drogą, oceny na LC coraz bardziej odbiegają od rzeczywistości.
Ja o tym pisarzu w ogóle dotychczas nie słyszałem. Dobrze, że przypadkowo natknąłem się na niego w księgarni. Nie będę zatem wypowiadał się, która z jego pozycji jest najlepsza, najbardziej warta przeczytania, wspomnę jedynie, że Mati polecał mi "Pełnię życia", jako najbardziej pogodną :) "Droga do LA" z pewnością nie jest ciężkawa - takie określenie w ogóle do niej nie pasuje :)
UsuńA jeśli chodzi o oceny na LC, to moja teoria przedstawia się następująco. Książka ta to czytelnicza nowość (rok wydania 2014). Wielu blogerów skusiło się na jej zrecenzowanie w zamian za darmowy egzemplarz, ale zdecydowana większość oczekiwała zupełnie innej lektury.
Ja przeglądając książki na LC, bardziej niż na ocenę całościową, zwracam uwagę na opinie cząstkowe. Wyszukuję użytkowników, których znam, bądź którzy czytają podobne lektury jak ja, i do ich zdania przywiązuję największą wagę. Resztę traktują jak informacyjny szum :)
Staram się robić podobnie :)
UsuńWielkie dzięki za tę recenzję, bo okładka sugerowała ckliwy dramat i automatycznie nawet nie wczytywałam się w opis.;( A tu takie buty! Ale skoro Fante był Bogiem Bukowskiego, trzeba będzie sprawdzić tę rekomendację.;)
OdpowiedzUsuńSłużę uprzejmie :)
Usuń