Colin Woodard
Republika Piratów
tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
tytuł oryginału: The Republic of Pirates. BEING THE TRUE AND SURPRISING STORY OF THE CARIBBEAN PIRATES AND THE MAN WHO BROUGHT THEM DOWN
wydawnictwo: Sine Qua Non 2014
Po Republikę piratów autorstwa amerykańskiego pisarza i dziennikarza Colina Woodarda sięgnąłem pełen nadziei na wartościową i interesującą lekturę. Tematyka marynistyczna zawsze była jedną moich ulubionych, a piraci to temat nośny i wciągający, nadal z sukcesami eksploatowany zarówno w literaturze, jak i filmie. W dodatku nie miała to być kolejna pozycja literatury pięknej, a książka historyczna (popularnonaukowa). No i te recenzje:
„Uznanie dla Woodarda najchętniej wyraziłbym pirackim „»arr«!”
Juliusz Kurkiewicz, Magazyn KSIĄŻKI i Gazeta Wyborcza
„Szkatuły złota, abordaże, korsarze, piraci, rum i żelazo… Wspaniała przygoda.”
Tomek Michniewicz, podróżnik
„Spodoba się każdemu. Czyta się lepiej niż powieści awanturnicze.”
Jakub Demiańczuk, Dziennik Gazeta Prawna
„Na kartach tej książki przemawiają do nas prawdziwi piraci.”
Jacek L. Komuda, pisarz, autor Galeonów wojny i Czarnej bandery
„Dla mnie jest to najlepsza książka o piratach jaką czytałem. Prosta, autentyczna, z autorem, który wie co chce powiedzieć swojemu czytelnikowi i ma o tym sporą wiedzę.”
bloger Amras
„Niewątpliwą zaletą książki Woodarda jest dbałość o najdrobniejszy detal, olbrzymia wiedza i zupełna bezstronność towarzysząca opisom kolejnych zdarzeń.”
bloger Mandriell
I mógłbym tak cytować długo, gdyż wszyscy aż pieją z zachwytu na temat tej książki. Zacząłem więc czytać i...
Bum!!! Nawet notka na okładce mojego wydania, informująca, iż to „Egzemplarz próbny”, a więc „Może zawierać błędy”, nie przygotowała mnie na coś takiego. Tym bardziej, że premiera jeszcze nie nastąpiła, więc domniemywam, iż recenzje, które już się pojawiły, też dotyczyły „Egzemplarzy próbnych”.
Dawno już nie spotkałem się z takim dziadostwem, bo trudno inaczej nazwać podobne wydanie! Bywają książki pisane przez ludzi bez wyczucia stylu, których pióro boli. Bywają pozycje słabe merytorycznie. Bywają różne sposoby sknocenia wydania, ale tutaj komuś udało się połączyć w jednym tak wiele wpadek, że chyba do księgi Guinnessa powinno się to zgłosić. Nie wiem, kto jest temu winien – autor, tłumacz czy jakiś inny sabotażysta, ale jest jak jest.
Jeśli ktoś chce się zająć marynistyką czy historią konfliktów morskich, to powinien odróżniać statek od okrętu! Pisanie zaś o szwadronie okrętów to tak, jakby pisać o eskadrze koni szarżującej husarii! To zbrodnia nie tylko na czytelniku, ale po prostu na języku polskim! Jak widać nikomu, od osób zaangażowanych w wydanie, po szanownych recenzentów, skoro już się biorą za coś, o czym nie mają pojęcia, nie chciało się nawet sięgnąć do słownika lub Wikipedii!
Totalny brak wiedzy dotyczy nie tylko marynistyki, w końcu dziedziny dość specyficznej, ale nawet medycyny popularnej – obok takich jednostek chorobowych jak zatrucia i dyzenteria mamy konwulsje i gorączkę! Ba – kwiatki znajdziemy nawet w tak banalnych dziedzinach jak kuchnia – mamy jedzenie i mięso!
Nie lepiej jest też z logiką – jednostka, która od zawsze nie może dobić do brzegu ze względu na zanurzenie, chwilę później do niego dobija, choć nic się nie zmieniło. Ciągle ktoś lub coś toruje sobie drogę, tylko nie wiemy w czym sobie ją toruje. I tak dalej.
Często gęsto zadawałem sobie pytanie, czy ten, kto spłodził owego literackiego potwora, był kiedykolwiek nad morzem, o byciu na morzu już nawet nie wspominam – „Oczyma wyobraźni widziałem majaczący na horyzoncie bukszpryt, a potem połatane żagle...”. Może trzeba było się tym bukszprytem puknąć w łeb?!
Ilość i waga tych wpadek jest tak wielka, że utrudnia lekturę, odbierając z niej wszelką przyjemność. W dodatku sprawia, iż książka staje się szkodliwa – znających się na rzeczy wnerwia, żeby nie użyć bardziej „parlamentarnego” słowa zaczynającego się na „wk...”, a szczury lądowe wprowadza w błąd.
„Dwa lata później pięćdziesiąt trzy angielskie i holenderskie statki starły się nieopodal Malagi w największej bitwie morskiej tej wojny; trwająca cały dzień masakra nie wyłoniła zwycięzcy.” Aż pomyślałem, że mam Alzheimera, gdyż byłem przekonany, że Anglicy byli w sojuszu z Holendrami przez całą tę wojnę (hiszpańską sukcesyjną) i poszedłem sprawdzać, czy może gdzieś tam w międzyczasie nie tłukli się między sobą! A że takich błędów wszelkiej możliwej maści jest niczym chwastów w moim ogródku, więc czytelnik z czasem zaczyna wątpić we wszystko. Trzeba każdą rzecz, której nie jesteśmy pewni, sprawdzać gdzie indziej, gdyż biorąc rzeczy z tej książki takimi, jakimi są, można wyjść na durnia.
Mało tego! Kardynalne błędy nie dotyczą tylko i wyłącznie tekstu! Konia z rzędem temu, kto zgadnie, co miał na myśli artysta, który stworzył planszę „Statki handlowe z początku osiemnastego wieku” na stronie 68! Fregatę i galerę przedstawiają identyczne rysunki, a z opisu wynika, że te dwie jednostki różnią się tylko... długością!!! W dodatku nieznacznie. Za takie coś powinni sprawcę wytarzać w smole i trzy razy pod kilem przeciągnąć. Choć on i tak pewnie nie wie, co to takiego.
Można by się tak nad owymi wypocinami znęcać jeszcze długo, tylko po co. Najgorsze, że na przykładzie tej książki widać nie tylko porażkę wydawnictwa, ale i recenzentów, którzy się do niej zabrali nie tylko bez żadnej wiedzy o temacie, ale i bez chęci sprawdzenia w innych źródłach rzeczy, na których się nie znają. No chyba, że się znają, tylko co wtedy? Świadomie kłamali?
Wielka szkoda, że wyszło jak wyszło. Temat jest naprawdę ciekawy i gdyby nie wynikający z ogromnej ilości zasadniczych błędów brak wiarygodności, książka, pomijając już styl, mogłaby się stać kopalnią informacji o niezwykle interesującej epoce. Tylko jak wierzyć komuś, kto nie odróżnia galery od fregaty i na morzu widzi szwadrony okrętów?
Och! Dobra notka.
OdpowiedzUsuńWidzisz, ja bym się zupełnie lekko prześlizgnęła po tych szwadronach okrętów i bukszprytach i bym to wszystko łyknęła bez popitki.
Właśnie dlatego się wściekłem. Potem jedzie czytelnik nad morze, a gdy się odezwie, to patrzą nań jak na kosmitę :)
UsuńHa, czekam niecierpliwie na reakcję wydawnictwa (jeśli się w ogóle pojawi). Niedawne wydarzenia na naszym czytelniczym rynku pokazały, że nasze polskie oficyny są dość wrażliwe na własnym punkcie, szczególnie jeśli idzie o krytykę korekty edytorskiej :)
OdpowiedzUsuńПоживём — увидим :)
UsuńI co teraz zrobić, winić tych szczurów lądowych, takich jak ja, przez niewiedzę? Przyznaję, że nie jestem żadnym ekspertem od marynistyki. Książkę przeczytałam najbardziej przez wzgląd na same życiorysy postaci i charakterystykę ich otoczenia, więc mógłbyś mi powiedzieć coś nieprawdziwego na temat np. danego statku lub morskiej bitwy i bym się nie zorientowała. Nic więc dziwnego, że nie wyłapałam w "Republice piratów" tych wszystkich błędów merytorycznych, jakie widzisz Ty, jako osoba zainteresowana tematem pewnie od dawna. Tylko czy obowiązkiem czytelnika jest sprawdzać każdą informację, jaką znajdzie w literaturze faktu?
OdpowiedzUsuńCo do językowych - ciekawe, czy w oryginale też są takie kwiatki, czy może to wina tłumacza, czy egzemplarza recenzenckiego bez korekty? Zwaliłam to na to ostatnie. Co mi się nie podobało - zdecydowanie poetyckie wstawki, te pretensjonalne wtrącenia, które wyglądają jak rodem z beletrystyki. W jednej chwili przed oczami maluje się sytuacja jak z powieści, w następnej - mamy już suchy, informacyjny tok. Na początku pomyślałam - ok, może to rozluźnienie ram literatury faktu. Później to już było tylko irytujące i odniosłam wrażenie, że im dalej, tym narracja jest bardziej sucha.
Co do odpowiedzialnych za to wydanie, to nie mam podstaw, by wskazywać konkretnego winnego. I pisarz, i tłumacz, mają prawo popełnić błędy. Kto ich nie popełnia. Ale nie merytoryczne i nagminne. A korekta powinna chyba wyłapać ewidentne wpadki stylistyczne, logiczne i inne. Tak przynajmniej było kiedyś, dopóki ludzie nie scedowali myślenia na maszyny. Dowodem stare książki, w których błąd, jakikolwiek, jest rzadkością.
UsuńZwykły czytelnik ma prawo nie wyłapać błędów merytorycznych, jeśli się na czymś nie zna. Ale recenzent, widząc lekturę o ściśle określonej tematyce, powinien się powstrzymać od jej oceny, jeśli kompletnie nie orientuje się w temacie, nawet na poziomie absolutnie podstawowym, obejmującym nie wiedzę specjalistyczną, a to, co można wyczytać w zwykłym słowniku np. różnicę między fregatą i galerą. Oczywiście może podjąć się i bez wiedzy, jeśli rzetelnie będzie ją zdobywał w trakcie lektury. W tej książce chyba żadna wiedza nie była potrzebna, by wpadki wyłapać - wystarczyło czytać uważnie, sięgać do słownika po napotkaniu nieznanego sobie terminu i myśleć. Logika czasem jest ważniejsza niż wiedza.Tutaj zresztą żadna wiedza naprawdę marynistyczna nie była potrzebna. Nie wiem, czy w ogóle jest w tej książce cokolwiek z te branży. Historycznych informacji jest sporo, ale marynistycznych wbrew pozorom niewiele.
O rety! A ja tak czekam na premierę! Uwielbiam morskie, oceaniczne, pirackie klimaty i jestem ogromnie ciekawa tytułu - mam nadzieję, że korekta ogarnie błędy i będzie co czytać po premierze :) Ale na pewno sięgnę, z ciekawości chociażby i wezmę pod uwagę wszystkie Twoje uwagi przy ewentualnej lekturze. I skupię się na faktach historycznych - bardziej interesuje mnie konfrontacja pirat rzeczywisty/pirat wymyślony niż marynistyczna dokładność. Jednak swoją drogą, jestem ogromnie ciekawa, czy wyłapię te błędy, bo z morzem mam jednak coś wspólnego :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie będę bardzo ciekaw ewentualnych różnic między produktem seryjnym a prototypem. Odezwij się, gdy będziesz już miał książkę, to porównamy. Z początku notowałem babole i na których stronach się znajdowały :)
UsuńPs. A Twoja wspólnota z morzem na czym polega, jeśli to nie tajemnica?
UsuńNie zgodzę się z tym, że jestem jednym z tych, który "pieje z zachwytu" bo jestem jedną z nielicznych osób, która skupiała się na negatywnych aspektach "Republiki Piratów".
OdpowiedzUsuńOczywiście, nie wyłapałem żadnych przekłamań marinistycznych czy nawet historycznych, bo się zwyczajnie na tym nie znam i stwierdziłem, że pozycja,
która jest przypisywana gatunkowo do "literatury historycznej/popularno-naukowej"
nie wymaga sprawdzania, bo ktoś siadł nad tym, żeby czytelnik (m.in. recenzent) mógł bez poddawania w wątpliwość każdego faktu czytać.
Szczerze mówiąc nawet bym na to nie wpadł, bo to tak, jakbym miał kwestionować encyklopedię i zawarte w niej hasła.
Może też moją uwagę uśpił ogrom błędów wszelakich, jaki miał miejsce w egzemplarzu, który trafił do wszystkich recenzentów.
Mi się książka nie podobała, ale szczerze powiedziawszy - byłem pewien, że autor rzetelnie się do swojej pracy przygotował a wina za ogrom błędów (logicznych, stylistycznych, językowych) leży po stronie tłumacza oraz hasełka "egzemplarz próbny" oraz, że są to jedyne błędy a otoczka historyczno-naukowa jest w porządku, stąd też pisałem, że jest dopracowana i godna oklasków za to.
Przyznaję jednak, że zaglądać do słownika oraz encyklopedii mi się nie chciało, żeby cokolwiek weryfikować. Bo i w zalewie książek do recenzji nie zawsze jest czas, żeby poświęcić jednemu tytułowi tyle czasu. W każdym razie - biję się w pierś i wiem, że podobnej literatury już nie tknę bez przygotowania, przynajmniej nie do recenzji.
I o to chodzi. Każdy ma prawo dać plamę,mniejszą lub większą. Nie jest to żadną hańbą. Co innego, gdy ktoś nie potrafi się przyznać i wyciągnąć wniosków na przyszłość.
UsuńNiestety nastały teraz takie czasy, że wszelkie informacje należy traktować krytycznie. Do niedawna myślałem, że dotyczy to głównie internetu, ale jak widać i książki już się zaraziły.
No i jeszcze jedna nauczka, przynajmniej dla mnie - nie brać nigdy do recenzji egzemplarza próbnego; recenzja to nie korekta.
Pozdrawiam serdecznie