„Poznając nową osobę, nie dzielisz z nią przeszłości, natomiast wspólna przyszłość pozostaje na razie znikoma. Jedyne więc co wam zostaje, to teraźniejszość, co do której masz nadzieję, że okaże się dobrym miejscem. W takiej chwili szaleją w tobie nerwy, emocje i hormony. W miarę upływu czasu początkowa pasja słabnie; a przeszłość i przyszłość znów się wyłaniają. Dzieje się tak nie dlatego, że ty lub twój partner się zmieniliście. Wynika to z faktu, że dorobiliście się wspólnej przeszłości oraz przyszłości, które wymuszają przyjęcie nowych postaw w stosunku do czasu.”
Strony
▼
środa, 30 kwietnia 2014
wtorek, 29 kwietnia 2014
Na Izbie Przyjęć
Czekam wczoraj w kolejce do Izby Przyjęć Szpitala w Skierniewicach. System eWUŚ oczywiście nie działa, więc wszyscy po kolei podchodzą wypełniać oświadczenia, iż są ubezpieczeni. Ponieważ mamy ustawę o ochronie danych osobowych, więc pani po kolei po nazwisku wywołuje kandydatów na pacjentów i zadaje publicznie wcale przecież nie osobiste pytanie – Jakie ma Pan/Pani nałogi? Na razie przyznał się tylko jeden. Że jest palaczem. Jako dziesiąty podchodzi starszy pan. Szlachetna, wyprostowana sylwetka, arystokratyczne rysy i siwe włosy. Zawiedzeni dotychczasowymi odpowiedziami obecni znów nadstawiają uszy. Pada sakramentalne:
- Jakieś nałogi?
Starszy pan patrzy na pielęgniarkę jak na ufoka i wali z piękną dykcją:
- Dzisiaj jeszcze nic nie brałem.
sobota, 26 kwietnia 2014
Powinności sztuki a losy wietnamskiego nha que
Droga bez wyjścia
Nguyen Cong Hoan
Tytuł oryginału: Bước Đường Cùng
Tłumaczenie (z j. francuskiego): Katarzyna Witwicka
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 206
Sztuka dla sztuki czy sztuka zaangażowana? Ten dylemat, przed
którym staje wielu artystów nie mógł ominąć także literatury. Hasło, by sztukę
traktować jako dzieło samo w sobie, które stało się myślą przewodnią XIX
wiecznego estetyzmu po raz pierwszy sformułował francuski polityki oraz filozof
Victor Cousin. Głosił on tezy, że działalność twórców wszelakich dziedzin
powinna pozostać w pełni autonomiczna, w której prym wiodą tylko reguły
artystyczne, nie będące podległe innym celom: politycznym, religijnym, czy
etycznym. Można powiedzieć, że postulat powstał w opozycji do zrodzonego w
XVIII wieku utylitaryzmu, głoszącego, że dobrem najwyższym jest dobro jednostki
bądź społeczeństwa. Wszystkie dziedziny ludzkiego życia, nie wyłączając rzecz
jasna sztuki, powinny być podporządkowane szczęściu jak największej grupy
ludzi. O ile redukcja sztuki do czystego praktycyzmu jest mocno dyskusyjna, o
tyle stwierdzenie, że artysta jest często pochodnią narodu, reprezentującą jego
oblicze jest już do zaakceptowania. Tyle, że jeśli zgodzić się z tym
założeniem, to automatycznie należy przyjąć, że twórca ponosi odpowiedzialność
za skutki swojej działalności, za ich społeczny wydźwięk. Zatem sztuka
zaangażowana, nie tylko stanowi immanentną część codzienności, ale i wymaga od
swoich przedstawicieli przestrzegania pewnych reguł, wywiązywania się z
wynikających z tego obowiązków. Dobrym przykładem artysty ideowego jest z
pewnością twórca, prowadzący swoją działalność w kraju, który utracił
niepodległość. W takich przypadkach sztuka bardzo często flirtuje z polityką,
pozostając w ścisłych związkach z ruchami narodowowyzwoleńczymi. Jej celem jest
wówczas podniesienie morale, poszukiwanie drogi do wolności, zachowanie
narodowej tożsamości. Wydaje mi się jednak, że rozstrzygnięcie, czy tego typu
sztuka jest bardziej wartościowa od sztuki jako tworu autotematycznego jest
niemal niemożliwe. Chociaż wśród dyskutantów poruszających ten temat nie
brakowało literackich tuz – błyskotliwa argumentacja Nabokova w powieści Dar, który swoje racje prezentował
niejako przez negatyw poglądów Mikołaja Czernyszewskiego, czy namolny dydaktyzm
postulowany przez Tołstoja – to jednak trudno o jednoznaczne potwierdzenie
słuszności którejkolwiek ze stron. Zamiast prowadzić jałowe spory zdecydowanie
bardziej wskazane jest zapoznawanie się z kolejnymi próbkami poszczególnych
gałęzi oraz prowadzenie ich bieżącej oceny. Kierując się tą myślą zabrałem się
za lekturę prozy autorstwa Nguyen Cong Hoana.
Nguyen Cong
Hoan, żyjący w latach 1903 – 1977, to azjatycki pisarz, uważany za współtwórcę
współczesnej literatury wietnamskiej. Autor urodził się w rodzinie zubożałego
mandaryna (biurokratycznego urzędnika) w okresie, kiedy Wietnam stanowił już
francuską kolonię (lata 1843 – 1940). Nauka prowadzona w języku okupanta przebiegała
dość burzliwe – Hoan nie był pilnym uczniem, a ponad szkołę zdecydowanie
przekładał obserwację chłopskiego życia oraz obyczajów, czy rozmowy z ojcem.
Ukończywszy edukację świadomie zrezygnował z kariery urzędniczej we francuskiej
administracji, wybierając znacznie bardziej żmudną pracę związaną z zawodem
wiejskiego nauczyciela. Równocześnie Nguyen Cong Hoan zaczął poświęcać się
działalności literackiej, na którą w sumie złoży się ponad 300 opowiadań oraz
20 powieści. Co ciekawe artysta jest także autorem pierwszej wydanej w
Demokratycznej Republice Wietnamu (1963 r.) książki dotyczącej Polski – pozycja
W kraju naszych walczących braci
powstała w oparciu o podróże po krajach bloku komunistycznego. Ja jednak
zainteresowałem się jedyną jak dotąd przetłumaczoną na nasz ojczysty język powieścią
Nguyen Cong Hoana, zatytułowaną Droga bez
wyjścia.
Akcja utworu
rozgrywa się na wietnamskiej wsi, w czasach, gdy kraj znajdował się pod
francuskim protektoratem. Głównym bohaterem jest Pha, rolnik z dziada pradziada,
drobny i żylasty, ale silny i robotny chłop zasklepiony w swoim malutkim
światku, którego widnokrąg ograniczają ryżowe pola. Jest to osobnik pozbawiony
aspiracji, to typ człowieka pogodzonego z losem, nie wymagający od życia zbyt
wiele – kochająca żona, uczynne dzieci, wśród których nie zabraknie męskiego
potomka, dach nad głową oraz kawałek ziemi, przynoszącej plony, pozwalające
wyżywić rodzinę, stanowią pełnię szczęścia. Tyle że, jak przekonamy się w
trakcie lektury, nawet tak skromne wymagania mogą być trudne do zaspokojenia.
Nguyen Cong
Hoan opisując losy nha que, czyli zwykłego
chłopa serwuje czytelnikowi społeczną panoramę ówczesnego Wietnamu, którą jako
mieszkaniec wsi znał doskonale z własnego doświadczenia. Autor prezentuje
bardzo smutny obraz funkcjonowania państwa, w którym niemal absolutną władzę sprawują
urzędnicy państwowi. Pospolici mieszkańcy stanowią przy nich robactwo, które
poprzez to, że jest nieświadome własnych praw, jest ich w praktyce pozbawione.
Kluczową rolę w utworze odgrywa reprezentant wsi Lai – stanowisko, które
piastuje wymaga od niego obrony interesów prostego ludu, przedstawiania ich
potrzeb czy żądań. W praktyce Lai dzierży niemal autorytarną władzę – jest
panem, rządcą, ekscelencją, wyrocznią, a los wieśniaków, którzy de facto są jego poddanymi, zależy od
jego kaprysów oraz humorów. Swoje ogromne bogactwo zawdzięcza licznym
defraudacjom, machlojkom, wymuszeniom, lichwie, skąpstwu, czy unikaniu płacenia
podatków, który to obowiązek niemal w całości zostaje zrzucony na barki najbiedniejszych.
Lai stanowi zatem uosobienie zgnilizny moralnej władzy, która odpowiedzialna
jest za fatalny stan państwa. Oczywiście najgorsza sytuacja panuje wśród
chłopów. Wieś, w której mieszka Pha to las chylących się chat wzniesionych z
bambusa oraz gliny z ubitą ziemią służącą za posadzkę. Brakuje utwardzonych
dróg, porządnej studni, czy budynku, który mógłby służyć za szkołę. Warunki
bytowania są nędzne – mało który z mieszkańców może pozwolić sobie na regularne
posiłki, wielu zmuszonych jest do zaciągania pożyczek u najbogatszego osobnika,
czyli u Laia. W tym morzu skrajnego ubóstwa to właśnie dom reprezentanta
wyróżnia się na tle pozostałych ruder – piękna rezydencja, otoczona wysokim
murem uzbrojonym w potłuczone butelki, z wieżyczką strażniczą przypomina samotną
wyspę, dumnie prężącą swoje oblicze wśród otaczających ją żebraczych chat. Na
tle bogactw reprezentanta Lai, dojmująca bieda chłopów rysuje się w jeszcze
ostrzejszych konturach.
Godne
podkreślenia, że główny ciężar zarzutów za fatalną sytuację rolników spada na
przedstawicieli państwowych urzędów. Nguyen Cong Hoan bezlitośnie
charakteryzuje aparat władzy kolonialnej i cesarskiej, który w sporej mierze
oparty jest na ucisku, represjach, regularnie podnoszonych kontrybucjach oraz
należnościach. Natomiast fundamentem, gwarantującym trwałość i niezmienność
ustalonego porządku, zgodnie z którym urzędnicy wykorzystywali biedny lud
niczym dojną krową jest wszechobecna ciemnota. Analfabetyzm, a więc brak
umiejętności pisania, czytania, czy rachowania umożliwia bezustanne oszukiwanie
ludności, pobieranie od nich większych podatków, przy zachowaniu bezkarności.
Nikt nie wniesie skargi ani zażalenia, ponieważ nikt nie wie, że jest to w
ogóle możliwe, nikt nie jest świadomy, że urzędnicy również są rozliczani ze
swojej pracy. Brak znajomości własnych praw jest przyczyną bezbronności oraz
bierności, które tylko utrwalają i pogłębiają podział na biednych i bogaczy. Przy
czym spadek jakości życia mieszkańców wsi odbywa się przy wymownej pomocy lokalnych urzędników. Oprócz
zawyżania podatkowych należności, na porządku dziennym jest łapówkarstwo – samo
przyjęcie petenta, rozpatrzenie jego prośby wiąże się z pieniężną gratyfikacją.
W przypadku sporów, sądów, urzędniczą przychylność należy sowicie opłacić.
Praktycznie każdy kontakt z władzą wiąże się z ubytkiem gotówki, w związku z
czym wieśniacy cierpią na jej chroniczny brak. Krótkotrwałym rozwiązaniem jest
pożyczka, zaciągana u reprezentanta Lai, który jednak nie nawykł do zdradzania
warunków zawieranej umowy. W konsekwencji kolejni mieszkańcy wpadają w spiralę
długów, z której nie sposób się wydostać. By spłacić wzięty kredyt, zaciągane
są następne pożyczki. Sytuacja trwa do momentu, kiedy ofiara zostaje ogołocona
do cna – a osobnik bez domostwa, bez ziemi, bez cennych przedmiotów nie
przedstawia już żadnej wartości, nie wzbudza niczyjego zainteresowania.
Najlepsze na co może liczyć w takich okolicznościach to praca robotnika
najemnego, który za miskę strawy haruje cały dzień, wypruwając sobie żyły dla
człowieka, który stopniowo, krok po kroku pozbawił go majątku.
Wizja
wietnamskiej wsi, snuta przez Nguyen Cong Hoan jest ogromnie ponura, chociaż
błyszczą w niej iskierki nadziei. Hoa, młodszy brat Pha oraz jego szwagier Tan
to jedyni mieszkańcy wioski wywodzący się z chłopstwa, którym udało się zdobyć
wykształcenie. Za jego sprawą w zdecydowany sposób wyróżniają się od swoich
ziomków – ale tym, co decyduje o ich wyjątkowości wcale nie jest umiejętność
czytania, czy liczenia. Oboje, nabytą wiedzę potrafili przekuć w rozum i
niezależność myślenia, co sprawie, że są osobnikami świadomymi, potrafiącymi
umiejętnie przeciwstawić się urzędniczej samowoli. Nguyen Cong Hoan uzmysławia
jak niewygodni są tego typu ludzie – trudno nimi manipulować, są niepokorni,
nie dają się łatwo podporządkować, w dodatku głośno i bez obaw wymagają,
dopominają się respektowania swoich obywatelskich swobód, zmuszają do
przestrzegania prawa, a nie tylko działania w jego imieniu. Z tego powodu
traktowani są jako jednostki niebezpieczne dla aparatu władzy i systemu ucisku
– to groźni buntownicy, wywrotowcy, dążący do obalenia odwiecznego ustroju, z
którymi należy walczyć wszelkimi dostępnymi środkami.
Wymowa
utworu jest dość jasna. Obecny system reprezentowany przez mandarynów, którzy w
utworze stanowią żywy symbol ucisku, pazerności, chciwości, jest przegniły,
spróchniały i załamawszy się pod ciężarem własnego łajdactwa musi upaść. Katalizatorem
nieuchronnych przemian, które władza ostatkiem sił próbuje blokować, są ludzie,
którzy głoszą społeczną sprawiedliwość, równość. W utworze pojawia się kilka
wskazówek, które pozwalają przypuszczać, że owymi mesjaszami nowego porządku są
komuniści, zwolennicy jedynej
doktryny, która może wyzwolić umęczony lud. Nguyen Cong Hoan zwraca
jednocześnie uwagę, że kluczem do odniesienia sukcesu w walce o słuszną sprawę jest jedność, poczucie
braterstwa, bezgraniczne zaufanie oraz wzajemne wsparcie. Zważywszy na fakt, że
utwór powstał w 1938 roku, a więc jeszcze za czasów protektoratu francuskiego,
trudno się dziwić, że władze kolonialne zakazały rozpowszechniania powieści, a
autor, pracujący wówczas jako nauczyciel wiejski, co rusz przenoszony był na
inną posadę, trafiając w coraz gorsze warunki, które jednak w żaden sposób nie
były w stanie go zniechęcić.
Warto
równocześnie zauważyć, ze twórczość artysty przypada na trudny okres w historii
Wietnamu – utrata niepodległości, wegetacja w postaci francuskiej kolonii,
ciężka sytuacja materialna ludności tubylczej. W tym świetle dobrze widoczne
elementy edukacyjne w prozie Nguyen Cong Hoana nabierają dodatkowego znaczenia
– pisarz zdaje się doskonale rozumieć, że gruntowna reforma kraju musi zostać
przeprowadzona oddolnie, począwszy od najniższych warstw społecznych.
Równocześnie autor prezentuje i piętnuje wady oraz przywary, które decydują o
tym, że Wietnam cały czas pozostaje w rozbiciu, z niewielkimi szansami na wyzwolenie.
Sama konstrukcja fabuły sprawia, że nietrudno o konstatację, iż największy
wyzysk wobec ludności chłopskiej prowadziła urzędnicza kasta Wietnamczyków.
Francuzi stoją na samej górze społecznej drabiny, ale zdają się oni nie mieszać
do lokalnych sporów, które ich zwyczajnie nie obchodzą. Są oni jednak
odpowiedzialni za mechanizmy, które powodują, że najgorszym wrogiem
Wietnamczyka okazuje się drugi Wietnamczyk i chyba na tym polega największy
dramat zniewolonych narodów – w każdym skupisku ludzkim znajdzie się osobnik,
który za dodatkową miskę chleba jest gotów sprzedać własnego brata.
Reasumując
krótko, mimo, że Droga bez wyjścia to
typowa literatura ideologiczna (momentami zbyt trywialna z jednoznacznym
podziałem na bohaterów pozytywnych oraz negatywnych), to pozostaje ona całkiem
dobrą powieścią. Książka jest wartościowa, ponieważ dobitnie odsłania zarówno
mechanizmy popadania w biedę oraz trwania w niej, znakomicie ukazuje jak łatwo
jest manipulować ciemną, niewykształconą masą, która jest nieświadoma zarówno własnych
praw jak i możliwości wynikających z współdziałania. Dla wielu może wydawać się
to naiwne, ale uważam, że utwór dobrze wyjaśnia na czym polega spirala długów
oraz jak łatwo jest się w niej zapętlić. Kwestia na pozór oczywista, ale jeśli
tylko dobrze rozejrzeć się dookoła, można przekonać się ilu współczesnych
ludzi, mimo, że większość z nich może pochwalić się wykształceniem średnim,
albo co najmniej podstawowym, a więc przynajmniej teoretycznie, potrafi zarówno
czytać jak i liczyć, pogrążonych jest w pożyczkach, czy kredytach, które
oferowane są na lichwiarski wręcz procent. Nieumiejętność czytania ze
zrozumieniem, braki w logicznym myśleniu, kłopoty z wyciąganiem wniosków, czy
myśleniem przyszłościowym to w dalszym ciągu zajmujące kwestie – Nguyen Cong
Hoan zdaje się cierpliwie tłumaczyć, co wynika z tych problemów oraz dlaczego
rządzącym zależy, by większość z nich pozostała jednak nierozwiązana.
P.S.
Szukając
informacji o autorze natrafiłem na ciekawy esej zatytułowany Queer Internationalism and modern Vietnameseaesthetics, autorstwa Bena Trana, który znakomicie uzmysławia jak różnie
może być postrzegana artystyczna działalność tego samego osobnika. Wg
przywołanego krytyka literackiego Hoài Thanha proza Nguyen Cong Hoana uchodzi
za sztukę dla sztuki (estetyzujący styl, jako element formalny utworu zyskuje
przewagę nad warstwą realistyczną powieści), z kolei cytowany H̉ai Trìeu
uważał ją już za literaturę oddaną idei walki z nierównością społeczną (znakomity
przekrój społeczny Wietnamu, podkreślający nierówności w codziennych sytuacjach;
Nguyen Cong Hoan jako pisarz nie tylko ludzi, ale i nędzarzy).