KANDYDAT
(The Manchurian Candidate), 2004
Jakiś czas temu miałem okazję obejrzeć film Kandydat (oryg. The Manchurian Candidate) w reżyserii Jonathana Demme. Jest to amerykański thriller z 2004 roku oparty z kolei na powieści Richarda Condona – The Manchurian Candidate i uznanym filmie Przeżyliśmy wojnę (oryg. również The Manchurian Candidate) – thrillerze z 1962 rok w reżyserii Johna Frankenheimera.
W czasie wojny w Zatoce oddział Bena Marco (Denzel Washington) wpada w zasadzkę. Marco doznaje kontuzji i zostaje wyłączony z walki. Dwóch innych żołnierzy ginie i wszystkim pozostałym grozi zagłada. Na szczęście sierżant Raymond Shaw (Liev Schreiber) okazuje się bohaterem i ratuje całą paczkę. Za ten czyn Shaw zostaje wyróżniony Medalem Honoru. To oraz pomoc mamusi (Meryl Streep jako Eleanor Shaw) pozwala mu kandydować na urząd wiceprezydenta USA. Marco tymczasem spotka jednego ze swych żołnierzy i słucha jego opowieści o dziwnych snach, o lukach we wspomnieniach. Z czasem sam zaczyna mieć problemy. Męczą go koszmary i dochodzi do wniosku, iż ktoś grzebał w jego mózgu oraz w głowach jego towarzyszy broni, a wspomnienia ich wszystkich zostały spreparowane. Rozpoczyna się rozgrywka między Benem Marco a nieznanym wrogiem.
Wbrew wielu opiniom w internecie technologie użyte przez tych, którzy wykorzystali biednych amerykańskich żołnierzy, nie są tak znowu s-f. Znane są eksperymenty polegające na wywoływaniu określonych stanów umysłu poprzez stymulowanie różnych części mózgu, a poddani takim procedurom pacjenci–ochotnicy byli przekonani, że ich wywołane sztucznie wizje były rzeczywistymi zdarzeniami (do erotycznych ekscesów i spotkań świętych włącznie). Nawet pokazywanie filmów, na których nagrano ich samych w trakcie eksperymentów, nie dawało zadowalających rezultatów. Wiadomo również o konstruowaniu implantów wykonanych w nanotechnologiach, oficjalnie celem identyfikowania i namierzania osób, którym miałyby być wszepiane. Są również doniesienia o użyciu próbnych serii takich implantów, m.in. w armii amerykańskiej. Choć najbardziej agresywne próby ingerencji w ludzkie ciało i mózg pewnie są okryte głębokim cieniem ścisłej tajemnicy, to jednak sprawowanie ścisłej, permanentnej kontroli nad człowiekiem na styl zdalnego sterowania samochodzikiem na baterię z jednoczesnym zachowaniem naturalności jest, przynajmniej w chwili obecnej, czymś co raczej śmieszy niż budzi grozę. O wiele straszniejsza, bo prawdziwa i wciąż się odnawiająca jest wizja żołnierzy zaprogramowanych przez pranie mózgu i fanatyczną ideologię. Nie ma takiego świństwa i takiej zbrodni, której nie popełniliby ludzie innym ludziom w imię Hitlera, Mahometa czy Jezusa, w imię czystości rasowej, tępienia niewiernych, walki o sprawiedliwość, prawo do Raju czy o cokolwiek innego . Małe, indywidualne zbrodnie nie mogą być bezkarne, o ile wyjdą na światło dzienne sprawcy i ich czyny, natomiast ideologie i wiara umożliwiają popełnianie zbrodni na masową skalę nie tylko w poczuciu bezkarności, ale wręcz w glorii chwały.
Wbrew zdaniu krytyków zachwyconych Kandydatem, te dwa powody, brak realizmu naukowo-technicznego i historyczno-socjologicznego, powoduj,ą iż widz nawet nie potrafiący wyartykułować swych zastrzeżeń, trzyma cały czas dystans do filmu i nie „wczuwa się”. Całość mogliby uratować aktorzy, gdyby nie jedna wpadka najlepszego z nich.
Kiedy, mniej więcej w połowie filmu, Ben Marco zamyka się w łazience, by nożem wydłubać sobie implant, który wszyto mu pod skórę, zdarza się katastrofa. Świeżo wyłuskany z ciała kawałeczek metalu (czemu metalu skoro lepszy byłby z tworzywa?) wysuwa mu się ze śliskiej od własnej krwi dłoni i wpada do umywalki. Ponieważ wojak zapomniał umyć ręce i nie odkręcił wody, gadżet wpada do umywalki; czystej i suchej. Przez chwilę z brzękiem odbija się od jej gładkiej powierzchni po czym wpada do odpływu. I co robi nasz dzielny wojak w obliczu utraty koronnego dowodu? Zachowuje się gorzej niż blondynka. Próbuje przez otwór odpływowy w umywalce sięgnąć implantu palcami, a potem nożem. Kiedy to się nie udaje, rezygnuje i film może trwać dalej. Każdy debil odkręciłby syfon i wyjął z niego utracony skarb albo po prostu w kilka sekund, w stylu Rambo, rozwalił hydraulikę, a może i umywalkę na dokładkę, ale swojego Graala by od razu odzyskał. Tak się jednak nie stało i od tego film był dla mnie męką. Cały czas, aż do napisów końcowych, zamiast śledzić akcję i wczuwać się w nieistniejące napięcie, zastanawiałem się; jak aktor taki jak Dezel Washington mógł zagrać aż tak kretyńską scenę? Wątpię, by ktoś jego kalibru mógł ulec reżyserowi w takiej sprawie. Może po prostu nie zauważył tej gafy? Może jest tak świetnym aktorem, że wygląda zawsze inteligentnie, choć inteligentnym nie jest? A może do tego ostatniego wcale nie trzeba być wielkim aktorem?
Przypomniało mi się, jak kiedyś brałem udział w teleturnieju, którego nazwy z wiadomych względów nie wymienię, i prowadzący, nawiasem rzecz biorąc występujący często w reklamach jako synonim inteligencji, którego nazwisko też z litości pominę, wszystko musiał powtarzać po kilka razy pomimo słuchawki z głosem suflera w uchu. Nawet przez drzwi na scenę wchodził kilka razy, zanim udało mu się zrobić to porządnie.
Nie wiem czy wszyscy w show-biznesie są tacy inteligentni, ale przecież tą kretyńską scenę z umywalką zawdzięczamy nie tylko Denzelowi i Jonathanowi, ale całej grupie osób od scenarzysty i kamerzystów począwszy, przez wszystkich innych z listy płac, aż po montażystów i niewymienionych. Każdy mógł zwrócić uwagę na to faux pax. Ale nikt nie zwrócił uwagi. Albo zwrócił. Scena jednak jest i albo pozostawiono ją, gdyż ani jeden sprawiedliwy i odważny się nie znalazł, albo postanowiono, że widz i tak wszystko zniesie. A przecież wystarczyło mocno odkręcić krany i wtedy faktycznie nawet demolka kanalizacji mogłaby nic nie dać. Implant spłynąłby aż do oceanu...
Tak czy siak niesmak jest potworny, tym bardziej iż krytycy nie tylko pisali o filmie dość dobrze, ale nawet dostało mu się trochę nagród. Jeśli nie chcecie znielubić D. Washingtona i tak dalej, to odpuście sobie. Nawet bez zlewu film byłby poniżej przeciętnej, a z nim to po prostu porażka. Tyle jest innych rzeczy do obejrzenia. Szkoda czasu na Kandydata...
Wasz Andrew
Zabawnie to napisałeś.
OdpowiedzUsuńA to; "Nawet bez zlewu film byłby poniżej przeciętnej, a z nim to po prostu porażka." - :)))
Może i film kiepski, ale przy recce można było się pouśmiechać. Lubię Denzela jako człowieka i lubię jego aktorstwo. Zawsze sprawiał na mnie wrażenie mężczyzny inteligentnego - te oczy, mimika, wyraz twarzy - rozbudowany warsztat aktorski moim zdaniem i ciekawy gość. To faktycznie dziwne, że zagrał tę scenę tak łatwo. A może zagrał - jednak niełatwo?
Lubić aktora jako człowieka inteligentnego można wtedy, gdy się go pozna prywatnie. Dobry aktor zwłaszcza inteligentnego potrafi grać bardzo przekonującego. Nie wypowiadam się tutaj o DW, gdyż go nie znam, ale taką ogólniejszą refleksję zapodaję na podstawie innych egzemplarzy, które poznałem ;)
Usuń