Strony

czwartek, 22 grudnia 2011

007 w służbie Piłsudskiego



Rotmistrz  to opowieść o wielkim przedwojennym asie polskiego wywiadu, ulubieńcu Marszałka, Jerzym Sosnowskim von Nałęcz. Opowieść z wielu względów niezwykła.
Autorem książki również jest legenda naszych tajnych służb, tyle że kojarzona raczej z PRL-em; generał Marian Zacharski. Taki temat, taki autor! Już to wystarczyło, by pobudzić mój czytelniczy apetyt do granic.
Wbrew początkowym obawom błyskawicznie się przekonałem, iż autor stanął na wysokości zadania. Forma przypomina książki historyczne Suworowa i jest czymś pośrednim pomiędzy „prawdziwą” pracą historyczną a beletrystyką, stąd nazywam ją po prostu opowieścią. Inna sprawa, że więcej w niej umocowania w źródłach, niż w niejednej książce zaliczanej do historycznych. Widać też, iż autor wie o czym pisze, w przeciwieństwie do uczonych historyków, i jest taka forma na pewno bardziej wiarygodna, niż gdy piszą o narażaniu życia ludzie, którzy nigdy w życiu spoza biurka nie wyszli. Łatwo jest wymądrzać się, jakie błędy zrobił choćby Napoleon, gdy się ma wiedzę, której on nie posiadał. Trudniej zaś o uczciwość w ocenach, zwłaszcza gdy nie potrafi się samemu przed sobą przyznać, że na miejscu krytykowanego nie wygrałoby się nawet pierwszej bitwy. Książka Zacharskiego tchnie autentyzmem z każdej kartki i jest to jej niewątpliwym atutem, co w połączeniu z dobrym stylem, okraszonym autentyczną sympatią do bohatera opowieści, nie pozbawioną jednak obiektywnego krytycyzmu, sprawia, iż lektura daje nam przeżycia nie tylko poznawcze. Odczuwamy klimat międzywojennych lat szalonego, wyzwolonego seksualnie Berlina równie prawdziwie, co nastroje naszej Ojczyzny, gdzie patriotyzm wielu zatruwany był bezinteresowną zawiścią innych.
Rotmistrz to pozycja bezcenna. Przybliża nam postać, która powinna być znana każdemu Polakowi, a tymczasem dotąd nawet wielu miłośników historii Polski w ogóle o niej nie słyszało. Dlaczego? Ano pewnie dlatego, iż niełatwo majora Sosnowskiego pobrązowić. Jego losy, w dużej mierze zbieżne są z życiorysami innych niezwykłych postaci tego okresu, jak choćby Kazimierza Leskiego czy Jerzego Dąmbrowskiego. Gdyby to była Ameryka, każda z ich historii zostałaby sfilmowana, a że są bardziej niesamowite niż fikcja, więc zakasowałyby wyczyny 007. Polska to jednak nie Stany. Tutaj nie powstałby Gwiaździsty Sztandar. My nie kalamy swoich świętości. Muszą być co najmniej z brązu, jeśli nie ze złota. Broń Boże z krwi i kości, że o błocie nie wspomnę. W 1939 wśród naszych nie było głupich, tchórzliwych ani zdrajców. Bezmyślni Niemcy i dzicy Sowieci pokonali nas tylko liczbą i sprzętem. Historia sukcesów i upadku von Nałęcza pokazuje z całą ostrością nasze największe chyba wady narodowe; bezinteresowną zawiść i nienawiść wobec lepszych od siebie, to słynne polskie piekło. Pokazuje w tragikomiczny sposób, w najbardziej jaskrawy z możliwych. Nie dziwi więc, że dotąd o Jerzym Sosnowskim było cicho i chwała Marianowi Zacharskiemu za pracę włożoną w przywrócenie naszej świadomości narodowej tej fascynującej postaci. Nie ma się jednak co łudzić; Polacy filmu o nim nie zrobią. Trzeba by pokazać nie tylko jego sukcesy, ale i małość ludzi, którzy zamiast go w kraju nagrodzić, zgotowali mu piekło.
Tajne służby, a wywiad ofensywny w szczególności, to teren gdzie wszystko uchodzi. Nawet poświęcanie własnych agentów mniejszego formatu w imię sukcesu tych lepszych. Miara niegodziwości jakich doznał od swoich nasz najlepszy chyba szpieg przedwojenny przekracza jednak wszelkie granice i absolutnie nie koresponduje z obrazem patriotycznej i moralnej II Rzeczpospolitej, z wizją mesjasza narodów. A takich rzeczy, zwłaszcza prawdziwych, to my nie lubimy.
Profesjonalni historycy zarzucają autorom takim jak Zacharski, Suworow czy Wołoszański, że są nawiedzeni, że są niewiarygodni. To jednak właśnie tacy autorzy pierwsi mówili o sprawczej roli ZSRR w wybuchu II Wojny Światowej i o wielu innych rzeczach najważniejszych dla historii Polski. Podobnie jak mój nauczyciel polskiego, który w szkole jawnie mówił o Katyniu na wiele lat przed upadkiem komuny. Co robili w tym czasie profesjonalni historycy? To, za co im płacono. Ówcześni, komunistyczni, doktorzy nauk historycznych są dziś profesorami, a magistrowie doktorami, i powinniśmy o tym pamiętać. I sami sobie odpowiedzieć, która wiarygodność jest prawdziwsza. Czy ważniejszy jest tytuł i idąca za nim płaca, która zobowiązuje do określonych poglądów, czy argumenty, fakty i dowody.
Opowieść o Nałęczu, podobnie jak wiele innych, pokazuje, iż nie ma jednej „prawdziwej” historii. Warto ją przeczytać, by poznać z nowej strony tą arcyciekawą postać, ale nie tylko po to. Książka jest perełką, która pozwoli nam zachłysnąć się autentycznym klimatem międzywojennego Berlina, trudnych dla Polaków czasów międzywojennych oraz niemieckich i polskich tajnych służb opisanych przez, bądź co bądź, znawcę tematu. Rzecz, niezależnie od oceny jej wiarygodności, daje wiele, bardzo wiele do myślenia, a jednocześnie czyta się ją łatwo, wręcz połyka. Jest to zarazem prawdziwie sensacyjna opowieść o męskim demonie seksu, na którego widok kobiety wręcz mdlały. Zdecydowanie i absolutnie polecam*

Wasz Adrew



* Jedynym mankamentem dla osób dociekliwych i nie znających języka niemieckiego jest fakt, iż wiele oryginalnych tekstów nie zostało dosłownie przetłumaczonych, ale cóż; albo się uczymy, albo korzystamy z tłumacza komputerowego, online, lub co tam kto ma. Nie umniejsza to jednak walorów książki, gdyż teksty o których mowa są źródłami, które nie warunkują odbioru, a przeznaczone są jedynie dla szczególnie zainteresowanych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)