Królewski taniec
Mohammed Dib
Tytuł oryginału: La danse du roi
Tłumaczenie: Barbara Durbajło
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Liczba stron:168
Kolonializm
to kolejny wstydliwy rozdział w historii białego człowieka, któremu,
pogrążonemu w miłości własnej osoby, wydawało się, że bardziej
zaawansowany poziom technologiczny (przynajmniej pozorny) automatycznie
wiąże się z prawem do wykorzystywania, niszczenia, mordowania,
eksterminacji, czy zniewalania innych nacji. Mocarstwa Starego
Kontynentu prowadziły barbarzyńską ekspansję terenów słabo rozwiniętych,
czerpiąc ze swojej działalności wymierne korzyści ekonomiczne. Obecnie
większość byłych zamorskich posiadłości uzyskała niepodległość,
wyrywając się spod politycznej zależności, ale echa kolonializmu
słyszalne są do dnia dzisiejszego. Wystarczy przyjrzeć się sytuacji
panującej w zamożnych krajach Europy Zachodniej – praktycznie wszystkie z
nich muszą radzić sobie z problemem emigrantów, którzy przybywają
właśnie z dawnych kolonii. Kuszące są perspektywy lepszego życia, bogata
opieka socjalna oraz brak przeszkód w postaci barier językowych.
Ekspiacyjne podejście w połączeniu z polityczną poprawnością sprawiają
natomiast, że nowoprzybyli często nie mają żadnych bodźców do podjęcia
pracy zarobkowej, zadowalając się życiem na koszt państwa. Ułomność i
niemoc polityki emigracyjnej jest szczególnie widoczna w stosunku do
wyznawców Islamu, wśród których nie brakuje podżegaczy do nienawiści, do
walki z niewiernymi – ekstremiści (którzy pośród wyznawców Allacha nie
stanowią większości, są za to najlepiej rozpoznawaną grupą) swobodnie
głoszą swoje pełne agresji hasła, niemal bezkarnie terroryzując
mieszkańców dzielnic, które zamieszkują [1], [2].
Z tego względu trudno dziwić się obywatelom państw europejskich, którzy
w przeprowadzanych badaniach opinii publicznej coraz częściej
przyznają, że boją się Islamu [3].
W końcu to co obce, nieznane, odróżniające się zawsze postrzegane jest
jako niebezpieczne, jako coś z czym należy obchodzić się ostrożnie i
podejrzliwie.
Oczywiście
nie ma lepszego sposobu na zapoznanie się z daną kulturą niż zetknięcie
się z jej literaturą. O tym jak prezentuje się polityka kolonizacyjna
oraz próby wyrwania się spod jej jarzma z perspektywy narodu
zniewolonego, w którym religią dominującą jest w dodatku Islam, możemy
przekonać się za sprawą twórczości Mohammeda Diba.
Mohammed
Dib to bardzo płodny francuskojęzyczny pisarz, nowelista oraz poeta
pochodzenia algierskiego. Urodził się w 1920 roku w Tlemencu w
zachodniej Algierii. Ojca, z zawodu cieślę, Dib stracił w młodym wieku.
Autor dorastał wychowywany w tradycji islamskiej, chociaż nigdy nie
uczęszczał do szkoły koranicznej (medresy). W szkole świeckiej Dib uczył
się tkactwa oraz księgowości. W latach 1939 – 1959, pisarz imał się
różnych zajęć – dorabiał jako nauczyciel w szkole podstawowej w Aoudj
Bghal, księgowy w Oujda, był pracownikiem algierskich kolei,
projektantem dywanów w fabryce tkackiej, tłumaczem ustnym pomagającym
Amerykanom i Aliantom oraz dziennikarzem. W trakcie II Wojny Światowej
Dib studiował literaturę na Uniwersytecie Algierskim. W latach 1950 –
1951 pracował dla komunistycznej gazety Alger républicain. W roku 1951 poślubił Francuzkę Colette Bellissant, córkę swojego nauczyciela od francuskiego.
Dib razem z Feraounem, Mammerim oraz Katebem był członkiem grupy znanej jako Generacja ’52
– nazwa nawiązywała do roku, w którym Dib oraz Mouloud Mammeri pojawili
się na literackiej scenie. Grupa określana jest czasami mianem Generacja ’54,
co z kolei nawiązuje do wybuchu powstania zbrojnego, które oznaczało
rozpoczęcie wojny o niepodległość Algierii pod kierownictwem Frontu
Wyzwolenia Narodowego. Jako nowelista, Dib zadebiutował właśnie w roku
1952 utworem La grande mason (Wielki dom), stanowiącym
pierwszą część trylogii algierskiej, utrzymanej w nurcie
naturalistycznym, przypominającym stylem pisarstwo Zoli. Dib prezentuje
czytelnikowi historię algierskiej rodziny w przededniu wybuchu II Wojny
Światowej, która alegorycznie przedstawiona zostaje jako Wielki Głód.
Okres
walk o niepodległość Algierii, przypadający na lata 1954 – 1962
odcisnął niezatarte piętno na twórczości Diba. Dwujęzyczny twórca, aby
dotrzeć do szerszej publiczności pisał swoje dzieła w języku francuskim,
a więc w języku prześladowcy – ta kwestia ogromnie dręczyła artystę,
który często dzielił się swoimi wątpliwościami z Katebem. Wielokrotnie
powtarzał przy tym słowa, że moją ambicją, mimo wszystko, jest zainteresować wszystkich czytelników, podkreślając, że jako pisarz nie może ograniczać się wyłącznie do jednego kręgu kulturowego. Bo przecież najważniejsza
jest ludzka natura, która jest udziałem nas wszystkich; rzeczy, które
odróżniają nas od siebie to już kwestie drugorzędne.
Od
momentu opuszczenia ojczyzny w roku 1959, Dib mieszkał we Francji.
Kiedy na skutek francuskiej polityki kolonialnej, autor został zmuszony
do powrotu do Algierii z powodu zaangażowania w ruchy niepodległościowe,
kilku prominentnych pisarzy, wśród nich Andre Malraux, Louis Guilloux
oraz Albert Camus, nawoływało władze do anulowania powziętej decyzji.
Zaledwie 44 lata później, tj. 2 maja 2003 roku, kiedy Dib zmarł na
przedmieściach Paryża, francuski minister kultury Jean-Jacques Aillagon
określił Mohammeda Diba mianem duchowego pomostu pomiędzy Algierią a Francją, pomiędzy Północą a Południem.
Polski
czytelnik ma możliwość zapoznania się z twórczością algierskiego
pisarza za sprawą niezastąpionego Państwowego Instytutu Wydawniczego,
który w roku 1976 opublikował Królewski taniec (1968 r.), a
więc dzieło z okresu, kiedy Dib osiadł już we Francji, porzucając
jednocześnie styl naturalistyczny, przyjmując dyskurs bardziej
oniryczny. Akcja powieści rozgrywa się prawdopodobnie w okresie, w
którym ustały już walki narodowowyzwoleńcze w Algierii. Bohaterami
utworu są kobieta Arfia oraz mężczyzna Rodwan. Arfia to była dowódczymi
skromnego oddziału partyzanckiego, który wykrwawiał się w cieniu
górskich stoków, z kolei Rodwan to eks z... oraz t…, o czym mówią jednak
dopiero ostatnie karty powieści. Dib w swojej prozie, mocno
eksperymentalnej zajmuje się bardzo nietypową relacją, która łączy
wspomnianą dwójkę oraz ciągle prowadzoną przez nich walką – po ustaniu
działań wojennych zarówno Arfia jak i Rodwan muszą zmierzyć się z
problemem określenia własnej tożsamości, odkrycia kierunku, w którym
przynajmniej metaforycznie podążają.
Fabuła
powieści jako układ zdarzeń w świecie przedstawionym utworu praktycznie
nie istnieje, przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego słowa. Owszem, Królewski taniec
posiada akcję, ale pojawia się ona momentami, raptownie i nagle, by
równie niespodziewanie zakopać się w niebyt. Wydarzenia, o których jest
mowa nie układają się w żadnym ciągu chronologicznym, niekiedy trudno
wręcz doszukać się między nimi wspólnego mianownika, który pozwoliłby
zestawić je obok siebie. Czas chadza tu własnymi drogami, jakby nie
chciał, by przypadkiem posądzono go o linearność. Ot taki z niego
lekkoduch, który o nic się nie troszczy, bowiem i tak na wszystko
przyjdzie właściwa pora.
Dib
tworzy niezwykle malownicze i przejmujące pejzaże przyrody – sceneria
dzikiej natury zdaje się podkreślać zbędność i jałowość słów. Czytelnik
jest niczym wędrowiec przedzierający się przez pustynię – stopy grzęzną w
głębokim piasku, pragnienie pali zmęczone gardło, z którego wydobywa
się już tylko ciche rzężenie. I kiedy wydaje się, że nie damy już rady
postawić następnego kroku, że będziemy musieli sobie odpuścić, wycofać
się z tego gąszczu niezrozumiałych fraz trafiamy na temat, który niemal
siłą przykuwa uwagę – oczywiście na pierwszy rzut oka nie sposób
osądzić, czy mamy do czynienia z oazą, czy też fatamorganą, ale nawet
samymi tylko mirażami Dib byłby w stanie zdobyć czytelnicze uznanie.
Autor, głównie za sprawą wspomnień Rodwana, porusza inspirujące tematy.
Refleksyjny jest choćby przewrotny Auto-da-fé* umierającego
ojca, który na łożu śmierci niemal całkowicie neguje sens ludzkiej
egzystencji. Jako człowiek żegnający się z życiem nie ma praktycznie nic
do stracenia, dlatego może pozwolić sobie na przypływ szczerości, który
w tym przypadku brutalnie unicestwia pojmowanie żywota, jako daru, jako
drogi, która wiedzie nas ku wzniosłemu celowi. Ostatnie chwile
dogorywającego człowieka to smutne wyznanie dekadenta, który swoje
proroctwo (życie jako ciężar narzucony na liche barki człowieka
wodzonego za nos przez demony wiary oraz ślepego posłuszeństwa) pragnie
ogłosić rodzinie i przyjaciołom – być może przeczuwa on w jak trudnym
okresie przyjdzie żyć tym, którzy pozostają na ziemskim padole. Oddarcie
bytu z jakichkolwiek wartości transcendentalnych, redukcja do niemal
pierwotnego trwania może stanowić swoiste antidotum na rozczarowania i
niepowodzenia, przed którymi pragnie ocalić najbliższych.
W
podobnym tonie utrzymane jest gorzkie wołanie Arfii, która domaga się,
która żąda, uznania ofiary złożonej na ołtarzu walki o wolność. Walki,
która nie ustanie, dopóki istota ludzka nie będzie istotą ludzką (a nie
wołem roboczym albo zwierzęciem rzeźnym), bowiem tylko wtedy może
zaistnieć szczęście. Intrygująca jest także przypowieść głosu, którego
Rodwan nie kojarzy z żadną twarzą, opowiadającego historię człowieka
wygnanego z ukochanego miasta za sprawą wymyślnej intrygi, uknutej przez
własną małżonkę. Ofiara, którą stanowi … młodszej siostry to być może
symbol najwyższej ceny, jaką należy zapłacić by na zawsze wygnać
niechcianego intruza. Ale jak interpretować to poświęcenie, jeśli wiąże
się ono z przyjemnością?
Losy
Rodwana i Arfii postrzegałbym także jako smutne rozliczenie. Oboje
poprzez wędrówkę we własną przeszłość mimowolnie dokonują bilansu, który
ukazuje ile udało im się uzyskać i jaką cenę przyszło im za to
zapłacić. Wydaje się, że zebrana po stronie korzyści suma nie jest zbyt
oszałamiająca, a mimo jestem przekonany, że zarówno Arfia jak i Rodwan
nie zawahaliby się ani na moment, żeby raz jeszcze oddać swoje wszystkie
siły w imię spraw, o które zaciekle walczyli. Dib zdaje się portretować
prawdziwych bojowników stanowiących nieodzowny fundament niepodległego
państwa, które musi się dopiero narodzić, obmywszy się uprzednio w
krwawej kąpieli. Autor koncentruje się jednak na ciemniejszej stronie
tej działalności, eksponując głównie rozczarowania, trudy, niewygody, a
niekiedy wręcz daremność wszelkich wysiłków. Oczywiście, między
wierszami migocze także fundamentalne pytanie, czy dla tego typu
bojowników możliwy jest powrót do życia prowadzonego przed rozpoczęciem
walk, czy znajdzie się dla nich miejsce w nowo powstałym społeczeństwie?
Czy tacy ludzie są skazani tylko na wykluczenie i egzystencję poza
nawiasem jako jednostki zbyt radykalne a przez to i niebezpieczne, które
potencjalnie zagrają przecież każdemu systemowi?
Królewski taniec
Mohammeda Diba to niezwykła książka. Trudno o jednoznaczną ocenę,
ponieważ w moim odczuciu powieść, wielowarstwowa i nieuchwytna niczym
człowiek w labiryncie luster, skrywa w sobie zbyt wiele treści, by
wydawać o niej pochopną opinię zaledwie po jednokrotnym przeczytaniu.
Można odnieść wrażenie, że autor wziął na warsztat prastare mity, za
postacie posłużyły mu wszelakiej maści archetypy, a całość została
utrzymana w surrealistycznej konwencji. Intryguje, ale momentami także
odrobinę zniechęca zagadkowość, niejednoznaczność, gra słów, eliptyczna
składnia, bogata symbolika, wielopoziomowość, czyli wszystko co sprawia,
że utwór zdaje się być tak nieprzejrzysty. Nie mniej jednak książka na
pewno jest godna uwagi, chociaż wydaje mi się, że jej walory byłyby
jeszcze lepiej widoczne w zestawieniu z wcześniejszymi dziełami Diba.
——————
* z portugalskiego: 1) Akt wiary,
czyli publiczna deklaracja przyjęcia bądź odrzucenia katolicyzmu przez
osobę oskarżoną o herezję, która kończyła proces inkwizycyjny; 2)
Wykonane wyroku śmierci na heretyku.
Bardzo ciekawa i pouczająca recenzja. Czy mogę ją podlinkować na swoim blogu?
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za pochlebną opinię. Tekst można oczywiście podlinkować, ba, będzie mi niezmiernie miło.
Usuń