Strony

niedziela, 6 maja 2012

Niespełniona obietnica





Chyba już staję się nudny znów zaczynając od tego, iż Obietnica anioła (oryg. PROMESSE DE L’ANGE) trafiła do mnie przypadkiem. Myślę jednak, iż to ma pewne znaczenie. Do książek napotkanych przypadkowo, wybranych przez kogoś innego lub otrzymanych w podarku, podchodzimy chyba bardziej obiektywnie. Głównie dlatego, iż niczego nie oczekiwaliśmy. Gdy sami dokonamy wyboru mamy w sobie dwa przeciwstawne mechanizmy, niekoniecznie się równoważące, Pierwszy to oczekiwanie, iż czeka nas lepsza lektura, niż w przypadku wyboru losowego lub dokonanego przez innych. Może to powodować zaostrzenie kryteriów oceny. Drugi natomiast to, na sam koniec, opór przed przyznaniem się do dokonania złego wyboru, do obnażenia własnej omylności, nieznajomości swojego własnego gustu i potrzeb. Nie wspomnę już o wątpliwej szczerości ocen recenzentów, których opłaca w ten lub inny sposób zainteresowane wydawnictwo. Takich opinii w ogóle nie czytam.


Po tych wstępnych dygresjach wróćmy do wspólnego wytworu francuskiego duetu pisarskiego w składzie Frederica Lenoira i Violette Cabesos. Tym razem skusiłem się na rozpoczęcie, wbrew moim zwyczajom, od przeczytania notek na okładce, wśród których znalazłem taką:

„Francuski odpowiednik Kodu Leonarda da Vinci i Imienia róży; niewyjaśnione morderstwa, ponadczasowa miłość i tajemnice sprzed tysiąca lat. 50 tygodni na listach bestsellerów”.

Wzbudziło to we mnie jeszcze większe obawy, niż samo słowo bestseller, które najczęściej jest synonimem tandetnej sztampy przeznaczonej dla plebsu. Co bowiem ma wspólnego Kod Leonarda z Imieniem róży? Most suspicious jak mawiał Carlos*.

Przepełniony złymi przeczuciami rozpocząłem lekturę. Początek był niezły. Przyjemny styl, łatwy w odbiorze i dość plastyczny w opisach. Główna bohaterka Johanna, dziś z zawodu i pasji archeolog mediewista, jako siedmioletnia dziewczynka, w dniu śmierci swojego brata, zobaczyła zjawę; bezgłowego mnicha mówiącego do niej: Ad accedendum ad caelum, terram fodere opportet**. Poznajemy ją w momencie, gdy po wielu latach od owych strasznych wydarzeń z dzieciństwa, znów udaje się tam, gdzie miały one miejsce, czyli pływową wyspę Mont Saint-Michel*** u wybrzeży Normandii, na której znajduje się sanktuarium Michała Archanioła. Rychło przenosimy się w czasie, i poznajemy drugą wiodącą postać naszej powieści: średniowiecznego mnicha Romana, niedoszłego budowniczego sanktuarium na wyspie, który zakochał się w pogance i znachorce, czyli innymi słowy czarownicy, o intrygującym imieniu Moira. I tutaj zaczynają się schody.

W książce nie zabraknie niczego, co powinno się znaleźć w schematycznej produkcji nastawionej tylko i wyłącznie na sukces sprzedażowy; ani grzesznych romansów, ani czystej miłości. Będzie też trochę trupów. Szlachetność zmierzy się z podłością, a Wiara z zabobonem. Racjonalizm stanie przeciwko odruchom serca, a przynajmniej takie chyba były założenia. Niestety, powieść zaczyna szybko nudzić i jej grubość w tym momencie zaczyna przerażać (493 strony bez podziękowań). Ciągłe przeniesienia akcji, która w dodatku jest niemrawa i niezdecydowana jak pijak na czworakach, ciągłe przeskoki między średniowieczem i teraźniejszością, rozwalają w puch te zaczątki nastroju, które miejscami udaje się wytworzyć. Z żalem, co nieczęsto mi się zdarza, absolutnie nie mogę powiedzieć, iż czytelnik przenosi się w czasie, iż w wyobraźni widzi to, o czym czyta. Szczególnie po macoszemu został potraktowany temat archeologii. Jedyne co zostało trafnie oddane, to zakulisowe intrygi będące niejednokrotnie znaczącym elementem karier w tej grupie zawodowej. Konia jednak z rzędem temu, kto na podstawie Obietnicy powie coś o tej interesującej specjalności poza tym, że polega na kopaniu i ryciu. Chyba tylko do tych dwóch słów sprowadzono coś, co podobno jest pasją i życiowym powołaniem głównej bohaterki. Porażka!

Całe szczęście, że mam zwyczaj zmęczenia każdej powieści do końca. Od połowy mniej więcej akcja przyspiesza i rzecz cała staje się całkiem strawna, pod koniec nawet wciągająca, choć całość wrażenia psują wspomniane wcześniej mankamenty. Wyłazi także, im bliżej zakończenia, niczym szydło z worka, nie do końca przekonująca konstrukcja psychiczna Johanny, podobnie jak komiksowość innych postaci. Prostota konstrukcji psychicznych, w połączeniu ze szczątkowymi opisami ich fizyczności, nie pozwalają wczuć się w pełni w postacie bohaterów.

Przez cały czas, czytając Obietnicę miałem wrażenie, iż brak jej jakiejś spójności. Dziwna chaotyczność. Jakby sklejano kawałki dwóch różnych powieści, co być może istotnie miało miejsce na poziomie techniki pisania przez dwóch autorów. Najlepszy kwiatek, bardzo zresztą wymowny, został jednak na koniec. Po zmęczeniu całości, ze zdumieniem znalazłem, tuż przed podziękowaniami kończącymi wydanie, przekroje niesamowitej wyspy, na której w znakomitej większości rzecz cała się rozgrywa. Ponieważ w książce nie ma przypisów końcowych, czytelnik nie ma powodu by zajrzeć na koniec. Umieszczenie ich na początku wydaje się bardziej celowe. Drobiazg, ale znaczący. Chyba, że się mylę. Może autorzy przewidzieli, że większość znudzonych czytelników zaglądnie rychło na koniec i znajdzie te obrazki, a ja po prostu byłem zbyt konsekwentny?

Piszę to z żalem, ale zawiodłem się na tym bestsellerze. Obietnica anioła to niespełniona obietnica dobrej lektury. Pomimo lepszego niż start finiszu, książkę oceniam jako bardzo słabą. Jeśli ktoś koniecznie chce sobie poczytać o wydumanej i wypaczonej miłości, przedstawionej płytko i koślawie, niech sobie wypożyczy ten hit sprzedażowy z biblioteki. Kupować nie warto. Jeśli szukacie czegoś o odkrywaniu tajemnic przeszłości, nawet nasz Pan Samochodzik jest o niebo lepszy, choć to niewłaściwe porównanie, gdyż w swoim gatunku, w klasie powieści dla młodego czytelnika, jest on pozycją kultową. Szkoda, że nasze rodzime perełki idą w zapomnienie, wypierane przez komercyjną tandetę, a do tego kanonu z żalem, ale z pełnym przekonaniem, muszę tą francuską powieść zaliczyć


Wasz Andrew



* ang. najbardziej podejrzane (prawidłowo the most suspicious) - jedna z moich ulubionych odzywek w kultowej serii grier Jagged Alliance 2.
** Trzeba przekopać ziemię, żeby osiągnąc niebo.
*** (franc. Abbaye du Mont-Saint-Michel, bret. Menez Mikael, pol. Wzgórze Świętego Michała)

1 komentarz:

  1. Zostawmy może Pana Samochodzika, bo to inny target, a także, jak słusznie wspomniałeś, pozycja o kultowym statusie, co utrudnia jej biektywną ocenę, ale zaciekawiło mnie Twoje stwierdzenie o naszych rodzimych perełkach. Jakoś akurat w działce sensacyjnej trudno mi wymienić choć jedną perlistą powieść polskiego autora. A może coś mi umknęło?

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)