Strony

poniedziałek, 7 czerwca 2010

artyleria we wsi


czyli wsioki święte krowy


Wsi spokojna, wsi wesoła pisał poeta*. Do dziś schemat zawarty w tych słowach jest pryzmatem przez który wieś postrzegają wszystkie mieszczuchy a więc, co by nie mówić, zdecydowana większość społeczeństwa. Jest to jednak obraz o tyle wyrazisty, co nieprawdziwy.

Miastowi z reguły mylą wieś z miejscowościami wypoczynkowymi, rzeczywiście mającymi często status terenów wiejskich, choć nierzadko również miasteczek. Fałszywy obraz wsi utrwalają również media i krótkie wypady z miast do obiektów agroturystycznych, które tyle ze wsią mają wspólnego  co warszawskie zoo z życiem w Amazonii. Może jeszcze gdzieś w Polsce uchowały się wioski żyjące tempem opiewanym w literaturze, ale osobiście wątpię. Wsie popegeerowskie albo upadły i są enklawami zamieszkałymi przez osowiałych ludzi bez przyszłości albo w mniejszym lub większym stopniu dołączyły do reszty. A jaka jest ta reszta?

Może jaki taki spokój można odnaleźć jeszcze na wsi prowadzącej tradycyjną produkcję zbożowo-ziemniaczaną. Tam bowiem z natury rzeczy są okresy mniejszej intensywności życia regulowanego cyklem rolno-produkcyjnym. Jednak z drugiej strony rzecz biorąc te właśnie tereny są ostoją hodowli, więc tak naprawdę znalezienie tej wsi spokojnej, gdzie ludzie po pracy mają czas na chwilę odpoczynku i refleksji, jest raczej niemożliwe. Bydlęta ciągle mają swoje potrzeby.

Najgorzej jest oczywiście na wsi nowoczesnej, bogatej i dochodowej, której symbolem jest sad, przechowalnia i niemiecki samochód przed domem. Jeśli ktoś z miastowych, skuszony poetycką wizją lub wspomnieniami z letniej wycieczki do gospodarstwa agroturystycznego, zechce zamieszkać w takim miejscu, to czeka go srogi zawód.

Przez cały rok wszyscy są zabiegani i tak zatyrani, że na kogoś, kto ma czas wolny, patrzy się podejrzliwie, jak na jakieś obce zwierzę po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Nie ma gdzie iść, bo wszystko co tylko można zajmuje się pod sady. Wycina się co tylko można a często i to czego nie wolno. Nie ma co zjeść, bo po wszystko trzeba jeździć do miasta. W wiejskich sklepach wszystko dużo droższe niż w mieście, wędlina cięta razem ze sznurkiem, ser razem z plastikową osłonką, którą potem trzeba w domu wybierać spomiędzy plasterków, a o owocach czy warzywach można zapomnieć. Owoce jak są to w chłodniach albo przez krótką chwilę na drzewach. W wiejskich sklepach ich nie uświadczysz. To wszystko można jakoś przeżyć, ale najgorsze przychodzi właśnie w obecnej porze roku. Wieśniacy rychtują artylerię.

Żywią i bronią. Chcą, by tak ich widziano. Jednak czy przypadkiem nie od nich psuje się ten naród? W Polsce obowiązuje przepis o ciszy nocnej. Jakież jednak zdziwienie czeka miastowego, który zakupił domek wśród kwitnących sadów, gdy którejś nocy w czerwcu obudzi go huk dział. To nie wojsko. I tak będzie aż do zbiorów. Dzień w dzień, noc w noc, świątek, piątek i niedziela.

Sadownicy mają takie sprytne urządzenia na gaz, które co pewien czas samoczynnie oddają strzał podobny do wystrzału z armaty. Ma to płoszyć ptaki buszujące w sadach, co chyba jednak jest tylko pobożnym życzeniem, bo ptaszyska już dawno się przyzwyczaiły. Świetnie natomiast te armatki wkurzają normalnych ludzi, bo walą zwykle od czwartej rano do późnych godzin nocnych. Każdy udaje, że mu to nie przeszkadza, bo malkontenta pozostali by zaszczuli. Policja udaje że o tym nie wie i że przepis o ciszy nocnej na wsi nie obowiązuje. I nikt nie ma ochoty się wychylić. Zresztą co to da? Policja i tak z tym nic nie zrobi a odważnego, który domagałby się przestrzegania prawa, życzliwi sąsiedzi opluliby jako wroga społeczności.

Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze by ostrzec nieświadomych, którzy marzą o kupnie spokojnego domku na wsi. Po drugie, co ważniejsze,  by pokazać mechanizm, który ze wsi przenika do miast wraz z migrującą ludnością. To mechanizm rozumowania.

Rozumowanie gospodarza zasadza się na prostych zasadach: moja chata skraja i co je moje to nie twoje, a co twoje to je moje – miedza je moja.

Wyznacznikiem tych postaw jest totalna pogarda dla prawa i powszechne przyzwolenie dla jego łamania. Oczywiście nie można okradać sąsiada, bo on okradnie nas albo kosę ożeni. Ale inne rzeczy? Walić z armat prawie przez całą dobę? A kto mi zabroni? Strzelać do ptaków pod ochroną? A kto mi zabroni w moim sadzie robić co zechcę? Spuszczać szambo do rzeki? A kto mi zabroni, skoro nawet wiejscy nauczyciele, wiejskie szkoły i urzędy tak robią. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Również przykłady bezkarności. Jak już się trafi ktoś ambitny, kto zadenuncjuje wiejskiego nauczyciela wywalającego śmieci po lasach, polach i za przystankami, to mu tylko policja paluszkiem pogrozi a wójt schowa pod dywan każdą skargę na wylewanie szamba obok placu zabaw dla dzieci. W końcu zawsze kiedyś są jakieś sprawy do załatwienia, jakieś zbliżające się wybory. Po co zadrażniać. Ziemia jeszcze nie zginęła to i przez te kilka lat też nie zginie.

Innym charakterystycznym objawem, po którym można poznać gospodarza, jest mniemanie, iż wszystko mu się należy. Każdy z rodziny powinien mu pomagać, choć on pomagać nikomu nie musi. Ta postawa wynika z czegoś, co w dawnych czasach było podstawą wiejskiej współpracy, z pradawnej zasady wzajemności. Ja ci pomogę, to ty pomożesz mnie. Została jednak wykoślawiona i obecnie jest karykaturą samej siebie. Gospodarz, czyli przykładowo ten, który został na gospodarce, ciągle żąda od członków swej rodziny (żony, rodzeństwa, ich małżonków i kogo tylko zna), by mu pomagali. Nie prosi, tylko uważa to za naturalne i tego żąda. Jakakolwiek odmowa kończy się wojną. Jemu zaś nawet do zakutej pały nie przyjdzie, by się czymkolwiek zrewanżować. A nawet gdyby przyszło, to niby w czym może pomóc bratu, który pracuje w fabryce albo siostrze, która uczy w szkole? W wymiarze państwowym, niespotykanym nigdzie pomnikiem takiej postawy jest KRUS, który daje wsiowym to samo co ZUS miastowym, tylko za inne pieniądze.

Te dwa przekonania, o własnej wyższości nad innymi i o wyższości nad prawem, co najciekawsze funkcjonują nie tylko w umysłach gospodarzy ale i w głowach tych, którzy dają się im wykorzystywać. Kobiety na wsi znoszą znacznie częściej bez skargi traktowanie, które w mieście skończyłoby się sprawą w prokuraturze. Wynika to z tego, że gospodarz rządzi a reszta słucha i to przekonanie jest zakorzenione we wszystkich głowach. Nie można gospodarzowi powiedzieć, iż kobieta jest zmęczona, gdyż właśnie wróciła z pracy. Przecież praca inna niż na roli to nie jest praca. Nie ma co próbować takich wymówek jak złe samopoczucie czy potrzeba zrobienia czego innego. Kobieta zaś tak naprawdę w ogóle nie jest człowiekiem. W te wszystkie wykoślawienia pięknie wpisuje się nasz kochany Kościół. Kiedy będziecie na mszy w wiejskim kościele zwróćcie uwagę nie tylko na treść kazań, za które w mieście proboszcza by wygwizdano, ale również na wypracowany przez wieki i nadal wspierany przez kościół sposób dzielenia ludzi. Osobne ławki bliżej Boga dla bogatych, na ogół nawet nie przodem do ołtarza. Osobna strona nawy dla gospodarzy i osobna dla kobiet. Nawet większość małżeństw rozdziela się wchodząc do kościoła. Tak jak do sikania: panie na prawo, panowie na lewo. Z czego to wynika? Zamieńcie się miejscami z kapłanem. Po prawicy, a więc po ręce Pana ma mężczyzn, a po lewicy, po stronie ręki niegodnej, baby.

Do tego wszystkiego dochodzi totalny brak tolerancji, posunięte do granic absurdu plotkarstwo i totalna negacja szczęścia. Ludzie na wsi są teraz bardziej zatyrani i zabiegani niż w mieście. Nawet ci, którzy mają naprawdę duże pieniądze, nigdy nie mają czasu na wolne, na chwilę zabawy. No chyba, że jest to wesele, chrzciny lub pogrzeb. Plotkują dużo więcej niż mieście, gdyż nie mają poza pracą żadnych zainteresowań ani horyzontów szerszych niż własne pole i jest to ich jedyna forma rozrywki i dyskusji intelektualnych. Z tego powodu każdy, kto ma jakieś hobby czy zainteresowania inne niż tyranie w polu i robienie kasy, kto w ogóle ma czas wolny, jest pod totalnym ostrzałem. Całkowity brak anonimowości, na której nadmiar wielu w mieście narzeka, wymaga odporności psychicznej od jednostek, które chcą się wyłamać z tego schematu wiejskiej egzystencji polegającej tylko na pracy, kościele i liczeniu pieniędzy. Zresztą, wieśniacy każdemu przypną łatkę. Gdy idziesz z żoną pod rękę – pantoflarz. Gdy idziesz pod humorkiem – pijak. Gdy idziesz z kolegą – pedał. Gdy idziesz z psem – nie układa mu się z żoną albo jeszcze gorzej. I tak dalej. Najbardziej zaś wsiowym przeszkadza szczęście. Cudze szczęście, bo własnego się boją. Być szczęśliwym to jakieś takie grzeszne. Od urodzenia tyrają czy muszą czy nie, nigdy nie pomyślą o tym, by się czymś zainteresować, dlatego najbardziej są zawistni, gdy ktoś ma inaczej, czyli lepiej niż oni, choćby to lepiej właśnie jeszcze cięższe było i wymagało większego wysiłku niż ich prawie roślinna egzystencja. Gdy ktoś pójdzie na studia, to mu zazdroszczą, choć sami iść nie chcą. Gdy jest szczęśliwy w małżeństwie, gdy ma fajny sposób spędzania wolnego czasu, gdy ma cokolwiek. Nawet coś czego sami nie chcą. Sami tego nie chcą ale innym zazdroszczą. Tak jak w tej anegdocie, gdzie chłop nie prosi Boga, by mu dał krowę, tylko by sąsiadowi zdechła. Jest to postawa tak powszechna, że nawet na lekcjach religii co porządniejsi księża ją piętnują, ale trudno zanegować coś, co się wynosi z domu rodzinnego.

Jednak nawet w najgorszej wsi nie wszyscy są tacy. Zawsze jest kilku odmieńców, którzy od tego piekiełka odstają na dobrą stronę mocy. Jedni jawnie a inni nieco bardziej potajemnie. Jest ich mniej niż w miastach ale są i w tym, a nie w Bogu, nadzieja. Może kiedyś, gdy minie wiele, wiele pokoleń, tak jak w normalnych krajach ludzie zaczną zwracać uwagę, by nie szkodzić drugiemu. Sąsiadowi, przyszłym pokoleniom. Może dzwony kościelne po wsiach przestaną bić dzień w dzień i noc w noc wydzwaniając godziny jakby zegarków nie było. Może artyleria wiejska bić będzie tylko o przyzwoitej porze i z dala od zabudowań. Może wsioki będą czyścić koła od zabłoconych maszyn nim wyjadą na asfalt i tak drogi zapaćkają, że nawierzchni nie widać. Może nie będą wylewać szamba za płot a śmieci wywalać do lasu. Może. Ale ja ani nikt z Was tego nie zobaczy. No chyba, że pojedzie do Niemiec albo innych Czech....



* Jan Kochanowski Pieśń Świętojańska o Sobótce 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)