Strony

środa, 20 marca 2013

Podróże po umyśle amerykanofoba

Okładka książki Pamiętać, by pamiętać 

Pamiętać, by pamiętać

Henry Miller


Tytuł oryginału: Remember to remember
Tłumaczenie: Marek Cegieła 
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 400
 
 
 
 
 
Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, to w skali ogólnoświatowej stosunkowo młode państwo. Mimo tego, jest to chyba kraj, który jak żaden inny, wzbudza niesamowite wulkany emocji. Z jednej strony USA jest bezbrzeżnie podziwiana, szczególnie przez państwa biedniejsze, uboższe zarówno w technologie jak i zielone dolary. Dla mieszkańców takowych krain ziemie kontynentu amerykańskiego jawią się jako spełnienie wszelakich marzeń, raj utracony, klucz do osiągnięcia sukcesu zarówno zawodowego i finansowego. Należy przyznać, że również i w Polsce, w mniejszym stopniu obecnie, a w zdecydowanie większym za czasów komuny, USA postrzegana była i jest jako światowy hegemon, w którym można znaleźć sposób na dostatnie i wygodne życie. Ileż to ludzi wyjechało za daleki ocean, by szukać tam szczęścia. Jednak, jak to często w życiu bywa, istnieją inne punkty widzenia, i nie inaczej jest w tej kwestii. Są ludzie, którym USA wcale nie jawi się w tak różowych barwach. Kraj Lincolna widziany jest bardziej jako rozpasany konsumpcyjnie do granic wszelakich możliwość kolos na glinianych nogach, w obrębie którego coraz mniej zaczyna znaczyć jednostka, a podziały klasowe stają coraz bardziej wyraźne. Dla wielu to ojczyzna fałszu i obłudy, wszechobecnego kłamstwa, przejawiającego się, czy to w sztucznej żywności, czy też pustych obietnicach i mitach o szczęśliwej egzystencji, zawartych w produkcjach rodem z Hollywood. Wydaje mi się, że śmiało można pokusić się o stwierdzenie, że jednym z najzagorzalszych krytyków USA, był Amerykanin Henry Miller. Swoją niechęć do własnej ojczyzny Miller przedstawił w książce Klimatyzowany koszmar. Niejaką kontynuacją owych zapisków zrodzonych pod wpływem podróży po Ameryce, jest pozycja Pamiętać, by pamiętać.

O ile jednak Klimatyzowany koszmar był w dużej mierze relacją z odbytej wyprawy po bezkresie amerykańskiego kontynentu, z której to wynikały różne spostrzeżenia oraz refleksje, o tyle Pamiętać, by pamiętać pozbawiona zostaje niemal zupełnie wątków podróżniczych, ograniczając się bardziej do charakteru zbioru esejów o naprawdę różnorodnej tematyce, których orbita najczęściej skupia się wokół Stanów Zjednoczonych.
Początkowo można łudzić się, że być może Henry Miller wyczerpał cały swój zapas gniewu w Klimatyzowanym koszmarze i w kolejnej pozycji nieco łaskawszym okiem spojrzy na swoją ojczyznę. Nic bardziej mylnego. O tym, że fobia wobec Stanów systematycznie się zwiększa, zamiast maleć, można szybko przekonać się już od pierwszych kartek, w 30-stronnicowym wstępie, który błyskawicznie przekształca się w rozwodzenie nad słabością amerykańskiego społeczeństwa oraz klasy politycznej. Małpi świat na wysokich obcasach, zataczający się między stolikami barowymi. Miller po raz kolejny bezpardonowo i bez cienia litości krytykuje każdą rzecz, która z Ameryką ma jakikolwiek związek. Drażnić zdaje się go po prostu wszystko – począwszy od klimatu miast (Miejsca... Weźmy, na przykład, Main Street w Los Angeles. Wszelkie niesamowite, podejrzane, okropne i niewiarygodne rzeczy zawsze się z nią kojarzą), poprzez żywność (W Ameryce można przejechać wiele tysięcy kilometrów i ani razu nie zjeść kawałka dobrego chleba), na społeczeństwie skończywszy (W Ameryce jest mnóstwo lokali. Pustych lokali. I wszystkie te puste lokale są zatłoczone. Po prostu zapchane pustymi ludźmi).

Warto nadmienić, że oprócz zwykłego narzekania, momentami wręcz ględzenia, Miller raczy nas kilkoma naprawdę błyskotliwymi przemyśleniami. Jako, że pozycja ukazała się w 1947 roku, naturalne są refleksje na temat II Wojny Światowej, jednego z najbardziej traumatycznych przeżyć, którego doświadczyła ludzkość. Pisarz boleje zatem nad Ameryką, którą widzi jako kraj niewykorzystanych możliwości, kraj niespełnionych nadziei. W jego mniemaniu, jego ojczyzna posiada ogromny potencjał oraz środki odpowiednie ku temu, by stworzyć nowy lepszy świat, zdaje się jednak wszystko zaprzepaszczać i trwonić, by przypadkiem nie poprawić bytu człowieka. Bardzo trafne są pełne żalu i goryczy retoryczne pytania o naturę ludzką, skłonną do ogromnych poświęceń, by tworzyć kolejne bronie oraz maszyny, których jedynym celem jest niszczenie oraz zabijanie. Na dobrą sprawę, to naprawdę zaskakujące, że tak łatwo wyrzekamy wszelakich wygód, gdy tylko usłyszymy hasła typu: wojna, ojczyzna w niebezpieczeństwie, wróg u bram – jesteśmy w stanie przymierać głodem, byle posiąść pewność, że przeciwnik został zrównany z ziemią, że uległ totalnej destrukcji. Za to o wiele trudniej przychodzi nam okazanie pomocy w odbudowie zniszczeń, wysyłaniu żywności, etc. Przerażający jest fakt, że niemal naturalne wydaje się przeznaczanie naszych pieniędzy na trzymaniu w ciągłym pogotowiu całego arsenału służącego do niszczenia, zabijania. Miller ponadto usilnie przekonuje, że w zdecydowanej większości przypadków, prawdziwymi wrogami zwykłych, szarych obywateli, pragnących żyć w spokoju, są politycy, klasa rządząca czy biznesmeni, którzy na działaniach wojennych są w stanie zbić godziwy kapitał. Co ciekawe, mimo gorącej wiary w nieuchronność zbrojnego konfliktu oraz leżące na sercu dobro ojczyzny, owi zwolennicy siłowych rozwiązań najczęściej trzymają się od areny walki jak najdalej, zadowalając się wysyłaniem na śmierć kolejnych anonimowych mas.
Idąc dalej, Amerykanom, podobnie jak i w Klimatyzowanym koszmarze, obrywa się za konsumpcyjny styl życia, jaki prowadzą. Krytyce zostaje poddana bezrozumna pogoń za dobrami materialnymi, które stają się wyznacznikami sukcesu oraz spełnienia, plastikowa bezkultura masowa, czy bezideowa egzystencja, której jedynym głębszym celem zdaje się praca, służąca zarabianiu pieniędzy, potrzebnych z kolei do tego, by przeżyć jakoś następny dzień. Siedząc spokojnie, gdy temperatura spadała, gdy czynsz był od dawna niezapłacony i gdy zdawało się brakować wszystkiego, co jest potrzebne organizmowi, myślałem o wielkich białych artystach zawzięcie produkujących butelki do lekarstw, kołnierzyki i krawaty, futra, bransolety, higieniczne podkładki dla chorych białych kobiet i mężczyzn w tę i we w tę jeżdżących pod ziemią do pracy, odpoczywających po pracy albo umierających po pracy, czasami zabijających, by pracować, lub zabijających dla przyjemności, niemniej zabijających. Wielkie białe braterstwo wojny i pracy, przemocy i grabieży, głodowania i podatków, przesądów i bigoterii, melancholii i mizantropii. W ogóle naród amerykański w opinii Millera zdaje się staczać coraz niżej i niżej, z pokolenia na pokolenie. Ciekaw jestem, co pisarz miałby do powiedzenia na jego temat w czasach obecnych.

Makonde Figure - B. DeLaney
Na szczęście książka zawiera również momenty, pozbawione fragmentów, w których dominującą formą jest krytyka narodu amerykańskiego. Miller prezentuje nam kilka interesujących postaci, przedstawicieli świata sztuki. Wśród artystów przewiną się zarówno malarze, aktorzy teatralni jak i rzeźbiarze (Beauford DeLaney, Jasper Deeter, czy Beniamino Bufano). Trzeba przyznać, że Henry Miller potrafił złożyć godny i szczery hołd osobom, które mu szczerze zaimponowały oraz odcisnęły pięto na jego psychice i twórczości. Okazuje się, że Miller z taką samą zaciekłością i werwą potrafi chwalić i gloryfikować, co ganić i krytykować. Rozdziały poświęcone twórcom kultury są świetną przeciwwagą do bezustannych, momentami nużących, nieprzychylnych komentarzy pod adresem Amerykanów. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że pisząc o kulturze, Miller niejako przy okazji wali po łbach swoich rodaków za to, że nie potrafią docenić własnych twórców. W opinii Millera uwłaszczające jest, że budowniczym sztuki każe się tworzyć w trudnych, czasami wręcz ekstremalnych warunkach, że często nie mogą liczyć oni na powszechną aprobatę, ani tym bardziej finansowe wsparcie.

Całość książki uzupełniają wspomnienia Henry’ego Millera z pobytu w Europie, w których dominuje ukochana przez pisarza Francja. Opowieści o paryskich czasach pełne są nostalgii oraz żalu za bezpowrotnie utraconym szczęściem. Miller prezentuje piękne i wzruszające opisy przyjaźni, z czułością i pieczołowitością portretuje ludzi, którzy wyryli mu się w sercu. Pośród tego przewijają się hymny pochwalne pod adresem narodu francuskiego, których nie osłabiła nawet II Wojna Światowa – w opinii Millera Francuzi to najznakomitsi ludzie, których wielkość tkwi w indywidualnej sile jednostki – mieszkańcy Francji są dla autora uosobieniem potęgi, tradycji, swobody oraz kreatywności. Niekiedy to bezkrytyczne uwielbienie nieco razi i mierzwi, chociaż przyznać trzeba, że Miller wysuwa całkiem spore zastępy argumentów, mających na celu potwierdzenie swoich tez.

Pamiętać, by pamiętać to na pewno interesująca lektura. Henry Miller jawi się w niej niczym mityczny Odys, próbujący powrócić do Ameryki ze swoich snów i wspomnień. Ponownie spotkanie z ojczyzną wywołuje jednak tylko zgorzknienie i złość, bowiem kraj, z którym pisarz pragnie się pogodzić, jest jeszcze gorszy, niż gdy go opuszczał. Jednocześnie książka obrazuje, jakiej zaskakujące transformacji uległ Henry Miller na przestrzeni lat – z lekkoducha oraz miłośnika kobiet i dobrej zabawy, Miller przekształcił się w gniewnego proroka, wieszczącego niemal zupełną zagładę moralną swojemu ojczystemu krajowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)