Strony

sobota, 5 lipca 2014

Sanktuarium plugastwa

Azyl

William Faulkner

Tytuł oryginału: Sanctuary
Tłumaczenie: Zofia Kierszys
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 318







Po cichu zamykam za sobą drzwi, by nie zakłócić spokojnego snu, którego słodkawy zapach cały czas unosi się w powietrzu. Odrobinę drżąc z zimna rozglądam się uważnie po ogromnej łące, w poszukiwaniu nowych, jeszcze nie odkrytych gatunków. Czego właściwie szukam? Jeszcze nie wiem, ale cierpliwie czekam, aż mój wzrok zostanie pochwycony przez egzemplarz, który zahipnotyzuje mnie swoim pięknem, nie poznaną tajemnicą, obiecując długie godziny niespiesznej kontemplacji, pozwalając oderwać się od codziennej, niekiedy jakże nużącej rzeczywistości. Ostrożnie podchodzę do intrygującej mnie już od pewnego czasu kępki, ścinam delikatnie pierwsze kwiaty słów i upajam się ich aromatem. Jest ostry i wyrazisty, uparcie świdruje mi nozdrza, tak, że oczy zachodzą mi słonawą mgiełką. Azyl, William Faulkner. Jeszcze raz przeżuwam tytuł oraz nazwisko, a soki trawienne mojego mózgu poczynają z wolna atakować lekturę, która zapewnia ponowną wędrówkę na dalekie i upalne Głębokie Południe Stanów Zjednoczonych. Zaopatrzony w kilka kubków herbaty oraz okulary do czytania wyruszam na eksplorację legendarnego już hrabstwa Yoknapatawpha.

Faulkner to gość, którego od dawna chciałem poznać, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, by zawrzeć z nim znajomość. Na wstępie podkreślę, że rolę poślednią odegrała literacka Nagroda Nobla, którą pisarz odebrał w 1949 roku – w końcu ileż jest nazwisk, które nie mogą pochwalić się tym osiągnięciem, a mimo to zapadają w czytelniczej pamięci na całe lata. O wiele bardziej intrygował mnie styl, o którym można gdzieniegdzie przeczytać, że jest trudny, nieprzyjazny dla czytelnika, że wymaga koncentracji, że sprawia, iż żadna z lektur nie jest lekką książką na ciepłe popołudnia. Bardzo lubię, kiedy autor prowokuje czytelnika do odrobiny wysiłku intelektualnego, do skupienia, do wczytania się w poznawaną powieść, kiedy pogrywa sobie z odbiorcą jak zwykł do czynić choćby Nabokow. Tak więc długie zdania, wymyślna narracja, bogate portrety psychologiczne oraz sławetny strumień świadomości sprawiły, że postanowiłem poznać twórczość Faulknera, powieściopisarza i poety, żyjącego w latach 1897 – 1962. Fakt, iż autor urodził się w New Albany w stanie Missisipi również nie pozostawał bez znaczenia. Za sprawą Erskine’a Caldwella i jego Ostatniej nocy lata oraz Sługi bożego, wizytowałem już na Głębokim Południu i ciekawiło mnie ogromnie, jak na ten region spojrzy inny z autochtonów, który parał się pisarstwem.

Akcja powieści Azyl została osadzona w sławetnym hrabstwie Yoknapatawpha, położonym na południu Stanów Zjednoczonych. Fabuła utworu kręci się wokół dawnej, chylącej się ku upadkowi siedziby plantatora, w której nielegalnie produkuje się whisky. W tym okresie w USA panuje prohibicja, dlatego proceder pędzenia własnego bimbru oraz handlu nim jest w pełni nielegalny i surowo karany. Policja oraz lokalni, praworządni obywatele od dawna szukają haka, na który można by nadziać inicjatora całego przedsięwzięcia – Lee Goodwina, byłego plutonowego konnicy. Takowa okazja przydarza się, kiedy w zapuszczonym domostwie w niejasnych okolicznościach dochodzi do morderstwa – Goodwin, który osobiście telefonuje do szeryfa, informując go o odnalezieniu zwłok czarnoskórego pomocnika, z miejsca staje się głównym podejrzanym.

Jedną z ciekawszych bohaterek dramatu jest Temple Drake, długonoga, efemeryczna nimfetka o kwitnącej, ale ciągle nierozwiniętej cielesnej zmysłowości, która zdecydowanie nie jest już dzieckiem, ale której jeszcze nie można określić mianem kobiety. Dziewczyna, córka bogatego i wpływowego sędziego, uczęszcza na Uniwersytet Missisipi, ale od studiowana znacznie bardziej interesują ją chłopcy, z którymi namiętnie umawia się na randki. Wydaje się, że sama osoba partnera, z którym aktualnie przebywa nie ma dla niej większego znaczenia – bardziej liczy się sam fakt ślepej adoracji, zwierzęcego oddania, poczucie władzy, roztaczanej nad zniewolonym męskim sercem. Sytuacja ulega zmianie, kiedy na horyzoncie pojawia się Gowan Stevens, lokalny playboy, który uwielbia moczyć gębę w whisky. Wspomniana dwójka trafia do alkoholowego źródełka, domu Lee Goodwina, gdzie Temple ma sposobność poznać mroczniejsze strony charakteru swojego nowego wybranka. Opis nocy spędzonej w zaniedbanej siedzibie Starego Francuza to zdecydowanie najmocniejszy punkt utworu. Faulkner wybornie oddał strach, obawę, poczucie zagrożenia, zgrozę przed czyhającym w każdym cieniu niebezpieczeństwem – uczucia towarzyszące pannie Drake. Fantastycznie odmalowano również złość, wściekłość, wstyd, plugastwo, odrazę, upodlenie – stany emocjonalne oraz uczucia biorące swój początek w nielegalnie pędzonym bimbrze, działającym niczym katalizator, wyzwalający najgorsze męskie instynkty.

Równie intrygująca jest sylwetka Horace Benbowa, adwokata z Kinston, który zdecydował się na porzucenie swojej małżonki. Oryginalnie zaprezentowana została przemożna chęć zerwania się z łańcucha długoletniej rutyny, którego symbolem są uwielbiane przez żonę krewetki – to właśnie od niechęci do tych skorupiaków rozpoczyna się erozja dotychczas prowadzonej egzystencji, która w końcu rozsadza ramy nudnej i przewidywalnej codzienności. Benbow postanawia powrócić do rodzinnego Jefferson – po drodze, przebytej głównie autostopem, bohater zaplątuje się w długie macki domu Starego Francuza, gdzie poznaję żonę Goodwina, Ruby. Ciężko harująca kobieta, pełniąca wręcz rolę czarnoskórej posługaczki, po której znać jednak bardziej szczęśliwą i zamożną przeszłość, wywiera na Benbowie ogromne wrażenie. Kiedy Horace dowiaduje się, że Lee Goodwin wpadł w poważne kłopoty w związku z podejrzeniem o zabójstwo, wychodzi z inicjatywą pomocy – jako wprawny adwokat postanawia zająć się obroną bimbrownika oskarżonego o morderstwo. Ten wątek posłużył Faulknerowi do ukazania dwóch rzeczy. Pierwszą z nich jest niewiara w drugiego człowieka – ludność miasta Jefferson podejrzewa Benbowa, że chęć pomocy Goodwinowi wynika wyłącznie z fizycznej żądzy odczuwanej do małżonki bimbrownika. Takie abstrakcyjne pojęcia jak bezinteresowność, dobre intencje, miłosierdzie, litość czy altruizm w ogóle nie wchodzą w rachubę – pewnie też z tego powodu lokalna społeczność baptystów niemal siłą wyrzuca Ruby Goodwin z hotelu opłaconego przez Benbowa, unikając w ten sposób ewentualnych, gorszących scen. Druga sprawa dotyczy praw czarnoskórej mniejszości. W więzieniu, oprócz Lee Goodwina, przebywa także Murzyn, oskarżony o poderżnięcie gardła swojej małżonce – z miejsca zostaje on uznany za winnego i skazany na śmierć przez powieszenie. Jedynie na co może liczyć to pochówek, ale bez żadnych obrzędów pogrzebowych. Nie otrzymuje on adwokata, pozbawiony jest realnego prawa do obrony, możliwości wyjaśnienia kierujących nim motywów, usprawiedliwienia swojego postępowania. Na przeciwnym biegunie znajduje się Lee Goodwin, nad którym ciąży zarzut zabójstwa czarnoskórego pomocnika. Przebywa on w areszcie, ale ma możliwość opuszczenia więzienia – wystarczy uiścić kaucję. W perspektywie czeka go proces, w trakcie którego może liczyć na reprezentującego go prawnika. Ponadto można odnieść wrażenie, że zabójstwo stanowi jedynie pretekst do zniszczenia działalności bimbrownika. Gdyby Goodwin nie zalazł za skórę władzy, prawdopodobnie uczynek, o który jest posądzany, przeszedłby bez większego echa. W rezultacie trudno nie zgodzić się z trafną konstatacją, że Goodwin ma za sobą prawo, sprawiedliwość oraz cywilizację, podczas gdy czarnoskóry ma to wszystko przeciw sobie.

Jak widać o sile utworu decyduje barwna galeria osobliwych postaci, wśród których na uwagę zasługują jeszcze pani Reba Rivers, burdelmama z różańcem w jednej ręce i kuflem piwa w drugiej, siostra Benbowa, Narcissa, będąca młodą wdową, wciąż szukającą miłości, czy Wytrzeszcz, zawdzięczający swój pseudonim ogromnym wyłupiastym oczom, z którego jednak nie warto śmiać się w jego obecności, bowiem za pomocą rewolweru potrafi on odpalić zapałkę. Wszyscy bohaterowie wchodzą ze sobą w różne koincydencje, towarzyskie kombinacje, a czytelnik odkrywa kolejne związki, łączące poszczególnych osobników. Swoistą pointę tej geometrii stanowi fenomenalny fragment, w którym Faulkner portretuje skomplikowaną figurę wzajemnie podglądających się osób. Łańcuch obserwatorów jest ciągle wydłużany, tak, że umyśle czytelnika mogą zrodzić się wątpliwości, czy aby na pewno stanowi on ostatnie ogniwo.

Ogromnie podoba mi się także sam klimat utworu. Z nieba leje się żar, w powietrzu panuje skwar, ale w zakamarkach umysłów przedstawianych postaci dominuje półmrok, cień, psychologiczny chłód. W sposób mistrzowski nakreślono obraz siedziby Starego Francuza – zapuszczony trawnik obrastający w chwasty, walące się zabudowania gospodarcze, odłogi zamieniające się z wolna w pustynię, długa, wysypana piaskiem droga kojarzą się z zaniedbaniem, powolną agonią, marazmem. To odczucie wzmacnia przygaszone, zmartwiałe, wyczerpane światło, nacechowane chronicznym znużeniem – w panującym upale wszystko zdaje się z wolna rozkładać, nie mając siły do dalszej, żmudnej egzystencji, poprzestając na wnikliwym studium własnej zagłady. W powietrzu czuć trupio-mdlącą słodycz, a kwintesencję upadku stanowi zbutwiała drabina, której szczeble pozostają nie naprawione, ponieważ jak do tej pory jeszcze się nie rozleciały. Nietrudno o skojarzenie ze stopniami zepsucia prowadzącymi do moralnej degrengolady.

Reasumując, Azyl, mimo, że nie odnalazłem w nim spokoju, ani schronienia, okazał się ogromnie interesującą lekturą. Nie uraczyłem w nim co prawda zbyt wiele strumienia świadomości, ale autor wynagrodził to interesującą formą – trzecioosobowy narrator jest ogromnie precyzyjny w opisie świata przedstawionego, który buduje z drobiazgową pieczołowitością. Co jednak ciekawe, zdarza mu się pominąć istotny szczegół, przeoczyć bardzo ważny fakt, przemilczeć znaczące wydarzenie – w efekcie prezentowana opowieść w kilku momentach stanowi łamigłówkę. Historia jest niedopowiedziana, kilka scen nie zostało w pełni nakreślonych, tak, że czytelnik musi zdać się na domysł, własną wyobraźnię, by zacerować nimi odrobinę dziurawą fabułę. Część brakujących elementów pojawia się dopiero pod koniec utworu, rzucając nowe światło na postępowanie niektórych bohaterów, co wg mnie jest bardzo dobrym zabiegiem. Autor świetnie przedstawił jak ludzkie niedoskonałości, wady, ułomności, zarówno umysłowe jak i fizyczne, wpływają na nasze postępowanie, charakter, podejście do innych ludzi. Faulkner skoncentrował się na negatywnych cechach swoich bohaterów, którzy odmalowani są w różnych odcieniach szarości. Co ciekawe występujące w powieści czarne charaktery to na ogół istoty słabe, w znacznym stopniu skrzywdzone przez innych, tak, że w oczach czytelnika, mimo nagannego postępowania, bardziej zasługują na litość niż na potępienie. Na uwagę zasługuje także bogaty portret całej społeczności, czy środowisk osobników przeżartych zepsuciem i zgnilizną, którzy roszczą sobie jednak prawo do przyzwoitości, czy wręcz świętości. Faulkner ujawnia jakże pospolite dla ludzkiego gatunku dwulicowość, fałsz i obłudę – przejawiają się ona niemal w każdym aspekcie życia, począwszy od traktowania kobiet, czy czarnoskórych, na faryzejskiej moralności skończywszy. Ujmując rzecz w kilku słowach – książka okazała się mocna i soczysta, niczym dojrzały owoc. Bardzo wieloaspektowe dzieło intrygującego artysty, do którego z pewności jeszcze wrócę. 

Wasz Ambrose

18 komentarzy:

  1. Jeszcze nie znam twórczości Faulknera, ale mam w domu jego "Miasto". W najbliższym czasie spróbuję się z nim zmierzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dopiero co rozpocząłem przygodę z Faulknerem, ale widzę, że nasza znajomość będzie b. owocna. Pierwsza książką, po którą sięgnąłem przypadła mi do gustu :) Czekam na Twoje wrażenia z lektury "Miasta".

      Usuń
  2. Tego "gościa" to i ja planuję poznać! A zaskakująca Reba Rivers dokłada swoją cegiełkę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, facet jest naprawdę interesującym literatem :) A pani Reba Rivers to naprawdę ciekawe indywiduum - Faulkner świetnie nakreślił jej sylwetkę :)

      Usuń
  3. Studium plugastwa. O proszę. Nie zachęciłeś mnie do przeczytania tej książki. Może inna mi się spodoba. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, faktycznie Faulkner wziął na warsztat te ciemniejsze strony ludzkiej natury - nawet Horace Benbow, jeden z niewielu bohaterów, których można określić mianem "pozytywnego" został przedstawiony w mrocznych barwach. Porzuca ona żonę, w dodatku w mniemaniu mieszkańców Jefferson, decyduje się na obronę Lee Goodwina z uwagi na urodę i urok Ruby Goodwin. Reszta postaci to już w większości zbiór ludzkich słabości, manii, ułomności.

      Usuń
  4. Z największych pisarzy amerykańskiego Południa znam tylko Caldwella (mój ulubiony!) oraz Pata Conroya. A na poznanie czekają jeszcze Styron, McCullers, T. Williams... I oczywiście Faulkner. Zniechęcają mnie pogłoski o tym, że książki Faulknera są trudne do zrozumienia i że autor obnaża najgorsze cechy natury ludzkiej.
    To teraz powinieneś chyba przeczytać "Requiem dla zakonnicy" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oprócz Faulknera kojarzę tylko wspomnianego przez Ciebie Caldwella. Z tego co zresztą pamiętam, sięgnąłem po to nazwisko za sprawą któreś z Twoich recenzji :)

      Co do stylu Faulknera, to chyba odrobina w tym wszystkim mitu. Owszem, nie jest to proza lekka, na wakacyjne popołudnie, trzeba się przy niej odrobinę skoncentrować, ale bez przesady, zdarzało mi się czytać lektury o dużo mniej jasnym przekazie. Z kolei zarzut nr dwa jest jak najbardziej zasadny - w "Azylu" mamy całą galerię negatywnych postaci.

      Ha, wybieram się dzisiaj do biblioteki, zobaczymy, co uda mi się upolować :)

      Usuń
  5. Bardzo ważny dla literatury - można chyba tak już powiedzieć: klasyk. Chociaż jego proza nie jest łatwa, ale zdecydowanie istotna. Chętnie bym się przeniosła na to amerykańskie Południe za sprawą lektur Faulknera...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też byłem go ciekaw - cenię sobie literaturę klasyczną, bo wiem, że zazwyczaj mogę spodziewać się interesującej pozycji :)

      Usuń
  6. Uwielbiam powieści ukazujące różne oblicza Stanów, których ten kraj, i naród, ma bez liku. Jeśli chodzi o Południe, to z bardziej ambitnych bardzo mi się podobała Harper Lee (Zabić drozda), ale i sporo fajnych kryminałków ukazujących specyfikę różnych podregionów Południa też się trafiło. Gdybym nie miał stosika czekających na zmiłowanie lektur, zaraz bym rozważył ten Azyl. Szkoda, że nadal nie wiem skąd taki tytuł ;) A- chyba jest film zawierający wiele z powieści, pod tym samym tytułem zresztą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł jest dosyć przewrotny - większość bohaterów utworu szuka miejsca, w którym mogłoby się schronić, uciec od otaczającej rzeczywistości i związanych z nią kłopotami, poszukuje zatem swojego azylu. Autor zdaje się jednak przekonywać, że odnalezienie takiego sanktuarium jest wręcz niemożliwe - zamiast tego człowiek tapla się w błocie i brudach tego świata :)

      A co do różnych oblicz USA, to rzeczywiście są one wręcz niewyobrażalne. Wystarczy choćby poczytać książki z akcją osadzoną na Głębokim Południu (Faulkner, czy Caldwell), a zaraz potem sięgnąć po Kerouaca i jego beatników.

      Usuń
    2. A jaki region najbardziej Cię intryguje? Mnie szczególnie ciekawią Bayou cajunów, choć jest też wiele innych interesujących miejsc. W sumie całe Stany :)

      Usuń
    3. Hehe, u mnie jest podobnie - ciekawi mnie cały region Głębokiego Południa, chociaż prażące słońce sprawia, że nie lubię zabawiać tam zbyt długo, a właściwie interesują mnie całe Stany :)

      Usuń
  7. Ach :D Faulkner. Od mojego ostatniego spotkania z nim minęło troszkę czasu, więc może wreszcie sięgnę po coś jego autorstwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kiedy umieram" czytałaś jeszcze w tym roku, czyli nie było to aż tak dawno :) Ja uzbroiłem się już w "Requiem dla zakonnicy", które stanowi kontynuację "Azylu".

      Usuń
  8. Fajnie że w końcu udało Ci się sięgnąć po Faulknera, bo bardzo lubię jego twórczość i ciekaw byłem jak przypadnie Ci do gustu. "Azylu" jeszcze nie czytałem, ale zachęciłeś mnie, bym jak najszybciej to zmienił. Polecam też "Światłość w sierpniu", równie mocna historia, z równie ciekawymi postaciami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, z racji faktu, że uważasz prozę Faulknera za interesującą, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że i mnie przypadnie ona do gustu. Nie zdarzyło mi się jeszcze zawieść na proponowanej przez Ciebie lekturze czy nazwisku autora. W chwili obecnej mam wypożyczone "Requiem dla zakonnicy". Za "Światłością w sierpniu" rozejrzę się przy następnej wizycie w bibliotece :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)