Blady ogień
Vladimir Nabokov
Tytuł oryginału: Pale fire
Tłumaczenie: Stanisław Barańczak
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Liczba stron: 357
Władimir Nabokow, autor znanej powszechnie Lolity, czy nie mniej cenionego Zaproszenia na egzekucję,
to pisarz, należący do grona szczęśliwców, których twórczość została
doceniona jeszcze za życia. Jego geniusz literacki mieścił się w
granicach artystycznego zmysłu współczesnej mu populacji, stąd uznanie i
pochwały, płynące pod adresem jego płodów. Oczywiście ten fakt nie
dziwi, zważywszy na dzieła, jakie wydał na świat Nabokow. Pośród nich
znalazło się m.in. tłumaczenie na język angielski Eugeniusza Oniegina Puszkina, do którego Nabokow dołączył pokaźnych rozmiarów, czterotomową książeczkę z notami oraz komentarzami do poszczególnych wersów. Niejakim nawiązaniem do monumentalnej pracy nad Eugeniuszem Onieginem jest powieść Blady ogień.
Blady ogień to dzieło niezwykłe
oraz wyjątkowe. To cudowna kompozycja fikcji, przeplatana motywami
nawiązującymi do życia oraz twórczości Nabokowa. Powieść tworzą poemat
amerykańskiego poety Johna Shade’a, składający się z 999 wersów,
napisany rymowanymi dystychami, podzielony na cztery pieśni oraz
obszerny komentarz do tegoż poematu, będący w ogromnej mierze przypisami
do wybranych wersów, autorstwa doktora Charles’a Kinbote’a.
Czytając jednak przedmowę Kinbote’a,
bystry czytelnik szybko dostrzeże pewien dysonans. W tekście, który
przynajmniej początkowo przyjmuje ścisły i naukowy charakter, tj.
dokładnie taki, jakiego oczekuje się od literaturoznawcy, zaczynają
pojawiać się zgrzyty oraz trzeszczenia. Szokują wtrącenia typu Naprzeciw mojej siedziby znajduje się okropnie hałaśliwe wesołe miasteczko, czy (...) i niech szlag trafi tę muzykę,
zupełnie nie związane z przedmiotem literackich badań. Znajdując takie
zdania w środku naukowego materiału, mamy prawo być odrobinę
skonfundowani. A dalej wcale nie jest lepiej! W miarę posuwania się
naprzód, Przedmowa zaczyna przyjmować charakter pamiętnika
Kinbote’a, w którym zwierza się on nawet ze swoich nieudanych,
homoseksualnych zalotów. Chaotyczna składnia sprawia, że nietrudno
wyrobić sobie opinię, że Kinbote, to rasowy wariat, a ostatnia sentencja
Przedmowy, w której stwierdza on, że bez moich przypisów poemat Johna Shade’a nie odzwierciedla żadnej ludzkiej rzeczywistości, ponieważ (...) rzeczywistość ta nie
ma innego fundamentu prócz rzeczywistości autora, jego otoczenia,
przywiązań i tym podobnych, ukazać zaś mogą ją tylko moje przypisy. Mój
drogi poeta pewnie by się nie podpisał pod powyższym stwierdzeniem, ale
ostatnie słowo tak czy owak należy do komentatora jest poważnym
ostrzeżeniem na temat autonomii dzieła Johna Shade’a, a już na pewno
sygnalizuje, że wykładnia, jaką zaproponuje nam Kinbote daleko odbiega
od pierwotnych zamierzeń poety.
Sam poemat Johna Shade’a jest po prostu
przepiękny. Ma on charakter autobiograficzny, poeta spowiada się
czytelnikowi praktycznie z całego swojego żywota. Dowiadujemy się z
niego m.in, o udanej, samobójczej próbie córki oraz, że przedmiotem
zainteresowań Shade’a była śmierć oraz zagadnienie życia po życiu.
Przeżywszy poważną zapaść, Shade był przeświadczony, że przez chwilę
znajdował się po drugiej stronie. Po intensywnych
poszukiwaniach, będących błądzeniem we własnej duszy, Shade doszedł do
wniosku, że ten drugi świat musi istnieć, a świadczy o tym delikatna
sieć sensu, którą tworzy artysta, bowiem:
Jeśli mój mały wszechświat ma rytm do tej pory
Równy, to i puls boskich galaktyk nie zamęt
Ma u swych podstaw, ale jambiczny pentametr.
Poeta był tak pewny swojego odkrycia o
życiu po śmierci jak tego, że obudzi się kolejnego dnia o szóstej rano.
Okrutny los zakpił jednak niemiłosiernie ze słów artysty, bowiem John
Shade zginął przypadkowo z rąk mordercy wieczorem (wg Kinbote’a, on sam
był celem zabójcy), nie dożywszy kolejnego poranka. Czyż humor Nabokowa
nie jest makabryczny?
Po kilkudziesięciu stronach Bladego ognia przychodzi kolej na Komentarz Charlesa
Kinbote’a, którego objętość kilkukrotnie przewyższa objętość poematu.
Pierwsze zdania zacierają niemiłe wrażenie, które pozostało w czytelniku
po lekturze Przedmowy. Wariat w duszy Kinbote’a został na
pozór poskromiony, i zdaje się, że znów mamy do czynienia z poważnym
literaturoznawcą. Ale po kilku stronach zaczynają się nieśmiałe próby,
będące czymś na wzór sondy, szukające odpowiedzi na pytanie, na ile
autor komentarza może sobie pozwolić wodzić czytelnika za nos. Dalej
Kinbote poczyna sobie coraz śmielej. Pojawiają się dygresje niemające
niemal zupełnie nic wspólnego z Bladym ogniem Shade’a. Wkrótce
analiza literacka, przedzierzga się w opowieść o królu-banicie, ostatnim
władcy królestwa Zemblii. Losy zbiegłego króla stają się wątkiem
dominującym, a Kinbote stara się przekonać czytelnika, że poemat Shade’a
powstał właśnie na kanwie przygód zbiegłego króla Zemblii, którymi to
historiami Kinbote faszerował Shade’a w czasie licznych spotkań.
Jak widać, utwór, który zaserwował nam
Nabokow jest po prostu unikatowy i jedyny w swoim rodzaju. Chociaż sam
pisarz się przed tym wzbraniał, w książce zdają się pobrzmiewać echa
jaskini Platona – czytelnik na podstawie cienia dzieła Shade’a musi
zorientować się, jakie jest jego oryginalne przesłanie. Nabokow znany
był z zamiłowania do szachów oraz szarad, nie dziwi więc, że nazwisko Shade w języku angielskim, w którym powstał utwór, znaczy cień.
Zatem John Shade, zgodnie ze swoim nazwiskiem we własnym poemacie
zaczyna przyjmować rolę cienia. Ponieważ martwy, nie może w żaden sposób
bronić swojego dzieła przed działaniami zuchwałego komentatora –
pozostaje ukryty, ale niejako wciąż żywy, pomiędzy strofami swojego
monumentalnego wiersza. Obecność jego jest jednak o tyle problematyczna,
iż nie jesteśmy w stanie ustalić, w jakim stopniu Kinbote ingerował w
oryginalny tekst i jak daleko posunął się w tej ingerencji ów osobnik,
zdradzający przecież tendencję do konfabulacji. Bo skoro bajdurzy, taką
przynajmniej ścieżką nakazuje podążać logika, to, dlaczego nie miałby
zmieniać, mieszać, wycinać, czy też ukrywać? Nasze podejrzenia
potwierdza zresztą sam Kinbote, który w jednym z omawianych fragmentów
wyznaje ze skruchą, że dopuścił się drobnej korekty bezczeszcząc
dzieło Shade’a. Dzieło, które nie jest zastygła masą – na pracy artysty
ciągle możliwe są różnorakie operacje, mające na celu uformowanie je
tak, by w mniejszym lub większym stopniu odpowiadało ono poświęconym mu
przypisom. Być może właśnie krocząc tą dróżką należy tłumaczyć tytuł
książki – objaśnienia Kinbote’a do poematu są tylko ułudą i mirażem,
bladym odbiciem żarzącego się płomienia. Kinbote jest niczym księżyc,
kradnący słońcu jego blask, świecąc dzięki temu bladym ogniem.
Wydanie polskie jest również o tyle
wartościowe, że zostało wzbogacone o posłowie autorstwa Leszka
Engelkinga, który uważany jest za jednego z czołowych znawców twórczości
Władimira Nabokowa. Dzięki profesorowi Engelkingowi poznamy
okoliczności powstania utworu, przekonamy się do jak wielu motywów się
on odwołuje (ciekawy jest choćby fakt, że ojciec Nabokowa, Władimir
Dmitriewicz Nabokow, podobnie jak Shade, zginął od kuli, który była
przeznaczona dla kogoś innego). Engelking ukaże również czytelnikowi,
jakie poruszenie wywołał w literackim świecie Blady ogień, do którego ilość opracowań śmiało może konkurować choćby z Ulissesem Joyce’a.
Zabawne są również przedstawione zmagania znawców literatury,
prezentujących klucze, wg których należy odczytywać utwór – Kinbote,
ukazywany jest najczęściej jako szaleniec (prawdopodobnie ze
Skandynawii), który otaczającą go rzeczywistość przekształca w motyw
zemblański. Pojawiają się również bardzo ciekawe głosy, mówiące o tym,
że rzeczywistym autorem, zarówno poematu jak i całej analizy
jest John Shade, który jedynie wymyślił swój zgon. Oczywiście nie obyło
się od sporów, wysnuwania dowodów na poparcie swoich hipotez, etc.
Wydaje mi się, jeśli przyjąć tezę Shade’a o życiu po śmierci, że Nabokow
musi wręcz pokładać się ze śmiechu, obserwując zmagania
literaturoznawców z całego świata, próbujących zgłębić wszystkie sekrety
jego prozy. Książka Blady ogień jest wg mnie niezwykle udanym
żartem i kpiną amerykańskiego pisarza o rosyjskich korzeniach. Wystarczy
popatrzeć na polskie wydanie: mamy tutaj poemat (autentyczny, bardzo
piękny zresztą), autora Johna Shade’a (fikcyjnego, bowiem takowy poeta
nie istniał), komentarz i przedmowę (obie autentyczne, choć mocno
zwariowane), kolejnego autora Kinbote’a (fikcyjnego), do tego posłowie
(autentyczne i bardzo wartościowe) oraz ostatniego już autora prof.
Engelkinga (postać autentyczną, egzystującą w naszej rzeczywistości) –
patrząc na ten cały misz-masz, uwzględniając kłótnie, co do tożsamości
autora poematu i komentarza (dziwne, że w całej dyskusji nikt nie
zauważył, że autorem jest Nabokow), trudno jest nie spojrzeć na wygłupy
badaczy z nutką ironii. Czytając nawet poważnego profesora Engelkinga,
mimowolnie zaczynają pojawiać się skojarzenia z Kinbote’m.
Reasumując, lektura Bladego ognia
Władimira Nabokowa to piękna przygoda po jednym z wielu literackich
światów. Pisarz zaskakuje wyobraźnią oraz pomysłowością, tworząc dzieło
niesamowicie oryginalne i mocno zagmatwane, jakby chcąc potwierdzić
własne słowa, że coś takiego jak powieść w ogóle nie istnieje.
Kontakt z książką zapewnia zarówno doznania estetyczne (uroczy poemat
Shade’a) jak i masę śmiechu i dobrej zabawy (przypisy Kinbote’a).
Intrygujące jest także posłowie Engelkinga, które w dziele Nabokowa
pozwala odnaleźć nawet nutkę spirytyzmu oraz echa zaświatowości. Uważam,
że powieść w pełni zasługuje na uznanie, jakim cieszy się na całym
świecie.
P.S.
Mój Blady ogień udało nabyć mi się w Empiku w ramach akcji 1+1, czyli dwóch książek w cenie jednej (tej droższej).
Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń