Strony

czwartek, 17 maja 2012

Tożsamość Bourne'a



Tożsamość Bourne’a (oryg. The Bourne Identity) jest pierwszą częścią trylogii opowiadającej o przygodach niezwykłego człowieka najbardziej znanego pod jednym z wielu przybranych imion i nazwisk; jako Jason Bourne.


Po raz pierwszy książkę tę przeczytałem lata temu, zaraz po premierze pierwszego polskiego wydania. Teraz, kiedy już nie mogłem sobie przypomnieć niczego poza początkiem powieści i tym, że kiedyś bardzo mi się podobała, postanowiłem znów ją przeczytać.

Rozpoczynając lekturę Tożsamości przenosimy się na trawler miotany sztormowymi falami; gdzieś pomiędzy czarnym niebem i jeszcze czarniejszym morzem. Ktoś zostaje przez kogoś postrzelony i wypada za burtę. Prawie utopiony i zastrzelony, zostaje wyłowiony przez francuskich rybaków i przetransportowany do nabrzeżnej wioski, gdzie zapijaczony miejscowy konował cudem ratuje go od śmierci. Po tych zdarzeniach naszemu bohaterowi pozostają na pamiątkę blizny, amnezja i zaszyty pod skórą numer konta w szwajcarskim banku. Niedoszły topielec wyrusza sprawdzić stan konta i ustalić, kim był, zanim go postrzelono. Wtedy zaczyna się zabawa, gdyż okazuje się, iż polują na niego tajne służby i najbardziej znany terrorysta świata. Na szczęście znajduje pięknego (a jakże) sprzymierzeńca. Jeśli nie czytaliście (czy to możliwe), nie będę Wam psuł zabawy i na tym się zatrzymam.

Choć już od dawna twórczość Ludluma jest dla mnie symbolem sztampy, schematyzmu i infantylności, choć jest dla mnie synonimem tego wszystkiego, co sprawia iż „amerykański bestseller” odbieram jako określenie jeśli nie zdecydowanie pejoratywne, to przynajmniej dwuznaczne i podejrzane, muszę przyznać, że przygody Bourne’a mnie zaskoczyły.

W książce znajdziemy różnego autoramentu błędy. Ponieważ nie wiem, czy są winą autora, tłumacza (Andrzej Dobrosz), czy jeszcze kogoś innego, nie będę się nad nimi rozwodził. Podkreślę tylko, że absolutnie nie są one w stanie zepsuć świetnego przeżycia, jakim jest lektura tej powieści. Znów sobie przypomniałem, dlaczego Robert Ludlum jest uznawany za twórcę gatunku nazwanego global conspiracy thriller. Powieść jest bowiem wspaniała; porywająca i zaskakująca. Działa na wyobraźnię, daje kawał naprawdę rewelacyjnej rozrywki. Mamy to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli niezwykłego bohatera w stresie i zagrożeniu, mamy walkę o życie i przekonania, oraz to, czego pragną czytelniczki, czyli wielką miłość i zdradę. Może nie tchnie nasz bohater i cała lektura takim realizmem, jak należący do zbliżonej konwencji cykl o Carlu Hamiltonie* Jana Guillou, ale w końcu Bourne jest made in USA, a poza tym życie czasami jest jeszcze bardziej nierealne od fikcji. Można więc wybaczyć posuniętą do mocnej przesady odporność Jasona na rany zadane bronią palną i jeszcze bardziej odbiegającą od realiów jego zdolność do szybkiego powrotu do pełnego zdrowia i sprawności po takich przygodach. Można nawet przymknąć oko na żenująco odbiegające od rzeczywistości właściwości głównych rekwizytów gatunku, czyli broni palnej**; to po prostu american style.

Jak już łatwo się domyśleć, po latach i powtórnej lekturze, znów oceniam Tożsamość Bourne’a jako świetną powieść wartą polecenia każdemu. Nie tylko dostarczy świetnej rozrywki, ale i pewnych celnych refleksji na temat polityki, wojny, wywiadu i pieniędzy. Bardzo, powiedziałbym nawet, celnych i ponadczasowych refleksji.

Teraz nadszedł czas, by wspomnieć o filmie pod tym samym tytułem, jaki popełniono na podstawie wspomnianej powieści. Ujdzie on, gdy oglądamy go w telewizji jako alternatywę dla Ojca Mateusza lub kolejnego odcinka CSI. Nie ma jednak żadnego sensu przyrównywanie tej produkcji do bardziej wartościowych ekranizacji, chyba że chcemy dokopać jej producentom. Film jest po prostu słaby, jeśli nie ewidentnie denny.

I tutaj znów nasuwa się porównanie Bourne’a do Hamiltona, które wyjaśnia przyczyny tej wpadki. Tożsamość Bourne’a na potrzeby filmu została mocno okrojona i zmieniona, co odbiło się na niej fatalnie. Stracono wiele, zdecydowanie zbyt wiele. Zrobił się z tego kicz. Szwedzi podobnie potraktowali Hamiltona w Terroryście na zamówienie, co również ze świetnej powieści zrodziło marny film; szczerze mówiąc sto razy gorszy od Tożsamości. Jednak wyciągnęli z tego wnioski i Wróg wroga zekranizował się jako mini serial złożony z ośmiu odcinków. Był wspaniały i do dziś nie mogę przeboleć, że choć kiedyś wyemitowano go w TVP, nie można go nigdzie w Polsce nabyć. Ten sukces był spowodowany prostym faktem, iż powieść po prostu przeniesiono na ekran, bez znaczących zmian. Mam wrażenie, że jeśli kiedyś podobnie postąpi się z Tożsamością, będzie ona równie miodnym obrazem. Na razie nie zrażajcie się filmową wersją Tożsamości Bourne’a ani poziomem najnowszych powieści jej autora i jeśli jeszcze nie czytaliście tej książki, sięgajcie po nią śmiało. Choć to tylko taka bajeczka dla starszych dzieci, zadowolenie gwarantowane, o czym z przekonaniem Was zapewniam


Wasz Andrew



** Prawdziwa perełka: „...karabin o krótkiej lufie, której grubą stal Bourne znał aż za dobrze. Strzał z odległości dziesięciu metrów wyrzucał człowieka niemal dwa metry w górę.” Ciekawe, jaką ocenę miał autor na zajęciach z fizyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)