Pamiętać, by pamiętać
Henry Miller
Tytuł oryginału: Remember to remember
Tłumaczenie: Marek Cegieła
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 400
Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, to w
skali ogólnoświatowej stosunkowo młode państwo. Mimo tego, jest to
chyba kraj, który jak żaden inny, wzbudza niesamowite wulkany emocji. Z
jednej strony USA jest bezbrzeżnie podziwiana, szczególnie przez państwa
biedniejsze, uboższe zarówno w technologie jak i zielone dolary. Dla
mieszkańców takowych krain ziemie kontynentu amerykańskiego jawią się
jako spełnienie wszelakich marzeń, raj utracony, klucz do osiągnięcia
sukcesu zarówno zawodowego i finansowego. Należy przyznać, że również i w
Polsce, w mniejszym stopniu obecnie, a w zdecydowanie większym za
czasów komuny, USA postrzegana była i jest jako światowy hegemon, w
którym można znaleźć sposób na dostatnie i wygodne życie. Ileż to ludzi
wyjechało za daleki ocean, by szukać tam szczęścia. Jednak, jak to
często w życiu bywa, istnieją inne punkty widzenia, i nie inaczej jest w
tej kwestii. Są ludzie, którym USA wcale nie jawi się w tak różowych
barwach. Kraj Lincolna widziany jest bardziej jako rozpasany
konsumpcyjnie do granic wszelakich możliwość kolos na glinianych nogach,
w obrębie którego coraz mniej zaczyna znaczyć jednostka, a podziały
klasowe stają coraz bardziej wyraźne. Dla wielu to ojczyzna fałszu i
obłudy, wszechobecnego kłamstwa, przejawiającego się, czy to w sztucznej
żywności, czy też pustych obietnicach i mitach o szczęśliwej
egzystencji, zawartych w produkcjach rodem z Hollywood. Wydaje mi się,
że śmiało można pokusić się o stwierdzenie, że jednym z najzagorzalszych
krytyków USA, był Amerykanin Henry Miller. Swoją niechęć do własnej
ojczyzny Miller przedstawił w książce Klimatyzowany koszmar. Niejaką kontynuacją owych zapisków zrodzonych pod wpływem podróży po Ameryce, jest pozycja Pamiętać, by pamiętać.
O ile jednak Klimatyzowany koszmar
był w dużej mierze relacją z odbytej wyprawy po bezkresie
amerykańskiego kontynentu, z której to wynikały różne spostrzeżenia oraz
refleksje, o tyle Pamiętać, by pamiętać pozbawiona zostaje
niemal zupełnie wątków podróżniczych, ograniczając się bardziej do
charakteru zbioru esejów o naprawdę różnorodnej tematyce, których orbita
najczęściej skupia się wokół Stanów Zjednoczonych.
Początkowo można łudzić się, że być może Henry Miller wyczerpał cały swój zapas gniewu w Klimatyzowanym koszmarze
i w kolejnej pozycji nieco łaskawszym okiem spojrzy na swoją ojczyznę.
Nic bardziej mylnego. O tym, że fobia wobec Stanów systematycznie się
zwiększa, zamiast maleć, można szybko przekonać się już od pierwszych
kartek, w 30-stronnicowym wstępie, który błyskawicznie przekształca się w
rozwodzenie nad słabością amerykańskiego społeczeństwa oraz klasy
politycznej. Małpi świat na wysokich obcasach, zataczający się między stolikami barowymi.
Miller po raz kolejny bezpardonowo i bez cienia litości krytykuje każdą
rzecz, która z Ameryką ma jakikolwiek związek. Drażnić zdaje się go po
prostu wszystko – począwszy od klimatu miast (Miejsca... Weźmy, na
przykład, Main Street w Los Angeles. Wszelkie niesamowite, podejrzane,
okropne i niewiarygodne rzeczy zawsze się z nią kojarzą), poprzez żywność (W Ameryce można przejechać wiele tysięcy kilometrów i ani razu nie zjeść kawałka dobrego chleba), na społeczeństwie skończywszy (W Ameryce jest mnóstwo lokali. Pustych lokali. I wszystkie te puste lokale są zatłoczone. Po prostu zapchane pustymi ludźmi).
Warto nadmienić, że oprócz zwykłego
narzekania, momentami wręcz ględzenia, Miller raczy nas kilkoma naprawdę
błyskotliwymi przemyśleniami. Jako, że pozycja ukazała się w 1947 roku,
naturalne są refleksje na temat II Wojny Światowej, jednego z
najbardziej traumatycznych przeżyć, którego doświadczyła ludzkość.
Pisarz boleje zatem nad Ameryką, którą widzi jako kraj niewykorzystanych
możliwości, kraj niespełnionych nadziei. W jego mniemaniu, jego
ojczyzna posiada ogromny potencjał oraz środki odpowiednie ku temu, by
stworzyć nowy lepszy świat, zdaje się jednak wszystko
zaprzepaszczać i trwonić, by przypadkiem nie poprawić bytu człowieka.
Bardzo trafne są pełne żalu i goryczy retoryczne pytania o naturę
ludzką, skłonną do ogromnych poświęceń, by tworzyć kolejne bronie oraz
maszyny, których jedynym celem jest niszczenie oraz zabijanie. Na dobrą
sprawę, to naprawdę zaskakujące, że tak łatwo wyrzekamy wszelakich
wygód, gdy tylko usłyszymy hasła typu: wojna, ojczyzna w niebezpieczeństwie, wróg u bram
– jesteśmy w stanie przymierać głodem, byle posiąść pewność, że
przeciwnik został zrównany z ziemią, że uległ totalnej destrukcji. Za to
o wiele trudniej przychodzi nam okazanie pomocy w odbudowie zniszczeń,
wysyłaniu żywności, etc. Przerażający jest fakt, że niemal naturalne
wydaje się przeznaczanie naszych pieniędzy na trzymaniu w ciągłym
pogotowiu całego arsenału służącego do niszczenia, zabijania. Miller
ponadto usilnie przekonuje, że w zdecydowanej większości przypadków,
prawdziwymi wrogami zwykłych, szarych obywateli, pragnących żyć w
spokoju, są politycy, klasa rządząca czy biznesmeni, którzy na
działaniach wojennych są w stanie zbić godziwy kapitał. Co ciekawe, mimo
gorącej wiary w nieuchronność zbrojnego konfliktu oraz leżące na sercu
dobro ojczyzny, owi zwolennicy siłowych rozwiązań najczęściej trzymają
się od areny walki jak najdalej, zadowalając się wysyłaniem na śmierć
kolejnych anonimowych mas.
Idąc dalej, Amerykanom, podobnie jak i w Klimatyzowanym koszmarze,
obrywa się za konsumpcyjny styl życia, jaki prowadzą. Krytyce zostaje
poddana bezrozumna pogoń za dobrami materialnymi, które stają się
wyznacznikami sukcesu oraz spełnienia, plastikowa bezkultura masowa, czy
bezideowa egzystencja, której jedynym głębszym celem zdaje się praca, służąca zarabianiu pieniędzy, potrzebnych z kolei do tego, by przeżyć jakoś następny dzień. Siedząc
spokojnie, gdy temperatura spadała, gdy czynsz był od dawna
niezapłacony i gdy zdawało się brakować wszystkiego, co jest potrzebne
organizmowi, myślałem o wielkich białych artystach zawzięcie
produkujących butelki do lekarstw, kołnierzyki i krawaty, futra,
bransolety, higieniczne podkładki dla chorych białych kobiet i mężczyzn w
tę i we w tę jeżdżących pod ziemią do pracy, odpoczywających po pracy
albo umierających po pracy, czasami zabijających, by pracować, lub
zabijających dla przyjemności, niemniej zabijających. Wielkie białe
braterstwo wojny i pracy, przemocy i grabieży, głodowania i podatków,
przesądów i bigoterii, melancholii i mizantropii. W ogóle naród
amerykański w opinii Millera zdaje się staczać coraz niżej i niżej, z
pokolenia na pokolenie. Ciekaw jestem, co pisarz miałby do powiedzenia
na jego temat w czasach obecnych.
Na szczęście książka zawiera również
momenty, pozbawione fragmentów, w których dominującą formą jest krytyka
narodu amerykańskiego. Miller prezentuje nam kilka interesujących
postaci, przedstawicieli świata sztuki. Wśród artystów przewiną się
zarówno malarze, aktorzy teatralni jak i rzeźbiarze (Beauford DeLaney,
Jasper Deeter, czy Beniamino Bufano). Trzeba przyznać, że Henry Miller
potrafił złożyć godny i szczery hołd osobom, które mu szczerze
zaimponowały oraz odcisnęły pięto na jego psychice i twórczości. Okazuje
się, że Miller z taką samą zaciekłością i werwą potrafi chwalić i
gloryfikować, co ganić i krytykować. Rozdziały poświęcone twórcom
kultury są świetną przeciwwagą do bezustannych, momentami nużących,
nieprzychylnych komentarzy pod adresem Amerykanów. Chociaż uczciwie
trzeba przyznać, że pisząc o kulturze, Miller niejako przy okazji wali
po łbach swoich rodaków za to, że nie potrafią docenić własnych twórców.
W opinii Millera uwłaszczające jest, że budowniczym sztuki każe się
tworzyć w trudnych, czasami wręcz ekstremalnych warunkach, że często nie
mogą liczyć oni na powszechną aprobatę, ani tym bardziej finansowe
wsparcie.
Całość książki uzupełniają wspomnienia
Henry’ego Millera z pobytu w Europie, w których dominuje ukochana przez
pisarza Francja. Opowieści o paryskich czasach pełne są nostalgii oraz
żalu za bezpowrotnie utraconym szczęściem. Miller prezentuje piękne i
wzruszające opisy przyjaźni, z czułością i pieczołowitością portretuje
ludzi, którzy wyryli mu się w sercu. Pośród tego przewijają się hymny
pochwalne pod adresem narodu francuskiego, których nie osłabiła nawet II
Wojna Światowa – w opinii Millera Francuzi to najznakomitsi ludzie,
których wielkość tkwi w indywidualnej sile jednostki – mieszkańcy
Francji są dla autora uosobieniem potęgi, tradycji, swobody oraz
kreatywności. Niekiedy to bezkrytyczne uwielbienie nieco razi i mierzwi,
chociaż przyznać trzeba, że Miller wysuwa całkiem spore zastępy
argumentów, mających na celu potwierdzenie swoich tez.
Pamiętać, by pamiętać to na
pewno interesująca lektura. Henry Miller jawi się w niej niczym mityczny
Odys, próbujący powrócić do Ameryki ze swoich snów i wspomnień.
Ponownie spotkanie z ojczyzną wywołuje jednak tylko zgorzknienie i
złość, bowiem kraj, z którym pisarz pragnie się pogodzić, jest jeszcze
gorszy, niż gdy go opuszczał. Jednocześnie książka obrazuje, jakiej
zaskakujące transformacji uległ Henry Miller na przestrzeni lat – z
lekkoducha oraz miłośnika kobiet i dobrej zabawy, Miller przekształcił
się w gniewnego proroka, wieszczącego niemal zupełną zagładę moralną
swojemu ojczystemu krajowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)