Strony

sobota, 10 maja 2014

Mo Yan "Kraina wódki" - W oparach alkoholu i absurdu

Kraina Wódki

Yan Mo

Tytuł oryginału: Jiu Guo
Tłumaczenie: Katarzyna Kulpa
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Don Kichot i Sancho Pansa
Liczba stron: 496





Etanol, który można opisać wzorem C2H5OH, to szeroko rozpowszechniony organiczny związek chemiczny z grupy alkoholi monohydrokyslowych (zawierających jedną grupę –OH). W pokojowej temperaturze to bezbarwna ciecz, którą łatwo rozpoznać z racji charakterystycznego zapachu oraz cierpkiego, mocnego smaku. Alkohol etylowy znajduje szerokie zastosowanie w przemyśle, chociaż większość populacji kojarzy go głównie za sprawą jego właściwości spożywczych. W naszym kraju szczególną popularnością cieszy się 40 % roztwór alkoholu etylowego rozpuszczonego w wodzie, potocznie określany mianem wódki. Chociaż gwoli ścisłości należy dodać, że wódka to nie tylko woda i etanol. W wyniku procesu fermentacji, szczególnie, jeśli jest ona prowadzona przy użyciu drożdży, obok alkoholu etylowego powstaje szereg substancji ubocznych, takich jak gliceryna, kwasy organiczne, alkohole wyższe, metanol, aldehydy oraz estry (ale bez obaw – w samym zacierze, objętość produktów niepożądanych nie przekracza z reguły 1 %). Część tych związków w trakcie destylacji pozostaje w wywarze, ale znakomita większość z uwagi na tworzone mieszaniny azeotropowe oddestylowuje razem z wodą i etanolem. W konsekwencji wódka to głównie H2O i C2H5OH, ale nie można zapominać o plejadzie innych substancji, które nierzadko decydują o specyficznych właściwościach danego trunku. Sam alkohol jest tak stary jak ludzka cywilizacja, towarzysząc jej niemal od zarania. Z tego względu tej popularnej używki nie mogło zabraknąć w świecie kreowanym przez literackich mistrzów słowa. Przeważnie jednak etanol gra role podrzędne, poślednie, zadowalając się napomknięciem o nim przy opisie suto zastawionych stołów, uginających się pod naporem bogactwa jadła i trunków, czy wspomnieniem o pijaku, który za sprawą alkoholu tapla się teraz w egzystencjalnym mule, utraciwszy wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość w życiu. Ale parafrazując sławetne „Czego to człowiek nie wymyśli?”, można zapytać „O czym to człowiek nie napisze?”, aby następnie dziwować się lekturą, w której pierwsze skrzypce gra alkohol, ba, gdzie już w tytule pojawia się wódka! Powieść, o której mowa, której to chciałbym dzisiaj poświęcić kilka zdań to Kraina wódki, autorstwa Mo Yana.
Guan Moye, ukrywający się pod pseudonimem Mo Yan, to urodzony w 1955 roku chiński pisarz oraz nowelista, od 2012 roku znany całemu światu jako laureat Literackiej Nagrody Nobla. Wyróżnienie zostało przyznane w uznaniu za halucynacyjny realizm scalający opowieści ludowe, historię oraz współczesność. Droga do tego ogromnego sukcesu była dosyć długa oraz kręta. Mo Yan przyszedł na świat w rodzinie ubogich chłopów. Już w wieku 11 lat porzucił naukę w szkole, by podobnie jak rodzice pracować na roli. Wraz z osiągnięciem pełnoletności przyszły literat znalazł zatrudnienie w fabryce bawełny. W tym czasie przez Chiny przetaczała się rewolucja kulturalna, kraj wykonywał wielki skok naprzód. W 1975 roku Mo Yan wstąpił do Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, gdzie służył m.in. jako instruktor polityczny oraz oficer propagandy. Jeszcze jako wojskowy rozpoczął karierę literacką – w 1981 roku ukazał się Rzęsisty deszcz w wiosenną noc. W 1984 roku Mo Yan podjął studia na wydziale literatury Wyższej Szkoły Artystycznej w Pekinie. Autor zajmował się m.in. tłumaczeniem prozy Williama Faulknera oraz Gabriela Garcíi Márqueza. W roku 1991 Mo Yan uzyskał tytuł magistra literatury na Uniwersytecie w Pekinie, a rok później drukiem ukazała się jego kolejna powieść Kraina wódki.
Utwór, którego tytuł dla niejednego polskiego czytelnika może być bardzo bliski sercu, jest dziełem specyficznym. Akcja osadzona została w XX wieku w Alkoholandii, fikcyjnej krainie położnej w Państwie Środka. To właśnie tam zostaje wysłany śledczy Ding Gou’er, którego zadaniem jest rozwikłanie szalenie delikatnej sprawy. Agent musi zweryfikować prawdziwość plotek, rozsiewanych pod adresem najznamienitszych osobistości alkoholandzkiej partii, zgodnie z którymi jej oficjele dopuszczają się haniebnych praktyk, uwłaszczających cywilizowanym ludziom. Dochodzenie jest szczególne, wyjątkowe, niesłychane, a przy tym wielkiej wagi, zawiłe i niewdzięczne. Wymaga ogromnej koncentracji, dogłębnej analizy, solidnego rekonesansu, a przy tym niebywałej wręcz wprawy i taktu, szczególnie w przypadku, gdyby zarzuty i podejrzenia okazały się prawdziwe. Przyłość pokaże, że mocna głowa oraz tolerancja na alkohol również będą bardzo pomocnymi atutami.
Dzieło odznacza się stosunkowo nietypową konstrukcją. We wszystkich rozdziałach, działaniom Ding Gou’era towarzyszy wymiana korespondencji pomiędzy autorem, Mo Yanem, a Li Yidou, doktorantem alkohologii na Uniwersytecie Gorzelnictwa Alkoholonadii specjalizującym się w sporządzaniu mieszanek, będącym jednocześnie początkującym pisarzem. Do każdego z listów dołączany jest krótki utwór prozatorski autorstwa Li Yidou z prośbą o szczerą ocenę mistrza i nauczyciela, za jakiego w opinii młodego adepta literatury uchodzi Mo Yan. Warto przy tym zdradzić, że treść podsyłanych płodów (lokujących się na całej palecie literackich gatunków, począwszy od standardowych opowiadań, na reportażach skończywszy) w zaskakujący sposób zazębia się z miejscami oraz wydarzeniami, których uczestnikiem jest śledczy Ding Gou’er.
W życiu tego ostatniego w trakcie pobytu w Alkoholandii zaczyna się dziać naprawdę sporo. Do tej pory Ding Gou’er pozostawał raczej w egzystencjalnym letargu. Pożycie małżeńskie niby szczęśliwe, ale jak wytłumaczyć obecność kochanki o gorącym, nieprzewidywalnym temperamencie? Gwałtowne, niekiedy irytujące kontakty z nową miłością sprawiają wrażenie jedynych ciekawszych rzeczy, przytrafiających się w raczej bezbarwnym życiu funkcjonariusza. Dotychczas najlepszym lekarstwem na metafizyczną nudę było śledztwo. Raz rozpoczęte, wymagało nieustannej, wzmożonej uwagi, zaangażowania wszystkich sił, nie tylko umysłowych oraz włożenia w nie najszczerszej pasji. Ale sprawa, która obraca się wokół kopalni Luo Shan zdecydowanie odbiega od tych, które do tej pory prowadził Ding Gou’er.
Alkoholandia bardzo szybko udowadnia, że nazwa krainy w żadnym wypadku nie jest dziełem przypadku. Odurzający zapach etanolu jest wszędobylski, a przy tym odurzający. Jego aromat zdają się wydzielać nawet drzewa, z kolei zwierzęta wykonują podejrzanie niepewne ruchy, a podłoże mieni się niepokojąco, czy wręcz wiruje. Sami mieszkańcy nie stronią od alkoholu, pijąc go w przerażających ilościach przy każdej nadarzającej się sposobności. To właśnie z racji etanolu położenie Ding Gou’era wydaje się tak beznadziejne. W umyśle panuje kompletny zamęt, znany doskonale każdemu, kto chociaż raz w życiu doświadczył kaca, wola działania jest regularnie wypłukiwana przez kolejne porcje alkoholu, a morale dodatkowo obniżają poczucie samotności i wyobcowania. Można odnieść wrażenie, że funkcjonariuszowi z nikim nie uda się nawiązać szczerej, niezobowiązującej rozmowy, która pozwoliłaby nawet w niewielkim stopniu posunąć całe śledztwo naprzód. W dodatku podejrzani są równocześnie osobami wyznaczonymi do oficjalnych kontaktów z Ding Gou’erem, co sprawia, że cała akcja bardziej przypomina przedstawienie teatralne, w którym kolejni aktorzy deklamują swoje pieczołowicie wyuczone kwestie.
Całość, poprzez obfite wymieszanie literackiej fikcji z elementami realnymi, wywołuje mocno oniryczne doznania. Czytelnik razem z Ding Gou’erem zdaje się tonąć w morzu alkoholu, w którym skutecznie topiona jest świadomość oraz aparat zmysłów. Nie sposób rozróżnić, które z prezentowanych wydarzeń są tylko pijackim majakiem, ułudą, projekcją zmęczonego mózgu, a które stanowią twardą opokę rzeczywistości. Działania śledczego przypominają błąkanie się w ciemnym labiryncie – kolejne odnogi stanowią tylko ślepe zaułki, w których ponadto wcale nie jest bezpiecznie, a pijackiej tułaczce akompaniuje wyłącznie szyderczy chichot. Fałsz, nieszczerość, zwodzenie powodują, że w umyśle funkcjonariusza co rusz kłębią się ciemne chmury wątpliwości.
Fantasmagorycznej otoczce, skutecznie utrudniającej rozeznanie się w faktach towarzyszy mocno posunięty naturalizm. Li Yidou jedno ze swoich dzieł określa mianem realizmu demonicznego i wg mnie to określenie dobrze pasuje także do prozy Mo Yana. W Krainie wódki nie brakuje epatowania scenami seksu, bezpruderyjną nagością czy wulgarnością. Co interesujące szokującym wstawkom towarzyszą bogaty język, staranny styl, czy wyrafinowane słownictwo. Powieść posiada zatem mocno dualistyczne oblicze – obok obrazów okrutnych, obrzydliwych, czysto fizjologicznych występują malownicze opisy przyrody czy kwieciste, naznaczone głęboką erudycją przemowy partyjnych działaczy. Rzyganie, hemoroidy, sranie, swędzenie, chlanie do nieprzytomności, pierdzenie, niemal zwierzęce parzenie się zostają ukazane na równych prawach, co inne ludzkie działania. Zabieg o tyle uzasadniony, że oprócz wywołania szoku artystycznego dobrze uzmysławia jak niejednoznaczną i trudną w ocenie istotą jest człowiek. Nierzadko szlachetnemu postępowaniu, nieskazitelnemu publicznemu wizerunkowi towarzyszy mroczna, lepka od moralnego brudu osobowość.
Na osobną uwagę zasługują również fragmenty poświęcone sztuce kulinarnej oraz alkoholowi. Proza aż mieni się od całego bogactwa przepisów, wśród których nie brakuje wymyślnych, wykwintnych oraz smakowitych. Na samą myśl o nich ślinianki zaczynają intensywniej pracować, chociaż autor zaprezentował również dania, które powodują, że głos jeży się na głowie, a przełykana ślina, niczym gula utyka gdzieś w drodze do przewodu pokarmowego. Na szczęście w obwodzie pozostaje jeszcze alkohol, którym możemy przepłukać zaschnięte z wrażenia gardło. Różnorodność trunków, jaką roztacza przed nami Mo Yan, przyprawia nie tyle o zawrót, co wręcz o ból głowy.
Powieść na tyle, na ile pozwala na to przyjęta, mocno ironiczna forma, często przywodząca na myśl czarny humor, prezentuje ciekawe oblicze współczesnych Chin. Tyle, że jak głoszą umieszczone na okładce książki słowa autora, prawda o Chinach nie jest elegancka. Już na początku utworu rzucają się w oczy opisy krajobrazu, zdewastowanego ludzką działalnością, wynikającą z chęci ujarzmienia przyrody. Nieudane eksperymenty agrarne zbierają żniwo również w postaci występującej u ludzi bezpłodności, czy całego zastępu chorób. Umorusani robotnicy kojarzą się ze smrodem, brudem oraz ubóstwem. Smog od razu przywodzi na myśl zatłoczone, przeludnione miasta oraz same Chiny, które pogrążone w gospodarczym pędzie zupełnie zapomniały o trosce o ludzką jednostkę oraz o środowisko, eksploatując je do granic możliwości. Pojawia się jednak pytanie na ile przedstawiony obraz jest prawdziwy, a w jakim stopniu jest to karykatura pełniąca formę laurki, wystawionej zachodniemu czytelnikowi, który dokładnie takiego portretu oczekuje?
Powieść jest również nośnikiem uniwersalnych prawd na temat człowieczej natury, które znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości pod każdą szerokością geograficzną. Przy okazji działań śledczego, wyłania się obraz zdemoralizowanych władzą działaczy, u których świadomość własnej potęgi oraz wrażenie nietykalności działają niczym katalizator dla zachowań podłych, nieetycznych, aroganckich, egoistycznych. Poczucie bezkarności wiąże się z wyzbyciem się odpowiedzialności za popełniane czyny, a jak wiadomo z doświadczenia, zerwanie tamy przyzwoitości nigdy nie może zakończyć się dobrze. Okazuje się, że możliwość wywieranie realnego wpływu na działanie innych ludzi zawsze w mniejszym lub większym stopniu degeneruje, niezależnie od tego pod jaką egidą są sprawowane są rządy. Można pokusić się o stwierdzenie, że niemal w każdym płodzie, będącym dziełem ludzkiego umysłu, nieważne, czy chodzi o przedmiot materialny, czy też o ideę, widać piętno niedoskonałości samego twórcy.
Reasumując pióro Mo Yana okazało się zarówno lekkie jak i intrygujące. Pisarz zgrabnie połączył ze sobą surrealistyczne wizje, na poły bajkową scenerię z bardzo surowym obrazem współczesnych Chin (ta krytyczna wizja własnego państwa spowodowała, że książce nie udało się przejść przez zasieki chińskiej cenzury – pisarzowi udało się znaleźć wydawcę dopiero na Tajwanie). Całość okraszona została obfitym pudrem naturalizmu, który u niejednego czytelnika może wywołać odruchy wymiotne. Uważam jednak, że warto się skusić i dać się zaprosić Mo Yanowi na kilka kolejek. W końcu dobra książka, podobnie jak i wyborowy alkohol niemal zawsze przyprawia o niemały ból głowy.

干杯 [gānbēi]!


Wasz Ambrose 

17 komentarzy:

  1. Tak się kręcę wokół tego autora i dokręcić się nie mogę - zawsze jest czas na inną lekturę, ale wiem, że muszę nadrobić. Opowieści Mo Yana brzmią świetnie i aż chce się poznać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wziąłem Mo Yana z marszu - niedawno nabyłem właśnie "Krainę wódki" w jakieś empikowej promocji i wkrótce przystąpiłem do lektury. Ostatnimi czasy z ciekawością poznaję kolejnych przedstawicieli literatury z Dalekiego Wschodu - wśród nich znalazło się miejsce dla chińskiego noblisty :)

      Usuń
  2. Świetna recenzja! Nie wiem jak to się stało, ale Mo Yan ciagle przede mną, choć od dawna mam na półce "Obfite piersi...". Nie wiedziałam, że "Kraina wódki" jest tak nietypowa, jestem jej coraz bardziej ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, mogę zatem rzec - pierwszy! Ja nie odwlekałem spotkania, książkę przeczytałem niedługo po tym jak ją zakupiłem. W sumie to kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać, informacji na temat samego autora zasięgnąłem dopiero w trakcie lektury. Sama powieść rzeczywiście mocno nietypowa, ale przez to tak intrygująca - bardzo rzetelnie omówiła ją Luiza z bloga Owarinai Yume, dostrzegając m.in. parodię sławetnego joyce'owskiego strumienia świadomości.

      Usuń
  3. Bardzo mi się podobała książka "Obfite piersi, pełne biodra" tego noblisty, a tu jeszcze taka ciekawa recenzja "Krainy wódki". A w temacie alkoholowym najbardziej podobał mi się "Pod mocnym aniołem" J. Pilcha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja znajomości z Mo Yanem na pewno nie zakończę na "Krainie wódki". Twój tekst na temat "Obfitych piersi, pełnych bioder" brzmi zresztą bardzo zachęcająco :) "Kraina wódki" jest równie "mocna" - momentami Mo Yan wręcz epatuje naturalizmem, co dla niektórych czytelników może jednak okazać się przesadą i pretekstem do szybszego zakończenia lektury :)

      P.S. Ja i Pilch ciągle pozostajemy sobie obcy. I cały czas obiecuję sobie zmianę w tej kwestii.

      Usuń
  4. Brzmi ciekawie, lubię takie jadące po bandzie fabuły, choć łatwo tu o przesadę w efekcie wywołującą znużenie. Lubię też tzw. prozę alkoholową (w tej dziedzinie moim niekwestionowanym mistrzem jest Jerofiejew i jego "Moskwa-Pietuszki"). Muszę przyznać, że ciekaw jestem tej "Krainy wódki" i kusi mnie, by ją odwiedzić.

    Wspomniany przez Ciebie dualizm też wydaje się być ciekawym zabiegiem, kojarzy mi się ze "Zwrotnikiem Raka", gdzie Miller płynnie przechodził od naturalistycznych opisów do poetyckich odjazdów. Ciekaw jestem jak wyszło to Mo Yanowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że Mo Yanowi udało utrzymać się tę kruchą równowagę, która decyduje o tym, że dzieło nie zanudza czytelnika. Alkoholandia na pewno warta jest poznania - bardzo specyficzne miejsce :)

      Jeśli chodzi o moje doświadczenia z prozą alkoholową to jestem raczej abstynentem w tej dziedzinie. Rozejrzę się za Jerofiejewem. A zabieg piękno-brzydota również bardzo przypadł mi do gustu - te dwie wartości ściśle ze sobą powiązane, co rusz się przeplatające..., to takie ludzkie :)

      Usuń
  5. Nieszablonowa lektura, intrygujący tytuł. Cóż więcej chcieć? Dostać ją w prezencie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, życzę w takim razie, by ktoś taki prezent Ci sprawił :)

      Usuń
  6. Właśnie, napisałeś, że być może książka jest napisania pod zachodniego czytelnika oczekującego krytyki chińskich władz i państwowości. I mam obawy, że tak jest w istocie. Jakoś mi się ten ukazany przez Guana Moye nie przystaje choćby do wyników badań psychologów społecznych chińskiej młodzieży na tle innych państw. Prędzej do naszych realiów społecznych pasuje. No i zawsze myśląc o Chinach trzeba pamiętać o skali. A skala zmienia wszystko. To co w Europie jest problemem, w Chinach byłoby tragedią (np. zamieszki, przyrost naturalny) i działania państwa muszą to uwzględniać. W sumie Chiny są jedynym państwem na świecie, które próbuje naprawdę coś zrobić z przeludnieniem na Ziemi. Gdybym nie miał co czytać, pewnie bym się wziął za tą książkę, ale tak jak jest, czyli po Twojej recenzji, raczej nie widzę sensu, by dawać jej pierwszeństwo przed innymi lekturami. Mniej więcej wiem o co biega, a jakieś nowe przepisy kulinarne raczej mej wiedzy o świecie nie zwiększą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystawiona przeze mnie teza jest mocno dyskusyjna - akurat ta książka nie przeszła państwowej cenzury, ale znakomita większość dzieł Mo Yana cieszy się sporą przychylnością władzy. Sama decyzja o przyznaniu Nobla temu autorowi spotkała się z ogromną aprobatą KPChL - tamtejszy kierownik departamentu propagandy stwierdził, że taka sytuacja “odzwierciedla rozwój chińskiej literatury, a także coraz większe wpływy jakimi Chiny cieszą się na świecie”. Zgoła inaczej fakt nagrodzenia akurat tego autora przyjęli osobnicy związani z opozycją działającą w Państwie Środka. Mo Yan oskarżany jest o ścisłą współpracę z Partią (można spotkać się z głosami, że jest wręcz jej pupilkiem) i z tego względu przyznany Nobel traktowano jako kpinę i policzek wymierzony więźniom politycznym.

      Udało mi się jeszcze wygrzebać informację, że podczas Międzynarodowych Targów Książki, które w 2009 roku odbyły się we Frankfurcie, Mo Yan razem z całą chińską delegacją opuścili prezentację - w ten sposób wyrazili protest przeciwko zaproszeniu innej chińskiej pisarki, Dai Qing, znanej z ostrej krytyki władzy (w swojej twórczości porusza problem emancypacji kobiet oraz... skażenia środowiska w Państwie Środka).

      Reasumując sprawa wygląda dość zawile, ale sama książka nawet bez tej politycznej otoczki jest dość ciekawa. Nawiązując jeszcze do przepisów kulinarnych to autor umieścił bardzo interesującą informację na temat salangan, ptaków, które budują gniazda z własnej śliny. Tego typu twory niemal w całej Azji uchodzą za ogromny przysmak :)

      Usuń
    2. To jerzykowate. Ciekawe czy nasze rodzime gniazda też się nadadzą do konsumpcji? Może jak teściowa podpadnie, to się wypraktykuje? ;)

      Usuń
    3. Nie wiem, jakie obecnie panują relacje pomiędzy wami, ale jestem niemal pewien, że po tej "praktyce" uległyby one znaczącemu pogorszeniu (ujmując rzecz bardzo delikatnie) :)

      Usuń
    4. Kumpel od psa dał żonie i teściowej gulasz z puszki zakupionej dla swego rocika. Przeżyły. Czasami dodaje, że niestety ;)

      Usuń
  7. Jest w moich planach czytelniczych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam zatem cierpliwie na wrażenia, płynące z lektury. Ciekaw jestem, czy książka przypadnie Ci do gustu :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)