Strony

środa, 13 marca 2013

Słoneczna filiżanka

Okładka książki Spijając filiżankami słońce 

Spijając filiżankami słońce

Magdalena Starzycka 


Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 236
 
 
 




Wiadomo dobrze, że ludzi nie powinno oceniać się po wyglądzie. Podobnie jest zresztą z książkami – to nierozsądne wydawać wyroki na temat treści oraz jakości lektury, uczyniwszy to wyłącznie na podstawie okładki. Wszyscy jednak zdajemy sobie doskonale sprawę jak głęboki rozdźwięk panuje pomiędzy tego typu hasłami a rzeczywistością. Ludzie to w zdecydowanej większości wzrokowcy, więc naturalne jest, że pierwsze wrażenie przy styczności z nową osobą lub rzeczą, zawdzięczamy naszym oczom. A, że mało kto z nas może poszczycić się spojrzeniem na tyle przeszywającym, by dowiedzieć się coś na temat charakteru innej osoby, czy też prześwidrować treść danej powieści, często zdarza się, że jesteśmy zaskakiwani, a nasze wcześniejsze predykcje okazują się zupełnie błędne. Nie inaczej było w moim przypadku, kiedy po raz pierwszy ujrzałem książkę Spijając filiżankami słońce. Spodziewałem się klasycznego czytadła, piejącego z zachwytu nad życiem za granicą, gdzie szczęśliwie zostały odnalezione miłość, wyciszenie, wewnętrzny spokój, etc. Na szczęście promocyjna cena 5 zł na dłużej przykuła moją uwagę i zobligowała mnie do przeczytania słów kilku o tej pozycji – zdania subiektywny opis zanurzania się Polaka w obcym środowisku portugalskim; akcja powieści rozpoczyna się w latach osiemdziesiątych, a kończy obrazem Polski przechodzącej transformację; autorka współpracuje z czasopismami „Tygiel Kultury” oraz „Kronika Miasta Łodzi” brzmiały bardzo kusząco. Na dokładkę patronat medialny wortalu literackiego granice.pl. Zostałem pokonany – przekonany.

Lata osiemdziesiąte XX wieku. Świat nie jest jeszcze globalną wioską. W Europie wciąż znajdują się kraje, o których pozostali mieszkańcy kontynentu wiedzą bardzo niewiele, albo zgoła nic. W dodatku Europę dzieli gruby mur (chociaż zaczynają pojawiać się w nim coraz większe wyrwy) – jedną jej część zamieszkują szczęśliwe oraz hołubiące pracę i poświęcenie w imię wyższych idei demoludy, drugą, tę bardziej zgniłą moralnie, kraje Zachodu, liberalni konformiści wyznający bezkrytyczną wiarę w kapitalizm. Kapitaliści oraz komuniści nie znają się wzajemnie zbyt dobrze – niemal cała wiedza oparta jest na stereotypach, domysłach oraz wyobrażeniach. Nic zatem dziwnego, że w owym czasie Portugalia dla Polaka była równie zagadkowa jak Polska dla Portugalczyka. PRL jawiła się jako kraina leżąca gdzieś za Żelazną Kurtyną. Interesujący się nieco polityką kojarzyli jeszcze, że to dość biedny kraj z wiecznie pustymi półkami. Z kolei kibice piłki nożnej wiedzieli, że wąsaty bramkarz FC Porto z nazwiskiem nie do wymówienia, Józef Młynarczyk to Polak. A co z Portugalią? Kraj na samym krańcu Europy, z którego wyruszali wielcy odkrywcy, tacy jak Marco Polo, czy Vasco da Gama, ojczyzna znanego pisarza José Saramago. To chyba tyle. Upraszczając do maksimum fabułę powieści, można rzec, że książka traktuje właśnie o tej wzajemnej obcości, jaką odczuwali wobec siebie mieszkańcy obu krajów za czasów, kiedy flaga z sierpem i młotem powiewała nad połową kontynentu.

Pretekstem do porównana obu krajów jest postać głównego bohatera i równocześnie narratora powieści – pracownika naukowego, który otrzymuje szansę legalnego wyjazdu do Portugalii i podjęcia pracy na jednym z lizbońskich uniwersytetów w charakterze nauczyciela egzotycznego języka polskiego. Co warte podkreślenia, lektura książki nie jest jedynie zapisem wrażeń z pobytu w Portugalii. Owszem, w książce znajdziemy sporo intrygujących oraz żywych i plastycznych opisów malowniczych zakątków Lizbony oraz portugalskiej prowincji. Narrator zapozna nas z legendarnym gatunkiem muzycznym, pięknym i melancholijnym fado – portowym bluesem tworzonym w biednych dzielnicach portugalskich miast. Uraczeni zostaniemy nie jedną ciekawą historią oraz anegdotą. Przyjrzymy się bliżej życiu codziennemu Portugalczyków, przy czym spotkamy zarówno przedstawicieli młodszego pokolenia jak i ich rodziców, piewców tradycji i starych obyczajów. Zagościmy w niejednym lokalu i za sprawą znakomitych opisów, przynajmniej w wyobraźni zakosztujemy kilku tradycyjnych potraw z portugalskiego stołu. Jednakże charakterystyka Portugalii u schyłku XX wieku, jej historii oraz społeczeństwa to tylko część wielkiej budowli, na którą składa się cała powieść.

Książka to bowiem wielka rzeka wspomnień głównego bohatera, to swoiste rozliczenie się z czasu spędzonego na ziemskim padole. To równocześnie pieczołowity zapis zmian, które dokonywały się w Polsce, szczególnie intensywnie po roku ’89. Dzięki temu, że narrator na co dzień zamieszkuje obcy i dość odległy kraj, transformacja ustrojowa zachodząca w naszej ojczyźnie obserwowana jest z innej perspektywy, z zachowaniem odpowiedniego dystansu, który pozwala na szersze ogarnięcie tematu. Można pokusić się o stwierdzenie, że Portugalia, która przecież wcale nie została potraktowana po macoszemu, jest pretekstem do prezentacji Polski w jej dwóch obliczach: tej peerelowskiej oraz postkomunistycznej z raczkującym dzikim kapitalizmem.

Portugalia, co zrozumiałe, staje się również materiałem porównawczym. Jest to sprawa dość oczywista, bowiem naturalnym odruchem każdego człowieka, a w szczególności obywatela ZSRR albo któregoś z jego państw satelickich, po przekroczeniu Żelaznej Kurtyny i znalezieniu się w kompletnie innym otoczeniu jest porównanie zastanego stanu rzeczy do miejsca, które zdecydowaliśmy się opuścić. Rzecz jasna, PRL nawet przy niezbyt bogatej wówczas Portugalii wypada niesamowicie blado, czy raczej szaro i buro. Szokujący jest przede wszystkim szalejący dobrobyt – w każdym sklepie napotyka się półki, które uginają się wręcz od bogactwa wystawianego na nich towaru. Człowiek może spędzić godzinę na zakupach, a i tak nie nabyć tego, co zaplanował, bowiem wybór proponowanego asortymentu jest tak szeroki, że aż trudno się na cokolwiek zdecydować. Do tego dochodzi obfitość książek, podręczników, brak cenzury, wolność słowa oraz pieniądze. Niby te ostatnie szczęścia nie dają, ale kiedy pensja pracownika naukowego w PRL-u warta jest 6 dolarów, to na życie zaczyna się patrzeć inaczej, gdy zaczyna zarabiać się wielokrotność tej kwoty.

Jednak wyjazd do Portugalii, szczególnie w okresie, gdy czerwony wielki brat rozciągał swe miłościwe oko na wszystkie zaprzyjaźnione narody, nie był rzeczą łatwą. Problem zaczynał się już z samą nauką języka portugalskiego. Narrator, by go w pełni opanować musiał wykazać się ogromną niezłomnością i uporem, jeśli chodzi o samokształcenie. Jako mieszkaniec Łodzi nie mógł oczekiwać żadnych kursów, czy indywidualnych zajęć z nauczycielem. Ponoć był kiedyś romanista znający portugalski, ale wszelkich słuch po nim zaginął. Pozostawały jedynie skrypt dla warszawskich studentów portugalistyki. Sęk w tym, że książki nie można było przetrzymywać w nieskończoność. Co prawda istniała opcja skopiowania podręcznika, ale była to jedynie ewentualność teoretyczna. W okresie stanu wojennego kserokopiarka uchodziła za narzędzie równie niebezpieczne i groźne, co karabin maszynowy. Dostęp do niej był ściśle ograniczony, a zaszczyt korzystania z niej przypadał nielicznym wybrańcom. A nawet, jeśli zrządzeniem losu oraz dzięki determinacji w pokonywaniu kolejnych przeszkód natury formalnej, kserokopiarka została udostępniona, to przecież zawsze istniała obawa, że akurat zabranie papieru... Polak to jednak istota ze wszech miar kreatywna – nie inaczej jest w przypadku głównego bohatera, który do szlifowania zdolności językowych wykorzystywał wszelakiej maści towary, przesyłane od kuzyna, zamieszkałego w Brazylii. Kompendium wiedzy zostały zatem etykiety z mydeł, proszków do prania, czekolady, czy suszonego mięsa. Powieść w ogromnej mierze ukazuje tego typu absurdy, które były przecież codziennością w komunistycznej Polsce. Owe skrajności stają jeszcze bardziej jaskrawe i widoczne, kiedy bohater zestawi je z rzeczywistością zastaną w Portugalii.

Historia głównego bohatera obejmuje również Polskę wyzwoloną, czyli tę, w której obecnie przyszło nam żyć. Akt jej narodzin niósł ze sobą wiele nadziei oraz oczekiwań, które jednak w ogromnej mierze nie spełniły się. Starzycka, jak wielu współczesnych polskich pisarzy, dobitnie pokazuje, że na transformacji ustrojowej najwięcej skorzystały farbowane lisy, które szybko potrafiły odnaleźć się w nowej rzeczywistości, oportuniści, umiejący błyskawicznie zmieniać swoje polityczne zapatrywania oraz zwykli przestępcy i złodzieje. Smutne jest to, że współczesna klasa polityczna w większości wywodzi się właśnie z tego typu środowisk. Nowa Polska, demokratycznopodobny twór jest zatem ogromnym rozczarowaniem, za które nikt, przynajmniej na razie, nie zamierza wziąć odpowiedzialności.

Na szczęście lektura nie jest tylko melancholijnym narzekaniem na naszą ojczyznę. Główny bohater, za czasów PRL-u będący jedną z niewielu osób w kraju znających język portugalski, był często zatrudniany przez wszelakiej maści instytucje jako tłumacz. Poznany w ogromnych trudach język okazał się więc nie tylko przepustką pozwalającą chociaż na chwilę wyrwać się z szarej polskiej rzeczywistości, ale również początkiem wielu fascynujących i zabawnych przygód związanych z wizytami Portugalczyków bądź Brazylijczyków w kraju wielkiego fiata.
Reasumując rzeknę raz jeszcze, że Magdalena Starzycka wielce zaskoczyła mnie swoją książką. To wspaniała historia człowieka, który poprzez ogrom wyrzeczeń oraz samozaparcie zrealizował swoje marzenia. To także interesujące spojrzenie na Polskę przed transformacją ustrojową oraz po obaleniu komunizmu, spojrzenie przez pryzmat Portugalii. Oprócz ciekawego porównania obu krajów autorka zapoznaje nas z wieloma faktami na temat mieszkańców zachodniej części Półwyspu Iberyjskiego – pani Starzycka bardzo zaimponowała mi znajomością kultury oraz obyczajów Portugalczyków, w których to nie brakuje i polskich akcentów. Powieść polecam zatem z czystym sumieniem, tym bardziej, że w księgarni Matras można nabyć ją za jedyne 5 polskich złotych. Na pewno nie jest to wygórowana cena za tak przyjemną lekturę.

Wasz Ambrose


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)