Strony

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Przeminęło z wiatrem

Okładka książki Ostateczni 

Ostateczni

Henryk Wiatrowski


Wydawnictwo: Spółdzielnia Pracy "Kurier Podlaski"
Liczba stron: 212






W dzisiejszej recenzji chciałbym nieco przybliżyć sylwetkę Henryka Wiatrowskiego, polskiego pisarza science fiction, który jednak w szerszych kręgach literackich jest w ogóle nieznany, w najlepszym razie bardzo słabo kojarzony. Urodzony w 1951 roku zagórowianin ma w swoim dorobku 3 powieści. Współpracujący m.in. z tygodnikiem Nurt dziennikarz spłodził swoje książki stosunkowo późno, będąc już człowiekiem dobrze po trzydziestce. Debiutancki Czas oczyszczenia ujrzał światło dzienne w 1986, dwa lata później ukazał się Rycerz światłości, a w 1991 roku wydana została ostatnia jak do tej pory powieść, Ostateczni.

Ostateczni poruszają bardzo popularny w literaturze science fiction motyw apokalipsy. Ziemia, a przynajmniej jej zdecydowanie większa część, tzw. Strefy Zakazane, zamieniła się w siedlisko ogromnych owadów, przerośniętych gadów oraz olbrzymich szczurów. Pośród nich swoją egzystencję próbują prowadzić mutanci, potomkowie ludzi, którzy dopuścili do atomowej zagłady planety i nie zdołali schronić się przed jej skutkami. Całe połacie Ziemi nie nadają się do życia, bowiem albo zamieniły się w bezkresną pustynię, albo też wykwitły na nich wulkany, obficie plujące rozgrzaną lawą. Wszelakie tereny zielone, które zdołały przetrwać zamieszkuje przerośnięta fauna, z którą zmagają się w codziennej walce o życie mutanci. Żywot ludzkich potomków nie jest zatem łatwy. Aby jakoś przetrwać, mutanci, którzy musieli zejść do podziemnych bunkrów, pozostałościach po wielkiej wojnie, żyją w hordach o typowych strukturach plemiennych, znanych nam z początków ludzkości. Najmądrzejszy członek, cieszący się największą estymą wśród współplemieńców oraz noszący na barkach największy bagaż doświadczeń, pełni funkcję naczelnika, czyli przywódcy hordy. Kobiety, przesiadujące praktycznie całymi dniami w bunkrach zajmują się przygotowaniem strawy, pielęgnowaniem rannych, etc., natomiast najsprawniejsi mężczyźni zostają myśliwymi, polującymi na ogromne robale.

Życie mutantów jest stosunkowo krótkie. Najmniej ostrożni giną od szczęk owadów, wielu zaskakuje gwałtownie zmieniająca się pogoda. Ci, którzy nie wpadną w łapy dzikich zwierząt, których oszczędzi kapryśny klimat, umierają z powodu licznych mutacji, okaleczających ich zdeformowane ciała. Wiatrowski powstrzymał jednak wodze fantazji i nie podoczepiał swoim bohaterom dodatkowych kończyn, nie dodał im żadnych specjalnych mocy. Mutacje, tak jak jest to w rzeczywistości, w większości przypadków (chociaż nie we wszystkich!) okazują się kompletnie nieprzydatne, w niczym nie ułatwiające codziennej egzystencji. Są to najczęściej zmiany skórne, narosty, zgrubienia czy deformacje narządów. Sprawia to oczywiście, że wygląd nowego plemienia ludzkiego nie jest zbyt atrakcyjny, jednak mutanci są w stanie przekonać się o własnej brzydocie dopiero wtedy, gdy zawita do nich ktoś spoza Stref Zakazanych.

Jednym z takich gości o idealnie gładkiej cerze, pozbawionej jakichkolwiek wad jest Je. Tajemnicza przybyszka, brutalnie zgwałcona przez mutantów, pozostawiona została niczym zużyta zabawka na pastwę bezlitosnych owadów. Uratował ją myśliwy Sa, członek hordy darzącej kobiety znacznie większą estymą. Czytelnik zresztą szybko przekonuje się, że plemię, do którego należy Sa było celem wyprawy Je, więc absolutnie nie można powiedzieć, że trafiła ona do niego przypadkowo. Ofiarę oraz wybawiciela połączy swoista więź, będąca w stanie przezwyciężyć nawet wzajemne poczucie obcości oraz odmienności. Wydaje się, że jednym ze skutków tego dziwnego uczucia jest szczerość Je, która wyznaje myśliwemu, że paczki żywności, leków oraz innych niezbędnych drobiazgów, znacznie ułatwiających ekstremalnie trudną egzystencję, pojawiające się od czasu do czasu w okolicy, wcale nie są darami od bogów, ani żadnych innych pomniejszych bóstw. Natomiast ściana świata, za którą trafiać mają zmarli, by wieść szczęśliwy żywot wieczny, wcale nie jest dziełem boskiego demiurga. Stworzyli ją ludzie, którzy zdołali uchronić się przed skutkami atomowej katastrofy, odgradzając się raz na zawsze od Stref Zakazanych z ich mutantami, dziką i nieokiełznaną przyrodą oraz szalejącym klimatem.

Nie zdradzając zbytnio dalszej części fabuły, rzeknę jeszcze, że Sa zostanie swego rodzaju prorokiem, którego marzeniem, czy raczej celem, będzie poprowadzenie swojego okaleczonego, odrzuconego oraz niechcianego ludu do należnej im ziemi obiecanej. Co chyba oczywiste, jeśli weźmie się pod uwagę odwieczną skłonność ludzkości do konformizmu, roszczenia sobie prawa do decydowania o losach innych oraz przewrażliwienie na punkcie bycia najinteligentniejszą formą życia na planecie, wielka wyprawa ku bramom raju zakończy się fatalnym finałem.

Książka Wiatrowskiego jest trochę zbyt krótka. W pewnym momencie zdarzenia zaczynają się rozgrywać błyskawicznie, a finał został maksymalnie skrócony, brutalnie wyciśnięty niczym soczysta pomarańcza, przez co szklanka satysfakcji napełniła się jedynie w połowie. Można odnieść wrażenie, jakby Wiatrowski brzydził się opisywać niegodziwości, do których zdolni są posunąć się ludzie w imię fałszywych idei, tak, że przez opis ten postanowił przebrnąć jak najszybciej, jak najbrutalniej, paląc wręcz wszystkie mosty, odbierając ofiarom każdą, najmniejszą nawet nadzieję na przetrwanie.

Powieść ma oczywiście kilka zalet, którymi skutecznie się broni, pomimo drastycznie amputowanego zakończenia. Dość interesująco został opisany świat, czy raczej jego pozostałości. Apokaliptyczna wizja przyszłości jest przy tym dość spójna i mało wydumana. Autor zastosował się zdecydowanie do brzytwy Ockhama i nie mnożył bytów ponad miarę. Ludzie, mutanci, będący jedynie ofiarami promieniowania oraz przerośnięta fauna – to wszystkie gatunki zamieszkujące Ziemię po katastrofie. Autor uraczył nas także ciekawymi opisami urządzeń, czy technik, których mógłby używać człowiek przyszłości.

Jednak zdecydowanie najsilniejszym punktem lektury jest wnikliwa refleksja na temat człowieka. Wiatrowski bardzo celnie ukazał jak niechętnie ludzkość bierze odpowiedzialność za własne czyny, za szkody wyrządzane czy to planecie, czy to środowisku, czy też innym formom życia. Ludzie posiadają wręcz naturalne poczucie wyższości nad pozostałymi istotami rozumnymi, przez co przypisują sobie prawo traktowania ich jako obiekty eksperymentów, decydowania o ich losach, wreszcie bez mrugnięcia okiem są w stanie zgładzić wszelkie gatunki, które mogą w jakimkolwiek stopniu zagrażać ich dominacji. Finalnie to właśnie ludzkość okazuje się najgroźniejszą, najbardziej okrutną formą życia na planecie. W swoim postępowaniu kieruje się głównie strachem oraz egoizmem, co w połączeniu z inteligencją, której owocami są broń, wszelakie formy zniewolenia, techniki uśmiercania, etc., prowadzi do krwawej oraz bezsensownej hekatomby. Wiatrowski poprzez podwójną zbrodnię ludzi stara się udowodnić, że człowiek nie jest w stanie uczyć się na bazie popełnianych błędów, że choćby bez przerwy powielał te same schematy, to nadal pozostanie najgłupszym okazem, nie potrafiącym wyciągnąć żadnych konstruktywnych wniosków.

Krytyka bardzo ostra, ale jakże celna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)