Strony

sobota, 19 czerwca 2010

Paetz, pedofile i Koścół



abp Juliusz Paetz (pierwszy z lewej) z Janem Pawłem II podczas spotkania z młodzieżą w Poznaniu na pl. Adama Mickiewicza (3 VI 1997 r.) - foto: Luca

Casus Paetza znów został odgrzebany przez media,które poinformowały, iż abp Paetz został przez Stolicę Piotrową przywrócony dołask, w związku z czym obecny metropolita poznański arcybiskup StanisławGądecki zrezygnował z urzędu w proteście przeciwko takiemu posunięciu. Watykanjednak dementuje:

RzecznikWatykanu ksiądz Federico Lombardi oświadczył, że nie zdjęto restrykcji,nałożonych na arcybiskupa Juliusza Paetza, zdymisjonowanego w 2002 roku wzwiązku z zarzutami molestowania seksualnego seminarzystów.(...) Watykańskirzecznik podkreślił, że całkowicie bezpodstawne są również doniesienia o tym,jakoby obecny metropolita poznański arcybiskup Stanisław Gądecki zrezygnował zurzędu lub rozważał taką możliwość*

A dalej czytamy

W 2002roku dziennik "Rzeczpospolita" w tekście "Grzech w PałacuArcybiskupim" napisał, że abp Paetz molestował seksualnie kleryków iksięży. Według dziennika, o skłonnościach homoseksualnych hierarchy wiadomobyło wtedy od co najmniej dwóch lat. Metropolita ustąpił ze stanowiska, alepozostał w Poznaniu jako biskup senior. Nigdy nie potwierdził stawianych muzarzutów. Żaden z rzekomo pokrzywdzonych kleryków nie złożył zawiadomienia wsprawie molestowania, więc sprawa nie była badana też przez prokuraturę.(...)

Dla mnie nie jest najważniejsze, czy Paetz jest pedofilem,czy nie. W końcu, pomimo wysokiego stanowiska, jest tylko jednostką. Gdyby jegoprzypadek był jednostkowy, nie zajmowałbym się nim. Jednak postępowanieWatykanu w tej sprawie pokazuje mechanizmy, które sprawiają, iż w wielu krajachKościół Katolicki jest traktowany co najmniej jak podejrzana sekta, jeśli niewręcz jako organizacja przestępcza zinfiltrowana przez międzynarodową szajkępedofilów.

Nie wiem czy niesławny arcybiskup był winny czy niei absolutnie nie wypowiadam się na jego temat. Nie mam ku temu żadnychpodstaw.  Zwróćmy jednak uwagę nadziałania, jakie podejmuje Kościół Katolicki, gdy jeden z jego najwyższychhierarchów zostaje oskarżony o pedofilię. Kościół karze go (nakłada na niegowspomniane we wstępie sankcje) a jednocześnie nie chce przyznać, iż jest onwinny. Czy tak postępuje organizacja, której jedynym rozsądnym argumentem nawłasne istnienie jest umiłowanie prawdy? Jeśli Paetz jest winny to dlaczegoograniczono się do tak błahej kary? Czemu go nie wykastrowano a przynajmniejnie oddano w ręce prokuratury? Jeśli zaś jest niewinny to dlaczego w ogóle goukarano, hańbiąc go przez to publicznie?

Widać tutaj typowe działanie Kościoła Katolickiegozmierzające nie do wyjaśnienia sprawy, ukarania sprawcy i wykluczenia czarnychowiec ze swych szeregów ale do zatuszowania incydentu jak najmniejszym kosztem.W Wielkiej Brytanii i innych „normalnych” krajach Watykan smaruje grubą forsą au nas, jako w kraju pod umysłową okupacją Stolicy Piotrowej, jak widać uznanolekki prztyczek w nos arcybiskupa za wystarczający, by zamknąć ustaspołeczeństwu. W czasie gdy papież przeprasza świat za nagminność pedofilskichpraktyk w kościele i za tuszowanie takich występków, w Polsce temat nadal jestbagatelizowany.

Zwróćmy również uwagę na samoświadomośćprokuratury, która wobec braku zawiadomienia nie podjęła w tej sprawie działań.Jest to oczywiste kłamstwo, które przejrzy każdy w miarę oczytany człowiek zawyjątkiem nowego pokolenia dziennikarzy. Podstawa faktyczna zarówno dochodzeniajak i śledztwa wynika z art. 303 kpk („Jeżeli zachodzi uzasadnione podejrzeniepopełnienia przestępstwa, wydaje się z urzędu lub na skutek zawiadomienia o przestępstwiepostanowienie...”) i jest nią uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwaco należy rozumieć jako zdarzenie bądź skutek któremu towarzyszą okolicznościstwarzające wysokie prawdopodobieństwo, że miało miejsce naruszenie przepisówustaw karnych. Nigdzie nie wymaga się, by złożono zawiadomienia o przestępstwie.Przykładem choćby katastrofa smoleńska, gdzie żadne zawiadomienie nie byłopotrzebne. Prokuratura wiedziała co robić bez żadnego zawiadomienia. Podobnie wprzypadku Paetza, tylko że odwrotnie. Tu prokuratura wiedziała, że nie należyniczego robić. Czemu?

Dlaczego ani Kościół ani Prokuratura niewyjaśniły tej sprawy. Dlaczego nie oczyściły dobrego imienia arcybiskupa? Możenie wiedząc jakie byłyby wyniki postępowania nie chciały ryzykować. Czego? Anochoćby zakłócenia procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Już teraz naZachodzie podnosi się wiele głosów, iż wiedział on o pedofilskich praktykach naszczytach kościelnej hierarchii. Próbuje się je przemilczać, zwłaszcza wPolsce, ale gdyby nie daj Boże Paetz zamiast zostać oczyszczony pogrążyłby się,czy dałoby się dalej twierdzić, iż znający go dobrze Wojtyła o niczym niewiedział? Powstałoby pytanie, czy święty może być głupi. To jednak temat naosobne rozważania...




Watykan:abp Paetz nie został zrehabilitowany (wiadomościonet.pl za PAP, POg/11:34)

poniedziałek, 7 czerwca 2010

ślub z teściową



O teściowych napisano chyba już wszystko. Krążą o nich tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy dowcipów, na ogół mocno zjadliwych, do tego we wszystkich chyba językach świata. Teściowa na ogół przedstawiana jest jako jędza zatruwająca życie; najczęściej młodemu, choć w praktyce równie często, a za to na pewno mocniej, daje się we znaki młodej.

Myślałem do dzisiaj, że w temacie „mamusi” nic mnie już nie zaskoczy. Jakże się myliłem. A wszystko za sprawą naszego Jaśnie Oświeconego Prawodawcy.

Okazało się, że o ile żony można się legalnie pozbyć w drodze rozwodu lub unieważnienia małżeństwa, to biorąc ślub dostajesz teściową gratis NA ZAWSZE. Nawet gdy się rozwiedziesz i wstąpisz w nowy związek małżeński, to stara teściowa w świetle prawa będzie nie byłą teściową a teściową, podobnie jak ta nowa. Oczywiście w normalnym życiu nie ma to żadnego znaczenia i mało kto o tym wie, ale gdyby ktoś nagle zapałał ognistym uczuciem do byłej teściowej lub teścia, to nagle się dowie, że to nie Ameryka. Może uprawiać z nią/nim seks i prowadzić życie jakie chce, bo są dorośli, ale ślubu nie dostaną[i]. Nie będzie polskiej Dynastii.

Na ogół prawnicy mądrze rozwodzą się nad tym, co autor przepisu prawa miał na myśli, o duchu prawa i innych podobnych mądrościach. Jest oczywistym, że w przypadku zakazu małżeństw wśród krewnych chodzi o uniknięcie znanych od wieków zagrożeń chowu wsobnego. Podobne zakazy są we wszystkich systemach prawnych i we wszystkich normalnych systemach moralnych[ii]. O potrzebie takiego ograniczenia wie każdy, kto zajmował się hodowlą czegokolwiek[iii]. Ale co artysta miał na myśli pisząc zakaz poślubienia teściowej?

Wyobraźmy sobie, że facet koło pięćdziesiątki bierze za żonę dwudziestolatkę. Tuż przed konsumpcją oboje trzeźwieją i zaraz się rozwodzą za obopólną zgodą. Facet dochodzi jednak do wniosku, iż teściowa jest jeszcze bardziej interesująca niż córka, a że i ona nie jest od tego, więc... Stop, nie wolno. Można poślubić siostrę czy brata byłej żony ale nie teściową/ teścia, bo oni nigdy nie będą eks.

Dla mnie to trochę dziwne, tym bardziej, że jak widzimy w filmach, na świecie nie ma z tym problemu a poza tym w życiu jak to w życiu. Nawet u nas różnie bywa. O co więc chodziło naszemu światłemu ustawodawcy? Kolejny przykład niewolenia jednostki przez państwo?[iv]


[i] No chyba, że wyjątkowo za zgodą sądu.
[ii] Oczywiście i tutaj są wyjątki bo jak wiadomo moralne jest to, czego chce władza. Przykładem mogą być choćby dzieje wielu dynastii od starożytności po czasy wcale nie tak dalekie.
[iii] Oczywiście czasem świadomie stosuje się chów wsobny ale właśnie dla uzyskania nietypowych osobników a nie w celu uniknięcia takich dziwolągów. W świecie ludzi coś takiego budzi odrazę choć i tutaj pewnie można by znaleźć przypadki podejmowania takich prób. Pokusa wyprodukowania nadczłowieka bywa czasem silniejsza od rozsądku.
[iv] Polska jest krajem w Europie, który przoduje w kwestii ograniczania swobód jednostki. Na przykład w kwestii wolności gospodarczej jesteśmy na pierwszym miejscu. Bardzo restrykcyjne Niemcy, gdzie około 50 rodzajów działalności podlega zezwoleniu lub koncesjonowaniu są niby na drugim miejscu, ale daleko, daleko za nami. U nas idzie to w setki! Nawet sobie nie zdajemy jak bardzo jesteśmy zniewoleni przez własne państwo. Dlatego właśnie napisałem o teściowych jako o jednej z tysięcy cegiełek, z których państwo buduje nam więzienie, jakiego drugiego w Europie nie znajdziesz. I nie jest to bynajmniej tendencja wywodząca się z komuny. W 1989 roku, po Okrągłym Stole były tylko dwa rodzaje reglamentowanej działalności gospodarczej. Parafrazujac Bismarcka: daj Polakom wolność a sami się zniewolą.

artyleria we wsi


czyli wsioki święte krowy


Wsi spokojna, wsi wesoła pisał poeta*. Do dziś schemat zawarty w tych słowach jest pryzmatem przez który wieś postrzegają wszystkie mieszczuchy a więc, co by nie mówić, zdecydowana większość społeczeństwa. Jest to jednak obraz o tyle wyrazisty, co nieprawdziwy.

Miastowi z reguły mylą wieś z miejscowościami wypoczynkowymi, rzeczywiście mającymi często status terenów wiejskich, choć nierzadko również miasteczek. Fałszywy obraz wsi utrwalają również media i krótkie wypady z miast do obiektów agroturystycznych, które tyle ze wsią mają wspólnego  co warszawskie zoo z życiem w Amazonii. Może jeszcze gdzieś w Polsce uchowały się wioski żyjące tempem opiewanym w literaturze, ale osobiście wątpię. Wsie popegeerowskie albo upadły i są enklawami zamieszkałymi przez osowiałych ludzi bez przyszłości albo w mniejszym lub większym stopniu dołączyły do reszty. A jaka jest ta reszta?

Może jaki taki spokój można odnaleźć jeszcze na wsi prowadzącej tradycyjną produkcję zbożowo-ziemniaczaną. Tam bowiem z natury rzeczy są okresy mniejszej intensywności życia regulowanego cyklem rolno-produkcyjnym. Jednak z drugiej strony rzecz biorąc te właśnie tereny są ostoją hodowli, więc tak naprawdę znalezienie tej wsi spokojnej, gdzie ludzie po pracy mają czas na chwilę odpoczynku i refleksji, jest raczej niemożliwe. Bydlęta ciągle mają swoje potrzeby.

Najgorzej jest oczywiście na wsi nowoczesnej, bogatej i dochodowej, której symbolem jest sad, przechowalnia i niemiecki samochód przed domem. Jeśli ktoś z miastowych, skuszony poetycką wizją lub wspomnieniami z letniej wycieczki do gospodarstwa agroturystycznego, zechce zamieszkać w takim miejscu, to czeka go srogi zawód.

Przez cały rok wszyscy są zabiegani i tak zatyrani, że na kogoś, kto ma czas wolny, patrzy się podejrzliwie, jak na jakieś obce zwierzę po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Nie ma gdzie iść, bo wszystko co tylko można zajmuje się pod sady. Wycina się co tylko można a często i to czego nie wolno. Nie ma co zjeść, bo po wszystko trzeba jeździć do miasta. W wiejskich sklepach wszystko dużo droższe niż w mieście, wędlina cięta razem ze sznurkiem, ser razem z plastikową osłonką, którą potem trzeba w domu wybierać spomiędzy plasterków, a o owocach czy warzywach można zapomnieć. Owoce jak są to w chłodniach albo przez krótką chwilę na drzewach. W wiejskich sklepach ich nie uświadczysz. To wszystko można jakoś przeżyć, ale najgorsze przychodzi właśnie w obecnej porze roku. Wieśniacy rychtują artylerię.

Żywią i bronią. Chcą, by tak ich widziano. Jednak czy przypadkiem nie od nich psuje się ten naród? W Polsce obowiązuje przepis o ciszy nocnej. Jakież jednak zdziwienie czeka miastowego, który zakupił domek wśród kwitnących sadów, gdy którejś nocy w czerwcu obudzi go huk dział. To nie wojsko. I tak będzie aż do zbiorów. Dzień w dzień, noc w noc, świątek, piątek i niedziela.

Sadownicy mają takie sprytne urządzenia na gaz, które co pewien czas samoczynnie oddają strzał podobny do wystrzału z armaty. Ma to płoszyć ptaki buszujące w sadach, co chyba jednak jest tylko pobożnym życzeniem, bo ptaszyska już dawno się przyzwyczaiły. Świetnie natomiast te armatki wkurzają normalnych ludzi, bo walą zwykle od czwartej rano do późnych godzin nocnych. Każdy udaje, że mu to nie przeszkadza, bo malkontenta pozostali by zaszczuli. Policja udaje że o tym nie wie i że przepis o ciszy nocnej na wsi nie obowiązuje. I nikt nie ma ochoty się wychylić. Zresztą co to da? Policja i tak z tym nic nie zrobi a odważnego, który domagałby się przestrzegania prawa, życzliwi sąsiedzi opluliby jako wroga społeczności.

Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze by ostrzec nieświadomych, którzy marzą o kupnie spokojnego domku na wsi. Po drugie, co ważniejsze,  by pokazać mechanizm, który ze wsi przenika do miast wraz z migrującą ludnością. To mechanizm rozumowania.

Rozumowanie gospodarza zasadza się na prostych zasadach: moja chata skraja i co je moje to nie twoje, a co twoje to je moje – miedza je moja.

Wyznacznikiem tych postaw jest totalna pogarda dla prawa i powszechne przyzwolenie dla jego łamania. Oczywiście nie można okradać sąsiada, bo on okradnie nas albo kosę ożeni. Ale inne rzeczy? Walić z armat prawie przez całą dobę? A kto mi zabroni? Strzelać do ptaków pod ochroną? A kto mi zabroni w moim sadzie robić co zechcę? Spuszczać szambo do rzeki? A kto mi zabroni, skoro nawet wiejscy nauczyciele, wiejskie szkoły i urzędy tak robią. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Również przykłady bezkarności. Jak już się trafi ktoś ambitny, kto zadenuncjuje wiejskiego nauczyciela wywalającego śmieci po lasach, polach i za przystankami, to mu tylko policja paluszkiem pogrozi a wójt schowa pod dywan każdą skargę na wylewanie szamba obok placu zabaw dla dzieci. W końcu zawsze kiedyś są jakieś sprawy do załatwienia, jakieś zbliżające się wybory. Po co zadrażniać. Ziemia jeszcze nie zginęła to i przez te kilka lat też nie zginie.

Innym charakterystycznym objawem, po którym można poznać gospodarza, jest mniemanie, iż wszystko mu się należy. Każdy z rodziny powinien mu pomagać, choć on pomagać nikomu nie musi. Ta postawa wynika z czegoś, co w dawnych czasach było podstawą wiejskiej współpracy, z pradawnej zasady wzajemności. Ja ci pomogę, to ty pomożesz mnie. Została jednak wykoślawiona i obecnie jest karykaturą samej siebie. Gospodarz, czyli przykładowo ten, który został na gospodarce, ciągle żąda od członków swej rodziny (żony, rodzeństwa, ich małżonków i kogo tylko zna), by mu pomagali. Nie prosi, tylko uważa to za naturalne i tego żąda. Jakakolwiek odmowa kończy się wojną. Jemu zaś nawet do zakutej pały nie przyjdzie, by się czymkolwiek zrewanżować. A nawet gdyby przyszło, to niby w czym może pomóc bratu, który pracuje w fabryce albo siostrze, która uczy w szkole? W wymiarze państwowym, niespotykanym nigdzie pomnikiem takiej postawy jest KRUS, który daje wsiowym to samo co ZUS miastowym, tylko za inne pieniądze.

Te dwa przekonania, o własnej wyższości nad innymi i o wyższości nad prawem, co najciekawsze funkcjonują nie tylko w umysłach gospodarzy ale i w głowach tych, którzy dają się im wykorzystywać. Kobiety na wsi znoszą znacznie częściej bez skargi traktowanie, które w mieście skończyłoby się sprawą w prokuraturze. Wynika to z tego, że gospodarz rządzi a reszta słucha i to przekonanie jest zakorzenione we wszystkich głowach. Nie można gospodarzowi powiedzieć, iż kobieta jest zmęczona, gdyż właśnie wróciła z pracy. Przecież praca inna niż na roli to nie jest praca. Nie ma co próbować takich wymówek jak złe samopoczucie czy potrzeba zrobienia czego innego. Kobieta zaś tak naprawdę w ogóle nie jest człowiekiem. W te wszystkie wykoślawienia pięknie wpisuje się nasz kochany Kościół. Kiedy będziecie na mszy w wiejskim kościele zwróćcie uwagę nie tylko na treść kazań, za które w mieście proboszcza by wygwizdano, ale również na wypracowany przez wieki i nadal wspierany przez kościół sposób dzielenia ludzi. Osobne ławki bliżej Boga dla bogatych, na ogół nawet nie przodem do ołtarza. Osobna strona nawy dla gospodarzy i osobna dla kobiet. Nawet większość małżeństw rozdziela się wchodząc do kościoła. Tak jak do sikania: panie na prawo, panowie na lewo. Z czego to wynika? Zamieńcie się miejscami z kapłanem. Po prawicy, a więc po ręce Pana ma mężczyzn, a po lewicy, po stronie ręki niegodnej, baby.

Do tego wszystkiego dochodzi totalny brak tolerancji, posunięte do granic absurdu plotkarstwo i totalna negacja szczęścia. Ludzie na wsi są teraz bardziej zatyrani i zabiegani niż w mieście. Nawet ci, którzy mają naprawdę duże pieniądze, nigdy nie mają czasu na wolne, na chwilę zabawy. No chyba, że jest to wesele, chrzciny lub pogrzeb. Plotkują dużo więcej niż mieście, gdyż nie mają poza pracą żadnych zainteresowań ani horyzontów szerszych niż własne pole i jest to ich jedyna forma rozrywki i dyskusji intelektualnych. Z tego powodu każdy, kto ma jakieś hobby czy zainteresowania inne niż tyranie w polu i robienie kasy, kto w ogóle ma czas wolny, jest pod totalnym ostrzałem. Całkowity brak anonimowości, na której nadmiar wielu w mieście narzeka, wymaga odporności psychicznej od jednostek, które chcą się wyłamać z tego schematu wiejskiej egzystencji polegającej tylko na pracy, kościele i liczeniu pieniędzy. Zresztą, wieśniacy każdemu przypną łatkę. Gdy idziesz z żoną pod rękę – pantoflarz. Gdy idziesz pod humorkiem – pijak. Gdy idziesz z kolegą – pedał. Gdy idziesz z psem – nie układa mu się z żoną albo jeszcze gorzej. I tak dalej. Najbardziej zaś wsiowym przeszkadza szczęście. Cudze szczęście, bo własnego się boją. Być szczęśliwym to jakieś takie grzeszne. Od urodzenia tyrają czy muszą czy nie, nigdy nie pomyślą o tym, by się czymś zainteresować, dlatego najbardziej są zawistni, gdy ktoś ma inaczej, czyli lepiej niż oni, choćby to lepiej właśnie jeszcze cięższe było i wymagało większego wysiłku niż ich prawie roślinna egzystencja. Gdy ktoś pójdzie na studia, to mu zazdroszczą, choć sami iść nie chcą. Gdy jest szczęśliwy w małżeństwie, gdy ma fajny sposób spędzania wolnego czasu, gdy ma cokolwiek. Nawet coś czego sami nie chcą. Sami tego nie chcą ale innym zazdroszczą. Tak jak w tej anegdocie, gdzie chłop nie prosi Boga, by mu dał krowę, tylko by sąsiadowi zdechła. Jest to postawa tak powszechna, że nawet na lekcjach religii co porządniejsi księża ją piętnują, ale trudno zanegować coś, co się wynosi z domu rodzinnego.

Jednak nawet w najgorszej wsi nie wszyscy są tacy. Zawsze jest kilku odmieńców, którzy od tego piekiełka odstają na dobrą stronę mocy. Jedni jawnie a inni nieco bardziej potajemnie. Jest ich mniej niż w miastach ale są i w tym, a nie w Bogu, nadzieja. Może kiedyś, gdy minie wiele, wiele pokoleń, tak jak w normalnych krajach ludzie zaczną zwracać uwagę, by nie szkodzić drugiemu. Sąsiadowi, przyszłym pokoleniom. Może dzwony kościelne po wsiach przestaną bić dzień w dzień i noc w noc wydzwaniając godziny jakby zegarków nie było. Może artyleria wiejska bić będzie tylko o przyzwoitej porze i z dala od zabudowań. Może wsioki będą czyścić koła od zabłoconych maszyn nim wyjadą na asfalt i tak drogi zapaćkają, że nawierzchni nie widać. Może nie będą wylewać szamba za płot a śmieci wywalać do lasu. Może. Ale ja ani nikt z Was tego nie zobaczy. No chyba, że pojedzie do Niemiec albo innych Czech....



* Jan Kochanowski Pieśń Świętojańska o Sobótce 

niedziela, 6 czerwca 2010

ekolodzy winni powodzi



Dwa główne ugrupowania startujące do wyborów prezydenckich, PiS i PO, przez lata, które minęły od ostatniej powodzi nie zrobiły niczego, co mogłoby zapobiec powtórce. Urzędnicy z ich namaszczenia dopuszczali do praktyk, które w normalnym kraju stałyby się obiektem zainteresowania prokuratury, jak choćby wydawanie nowych zezwoleń na budowę na terenach zalewowych. Ponieważ obie w tym czasie rządziły krajem, nie mogą zwalać winy jedne na drugich. Wymyśliły więc sobie kozła ofiarnego w postaci ekologów. Ja osobiście nie bardzo identyfikuję się z ekooszołomami, którzy pod mianem ekologów chcą zabronić noszenia futer i zajmują się innymi podobnymi bzdurami, ale uważam, iż poważne inicjatywy ekologiczne i głos tego środowiska w ogóle powinny być bardzo mocno wspierane, gdyż kraj mamy już silnie zdewastowany i trzeba zacząć coś robić by ocalić resztki tego, czego nam kiedyś zazdrościła cała Europa. Dlatego zachęcam do przeczytania poniższego tekstu i podpisania petycji niezależnie od sympatii czy awersji politycznych.
http://petycja.otop.org.pl/


W związku z pojawiającymi się coraz częściej w mediach opiniami obarczającymi środowiska ekologiczne za stan polskiej infrastruktury przeciwpowodziowej, Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, we współpracy z innymi organizacjami pozarządowymi, wystosowało list otwarty do władz i mediów. List stanowi protest przeciw wykorzystywaniu środowisk ekologicznych jako "kozła ofiarnego" tragedii powodziowej i przedstawia ich stanowisko.

W dniu 1 czerwca do Rządu, Parlamentu, władz samorządowych oraz mediów wystosowany został list otwarty środowisk ekologicznych przedstawiający fakty w sprawie Wału Zawadowskiego, wałów w Oświęcimiu, zbiornika Kamieniec Ząbkowicki oraz zbiornika Racibórz. Wyjaśnia on także w szczegółach stanowisko sygnatariuszy w sprawie oskarżeń skierowanych pod adresem organizacji ekologicznych w sprawie powodzi w Polsce oraz formułuje ich postulaty odnośnie bezpieczeństwa powodziowego.

Na początku listu czytamy: „Setki tysięcy hektarów pod wodą, tysiące zalanych domów i ewakuowanych ludzi, kilkanaście ofiar śmiertelnych, miliardowe straty. Zdajemy sobie sprawę, że w tak tragicznej sytuacji mogą rządzić nami emocje. Trudno uwierzyć jednak, że obserwowana ostatnio bezprecedensowa nagonka na środowiska ekologiczne, m.in. z udziałem prominentnych polityków i niektórych mediów, może odbywać się w demokratycznym kraju europejskim na początku XXI wieku. Jesteśmy oburzeni tym procederem szukania kozła ofiarnego i stygmatyzacji. Atak na ruch ekologiczny – element społeczeństwa obywatelskiego – do złudzenia przypomina haniebne praktyki odwracania uwagi od istoty problemu, rodem z PRLu.”

Sygnatariusze listu domagają się:
podjęcia konkretnych kroków w kierunku ograniczenia ryzyka powodzi i zmniejszenia strat powodziowych, zgodnych z Dyrektywą Powodziową i Ramową Dyrektywą Wodną UE, skoncentrowanych na działaniach nietechnicznych, których istotą jest zarządzanie ryzykiem, prewencja i planowanie przestrzenne, a nie budowa nowych wałów i kolejnych zbiorników;
zweryfikowania, wzorem naszych zachodnich sąsiadów, wszystkich planowanych i realizowanych inwestycji hydrotechnicznych pod kątem ich wpływu na zwiększenie ryzyka i zasięgu powodzi oraz potęgowania strat powodziowych;
szczegółowego raportu, odpowiadającego na pytanie, na jakie działania w ostatnich 10 latach były wydawane środki budżetowe, pomocowe UE oraz kredyty banków europejskich i Banku Światowego dedykowane ochronie przeciwpowodziowej.


Poniżej publikujemy pełen tekst listu. Na stronie internetowej OTOP można wyrazić swoje poparcie dla postulatów środowisk ekologicznych.


Ekolodzy a powódź
List otwarty środowisk ekologicznych do Rządu, Parlamentu i władz samorządowych oraz mediów

Setki tysięcy hektarów pod wodą, tysiące zalanych domów i ewakuowanych ludzi, kilkanaście ofiar śmiertelnych, miliardowe straty. Zdajemy sobie sprawę, że w tak tragicznej sytuacji mogą rządzić nami emocje. Trudno uwierzyć jednak, że obserwowana ostatnio bezprecedensowa nagonka na środowiska ekologiczne, m.in. z udziałem prominentnych polityków  i niektórych mediów, może odbywać się w demokratycznym kraju europejskim na początku XXI wieku. Jesteśmy oburzeni tym procederem szukania kozła ofiarnego i stygmatyzacji. Atak na ruch ekologiczny – element społeczeństwa obywatelskiego – do złudzenia przypomina haniebne praktyki odwracania uwagi od istoty problemu, rodem z PRLu.

Nie będziemy udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądem. Nie wskazujemy też winnych. Przedstawiamy fakty i stawiamy pytania.

Ochrona przeciwpowodziowa a priorytety w gospodarce wodnej

Po powodzi 1997 powstał Program dla Odry 2006. Ekolodzy go krytykowali, nie tylko z uwagi na zagrożenia środowiskowe, ale wskazując m.in. na niejasne, a czasem wewnętrznie sprzeczne cele. Program nadal realizuje takie przedsięwzięcia, jak regulacja rzek i potoków, podczas gdy działanie to, jako przyspieszające spływ powierzchniowy, jest uznawane za szkodliwe i zwiększające ryzyko powodziowe na niżej położonych terenach. W ramach Programu finansowane są z publicznych środków kosztowne przedsięwzięcia, zupełnie nie związane z ochroną przed powodzią, np. żeglugowe. Nawet nie określono precyzyjnie ich wpływu na bezpieczeństwo powodziowe.

Służby odpowiedzialne za gospodarkę wodną i ochronę przeciwpowodziową narzekają na brak funduszy. Równocześnie setki milionów złotych inwestowane są w stopień wodny Malczyce na Odrze, mający służyć wyłącznie żegludze. Utrzymanie drogi wodnej Górnej Wisły kosztuje wielokrotnie więcej niż wpływy z żeglugi. Za kwoty przeznaczane na te rozwiązania hydrotechniczne można by przygotować i udostępnić mapy ryzyka powodziowego dla całej Polski.

Zbiornik Racibórz nie powstał dotąd nie dlatego, że ekolodzy protestowali przeciw jego budowie, ale dlatego, że przez kilkanaście lat odpowiedzialne służby gospodarki wodnej nie potrafiły przygotować porządnej dokumentacji, uwzględniającej uwarunkowania społeczne i środowiskowe, oraz zignorowały potrzebę prowadzenia wczesnego profesjonalnego dialogu z mieszkańcami miejscowości, które muszą zostać wykupione pod czaszę zbiornika. Skutek jest taki, że inwestycja, co do której panuje dość powszechna akceptacja, również środowisk ekologicznych, i która ma duże szanse na dofinansowanie ze środków Banku Światowego czy Funduszu Spójności Unii Europejskiej, nie została jeszcze rozpoczęta. Nawet nie uzyskano dla niej niezbędnych decyzji.

Czy Rząd pokusił się o profesjonalną, niezależną ocenę dotychczasowych planów i programów? To z inicjatywy i na zamówienie jednej z organizacji ekologicznych powstało w 2006 roku opracowanie „Planowanie ograniczania skutków powodzi w Polsce – Ocena dotychczasowych programów, planów i strategii w dorzeczu Wisły”. Praca została opublikowana w nr 22 Materiałów badawczych IMGW w serii „Gospodarka wodna i ochrona wód” i każdy zainteresowany mógł się zapoznać zarówno z samą analizą, jak i wnioskami i zaleceniami. Potrzebie planowania działań w skali całych zlewni oraz konieczności zaprzęgnięcia planowania przestrzennego w ochronę przeciwpowodziową poświęcono tam sporo uwagi. Nie słyszeliśmy o jakimkolwiek odzewie na tę publikację ze strony służb odpowiedzialnych za gospodarkę wodną.

Nowatorska, wypracowana przez interdyscyplinarny zespół ekspertów, strategia gospodarowania wodami, uwzględniająca zintegrowane podejście do ochrony przeciwpowodziowej i proponująca reformę niewydolnego systemu, została odrzucona przez decydentów. Wskazuje ona m.in. na znaczenie naturalnych obszarów w zwiększaniu retencji i ograniczaniu ryzyka powodziowego.

Nie słyszeliśmy, by Rząd zrealizował działania, mające na celu znaczące zwiększanie naturalnej retencji. Wiemy jednak, że to jedna z organizacji ekologicznych, w ramach projektów realizowanych od kilku lat, doprowadziła do odtworzenia szeregu mokradeł, gromadzących kilkanaście milionów m3 wody. Ta woda pozostała bezpiecznie w torfowiskach, nie dokładając się do fali powodziowej zagrażającej naszym domom.

Powstrzymanie zabudowy terenów zalewowych i opracowanie map ryzyka

W czasie powodzi na Wiśle w 2001 roku głośno mówiliśmy o konieczności zrewidowania anachronicznej ochrony przeciwpowodziowej, wskazując m.in. na konieczność powstrzymania zabudowy terenów zalewowych i opracowania map zagrożenia powodziowego. Rozmowy z mieszkańcami zalanych domów w rejonie Kępy Gosteckiej i Braciejowic spowodowały, że zaczęliśmy apelować do władz o organizacyjne i finansowe wsparcie dla tych, którzy na stałe chcą się przenieść w bezpieczne miejsce. Nasze stanowisko z tamtego okresu można znaleźć np. w biuletynie sejmowym nr 5(49)03 po seminarium „Ochrona przeciwpowodziowa w Polsce”. Ta dyskusja w Sejmie odbyła się 7 lat temu, a żaden z naszych postulatów nie doczekał się realizacji.

Jedyne mapy ryzyka powodziowego, jakie trafiły do gmin, to mapy przygotowane przez organizację ekologiczną.  W 2007 roku organizacja ta we współpracy z RZGW we Wrocławiu opracowała i przekazała gminom nadodrzańskim województwa dolnośląskiego dokładne mapy ryzyka powodziowego wraz z wnioskami dotyczącymi  konieczności dalszego powstrzymywania zabudowy terenów zalewowych. Symboliczna nazwa tego projektu „Bezpieczna gmina nad Odrą” dobrze oddaje cel działania organizacji pozarządowych.

W opublikowanej w 2003 roku „Koncepcji zrównoważonego rozwoju i ochrony doliny środkowej Wisły” wskazywaliśmy na konkretne niezamieszkane tereny pomiędzy Puławami a Warszawą, na których można było zlokalizować poldery zalewowe. Gdyby je zbudowano, mogłyby pomieścić kilkaset mln m3 wody, a Warszawa byłaby bezpieczniejsza. Koncepcja zapewne do dziś zalega na półkach w urzędach gmin nadwiślańskich i w Urzędzie Wojewódzkim. Polecamy ją szczególnie służbom Pani Prezydent Warszawy.

Przestrzeń rzekom, ludziom bezpieczeństwo

Przyznajemy się - w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku ekolodzy protestowali  przeciwko budowie obwałowań w dolinie środkowej Warty  pomiędzy Pyzdrami a Koninem. Gdybyśmy wtedy mieli takie narzędzia prawne jak obecnie (udział w procedurach oceny oddziaływania na środowisko), to pewnie bylibyśmy skuteczniejsi i nie zbudowano by na tamtejszych terenach zalewowych zagrożonych dziś domów, a Poznań mógłby spać spokojnie, bo woda zamiast w mieście, rozlałaby się na łąkach w dolinie. Jej pierwotna pojemność dorównywała pojemności zbiornika Jeziorsko.

Kilka lat temu  w ramach „Kampanii na rzecz przyjaznych środowisku metod ochrony przeciwpowodziowej” jedna z organizacji ekologicznych rozesłała do gmin kilka tysięcy broszur dotyczących m.in. zawodności technicznych środków ochrony przeciwpowodziowej, przyjaznych środowisku metod ochrony przed powodzią oraz map terenów zalewowych. W ramach tej kampanii zorganizowano wizytę studyjną w Niemczech dla przedstawicieli RZGW oraz WZMiUW z całej Polski. Ponadto, w różnych miejscach kraju odbyło się kilkadziesiąt wystaw posterowych, dotyczących problematyki powodziowej. Wystawy te odwiedzali m.in. przedstawiciele samorządów oraz posłowie. Inna organizacja, przy współpracy z „Przeglądem Komunalnym”, przesłała do wszystkich gmin i powiatów ulotkę zatytułowaną. „Przestrzeń rzekom, ludziom bezpieczeństwo”, z apelem o ograniczanie dalszej zabudowy terenów zalewowych oraz ochronę i zachowanie naturalnej retencji.

Jak dotąd jedyną koncepcję odsunięcia obwałowań dla stworzenia dodatkowej przestrzeni dla rzeki zainicjowała organizacja ekologiczna. Ze środków własnych, współpracując merytorycznie z samorządami i służbami gospodarki wodnej, przygotowuje obecnie projekt odsunięcia wałów od koryta Odry w rejonie Domaszkowa-Tarchalic.

Pieniądze należy wydawać z sensem, uwzględniając wiedzę naukową i doświadczenia innych krajów

Wielokrotnie wskazywaliśmy na marnotrawienie środków publicznych (polskich, unijnych, kredytów np. z Europejskiego Banku Inwestycyjnego - EBI), wydawanych na ochronę przeciwpowodziową. Poświęcono temu zagadnieniu kilka publikacji . Z opracowań tych, powstałych przy udziale hydrologów,  wynika, że środki wydawane pod hasłem ochrony przeciwpowodziowej, najczęściej nie tylko tej ochronie nie służą, ale często zwiększają ryzyko i zasięg powodzi oraz straty z nią związane.

Przywołamy dwa znamienne przykłady. Pierwszy to pożyczka, jaką nasz kraj otrzymał po powodzi 2001 r. z EBI. Do 250 mln euro pożyczki dołożyliśmy ponad 130 mln z budżetu, co daje niebagatelną kwotę ponad 380 mln euro. Część tej sumy posłużyła likwidacji skutków powodzi i tego nie kwestionujemy. Natomiast pozostałe środki zostały wydane bez żadnego kompleksowego planu, w znakomitej większości na prace regulacyjne, w tym betonowanie rzek i potoków górskich. Skutki tych „przeciwpowodziowych” działań mieliśmy okazję zaobserwować w tym roku, kiedy woda zamiast pozostawać bezpiecznie w górnych partiach zlewni, szybko spływała wyprostowanymi korytami kumulując się i powodując powódź w dolinach głównych rzek.

Drugi przykład dotyczy, wspomnianego już, budowanego na Odrze stopnia Malczyce. To część „Programu dla Odry 2006”. Absolutnie nie służy on ochronie przeciwpowodziowej – to stopień żeglugowo-energetyczny. Ma kosztować według ostatnich szacunków 800 ml zł. Niezależne analizy hydro-morfologiczne, wykonane na zamówienie organizacji ekologicznej, udowadniają, że bez ogromnych inwestycji i kaskadyzacji całej Odry, nie mamy szans nie tylko na międzynarodową drogę wodną, ale nawet na drogę o randze regionalnej. Co więcej, uregulowanie rzeki na te cele jest sprzeczne z celami ochrony przeciwopowodziowej. Wyniki wspomnianych analiz oraz ekspertyzy na temat społeczno-ekonomicznych skutków rozwoju Odrzańskiej Drogi Wodnej od kilku miesięcy znane są Prezesowi Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej. Dlaczego zatem ta inwestycja jest forsowana? Czy stać nas na wydanie takiej kwoty?

Nie jesteśmy odpowiedzialni za podejmowane decyzje

Poruszamy się w określonym porządku prawnym - decyzje podejmują kompetentne organy administracji publicznej, nie ekolodzy. A jeśli jesteśmy winni, to w jednym szeregu z nami należałoby postawić członków samorządowych kolegiów odwoławczych i sędziów sądów administracyjnych, którzy przyznają nam rację i uchylają złe, sprzeczne z prawem decyzje. Jak w państwie prawa urzędnik może oskarżać kogokolwiek, że nie pozwolił mu działać wbrew przepisom i dobrym praktykom, i spotykać się z poklaskiem?

Fakty medialne a rzeczywistość

1)    Pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku Małopolski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych podjął temat wzmocnienia oraz podwyższenia wałów Wisły i jej dopływów w rejonie Oświęcimia. Cały program dotyczył modernizacji kilkudziesięciu kilometrów obwałowań. Towarzystwo na rzecz Ziemi zaaprobowało tę koncepcję, zgłaszając uwagi najpierw do 2-kilometrowego odcinka na terenie Gminy Oświęcim, a ostatecznie do 700 metrów (w sumie w gminie i mieście było planowanych 23 km). Aby przyspieszyć wydawanie zezwolenia na wycinkę drzew w związku z inwestycją, z inicjatywy TnZ w styczniu 2004 roku podzielono ją na dwie części - tę, która dotyczyła fragmentu ostatecznie zaakceptowanego przez Towarzystwo (22,3 km) i pozostałą (700 m). TnZ, nie kwestionując konieczności remontu, zaproponowało, aby na tym 700-metrowym odcinku z cennymi siedliskami (Natura 2000) zastosować technologię, która zapewni taki sam stopień bezpieczeństwa jak pozostała część obwałowania, a równocześnie pozwoli na ochronę siedlisk przed zniszczeniem. Ponad rok temu WZMiUW zadeklarował zlecenie analizy dotyczącej proponowanych rozwiązań alternatywnych. Nie wiadomo czy została zlecona i jakie są jej wyniki. Wiadomo natomiast, że z 22,3 km obwałowań planowanych do modernizacji w technologii tradycyjnej i nie kwestionowanych przez TnZ nie zrealizowano około 6 km (ponad 1/4).

2)    Planowany do modernizacji przez  Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych w Warszawie 12-kilometrowy odcinek Wału Zawadowskiego na południu Warszawy położony jest w 2 gminach – Konstancin Jeziorna i Warszawa. W dwóch niezależnie prowadzonych postępowaniach Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków zgłosiło takie same zastrzeżenia do decyzji środowiskowych. Towarzystwo nie domagało się zaprzestania modernizacji, tylko przeprowadzenia tych prac w sposób zmniejszający możliwe szkody środowiskowe. Były to bardzo proste do realizacji zalecenia dotyczące: prowadzenia wycinki drzew poza okresem lęgowym ptaków (co jest zapisane w polskim prawie i powinno zostać automatycznie przeniesione do decyzji), zakazu prowadzenia robót od strony koryta (bo są tam cenne siedliska, ale też przemawiają za tym względy bezpieczeństwa), założenia szlabanów na przejazdach przez wały (żeby wyeliminować ich rozjeżdżanie przez quady), pobierania materiału do budowy wałów poza obszarami chronionymi (bo takie są wymogi prawne określone dla tych obszarów). Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie podzielił zdanie ekologów i w 2008 r. uchylił decyzje obu organów. Burmistrz Konstancina Jeziornej w ponownej decyzji uwzględnił uwagi i nowa decyzja uprawomocniła się w 2009 roku. Na odcinku wilanowskim postępowanie zostało zawieszone na wniosek inwestora i dlatego decyzji nie ma do dziś.

3)    Media doniosły, że po wysiedleniu mieszkańców z terenu projektowanego Zbiornika Kamieniec Ząbkowicki zamiast zbiornika utworzono „rezerwat ptactwa”. Tymczasem to inwestor (RZGW Wrocław) odstąpił od jego realizacji ze względu na niską skuteczność zbiornika w redukcji fali powodziowej. Wykazało to studium wykonalności, zlecone przez Pełnomocnika Rządu do spraw Programu dla Odry 2006 w roku 2003, już po wysiedleniach i wykupie gruntów. Informację o tym można znaleźć na stronie internetowej Sejmu w dziale interpelacje poselskie.

Przypominamy tym wszystkim, którzy zapomnieli, że żyjemy w społeczeństwie obywatelskim, a ruchy ekologiczne miały swój znaczący udział w budowie i kształtowaniu nowego Państwa po roku 1989.
Domagamy się:podjęcia konkretnych kroków w kierunku ograniczenia ryzyka powodzi i zmniejszenia strat powodziowych, zgodnych z Dyrektywą Powodziową i Ramową Dyrektywą Wodną UE, skoncentrowanych na działaniach nietechnicznych, których istotą jest zarządzanie ryzykiem, prewencja i planowanie przestrzenne, a nie budowa nowych wałów i kolejnych zbiorników;
zweryfikowania, wzorem naszych zachodnich sąsiadów, wszystkich planowanych i realizowanych inwestycji hydrotechnicznych pod kątem ich wpływu na zwiększenie ryzyka i zasięgu powodzi oraz potęgowania strat powodziowych;
szczegółowego raportu, odpowiadającego na pytanie, na jakie działania w ostatnich 10 latach były wydawane środki budżetowe, pomocowe UE oraz kredyty banków europejskich i Banku Światowego dedykowane ochronie przeciwpowodziowej.


Pod listem podpisali się dotychczas:
Towarzystwo na rzecz Ziemi
Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków
Klub Gaja
Greenpeace Polska
Związek Stowarzyszeń ‘Polska Zielona Sieć’
Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
Pracownia na rzecz Wszystkich Istot
Fundacja EkoRozwoju
Klub Przyrodników
Instytut na rzecz Ekorozwoju
Stołeczne Towarzystwo Ochrony Ptaków
Stowarzyszenie Wędkarzy Internautów
Polski Klub Ekologiczny Okręg Mazowiecki
Towarzystwo Przyjaciół Słońska "Unitis Viribus"
Stowarzyszenie Magurycz
Grupa Badawcza Ptaków Wodnych KULING
Warszawski Ośrodek Ekonomii Ekologicznej
Prof. Tomasz Żylicz – Dziekan Wydziału Nauk Ekonomicznych, Uniwersytet Warszawski
Jacek Engel – Przewodniczący Komisji ds. ochrony wód, mokradeł i obszarów wiejskich Państwowej Rady Ochrony Przyrody
Dr Jacek Betleja, Dział Przyrody, Muzeum Górnośląskie w Bytomiu
Dr Monika Bukacińska, Centrum Badań Ekologicznych PAN
Dr Dariusz Bukaciński, Centrum Badań Ekologicznych PAN
Dr Agnieszka Czajka, Wydział Nauk o Ziemi, Uniwersytet Śląski
Dr Grzegorz Hebda, Stowarzyszenie Ochrony Przyrody BIOS
Dr Marek Kucharczyk, Zakład Ochrony Przyrody, UMCS Lublin
Zieloni 2004, Rada Krajowa

1 czerwca 2010

Źródło: OTOP