Strony

piątek, 17 grudnia 2010

NAJGORSZA ZBRODNIA



„Jaka jest najbardziej zatrważająca, a zarazem niespotykana zbrodnia, o której słyszeliście? Taka, która szczególnie zapadła Wam w pamięci i przejmuje Was dreszczem.”

W moim odczuciu, jedna z najbardziej odrażających zbrodni w historii nie miała miejsca w zamierzchłej przeszłości lub odległych, barbarzyńskich krainach. Nie popełniono jej w faszystowskich obozach bezdusznej, przemysłowej śmierci ani w sowieckich gułagach. Nie zdarzyło się to też w czasie wojny czy rewolucji, gdy ogarnięte świętym gniewem masy mordują się w imię Boga, Honoru i Ojczyzny lub Równości, Wolności i Braterstwa. Nie dopuścili się też jej kryminaliści ani ludzie bez sumienia, dla których życie ludzkie warte jest mniej niż zeszłoroczny śnieg. Nie była też wynikiem wynaturzonego popędu seksualnego.

Była piękna, romantyczna noc grudniowa w naszej pięknej, kochanej Polsce. Pasterka w Połańcu Roku Pańskiego 1976. Jan Sojda nie miał jednak w sercu radości z rocznicy Bożego Narodzenia choć, podobnie jak cała jego rodzina z dziada pradziada, uważał się za gorliwego katolika. On modlił się pod figurą, a diabła miał nie za skórą, lecz w sercu. Gdy inni świętowali Narodziny Pana, on już miał gotowy plan.

Jakiś czas wcześniej Pan Jan, pierwszy gospodarz we wsi, został obrażony. W czasie przygotowań do wesela jego rodzinę oskarżono o kradzież zastawy stołowej i wędlin. W dodatku kto śmiał go posądzić! Żeby to zrobili chociaż jacyś poważni gospodarze, lecz odważyli się na to chudopachołki przeklęte! Tego im nie mógł darować. Na szczęście krewni tych chłystków też wybierali się na pasterkę.

Młode małżeństwo Krysta i Stanisław Łukaszkowie oraz dwunastoletni brat Krystyny Mieczysław Kalita niczego się nie spodziewali. Dali się wywabić z kościoła. Sojda do spółki ze szwagrem i dwoma zięciami rozpoczęli polowanie. Ofiary nie miały żadnych szans. Jedna młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, jeden chłopaczek i jeden młody przestraszony mężczyzna. Sprawcy gonili ich samochodami, w tym autobusem pełnym pijanych, bo jakżeby inaczej po wiejskiej Pasterce, wiernych. Mietka rozjechali od razu. Próbujących uciekać młodych małżonków dopadli na piechotę i zatłukli jak wściekłe psy. Bili czym popadło, choć wiedzieli, że ona jest w ciąży. Potem ciała przewieźli w inne miejsce i przejechali po nich samochodami. Całej zabawie dzielnie sekundowała ekipa ze trzydziestu widzów świeżo posilonych Ciałem Pańskim i gorzałką. Nikt nie zaprotestował.

Śledztwo w sprawie tej makabry prowadzono długo. Po części ze względu na żenującą nieudolność organów ścigania (w tym temacie nic się nie zmienia), a po części na solidarność i zmowę milczenia niespotykaną nawet wśród kalabryjskiej mafii.

Cała prawda wyszła na jaw dopiero w czasie procesu. Wszyscy uczestnicy zbrodni, również liczni kibice z autobusu, zaraz po zakończeniu pasterkowej zabawy, jako prawdziwi katolicy, przysięgali na krucyfiks i świece, że będą milczeć. No, żeby było bardziej klimatycznie, to przysięgali też na własną krew z przekłutych paluchów. Dla lepszej pamięci dostali od rodziny sprawców konkretną kasiorę i, bo jakżeby inaczej, po medaliku. Sąd docenił zaangażowanie świadków i prawie dwie trzecie z nich wylądowało w więzieniu za zatajanie dowodów zbrodni i fałszywe zeznania. Jan Sojda został uhonorowany w stylu amerykańskim i powieszony w pięknym mieście Krakowie, choć nie na rynku niestety. No cóż, nie te czasy. Szwagier Pana Jan też zadyndał, a reszta czterech wspaniałych wykpiła się więzieniem, niezbyt długim zresztą. Ot i koniec historii, o której wiele pisano, a i nawet sztuka filmowa o niej nie zapomniała.

Jak już wspomniałem na początku, zbrodnia jest wynalazkiem równie starym jak człowiek. Wszyscy pamiętamy casus Kaina i Abla. Jedne zbrodnie są bardziej okrutne, inne mniej. Trudno wybrać najstraszniejszą. To kwestia subiektywnych kryteriów lub jak kto woli upodobań (ukłon w stronę miłośników kryminałów i thrillerów). Każde zabójstwo jest godne potępienia, lecz ja właśnie Sprawę z Połańca uważam za najbardziej ohydną i odrażającą ze wszystkich, o jakich słyszałem. Nie dlatego, że powód był błahy. Zabić można i bez powodu. I nie dlatego, że wśród ofiar było dziecko i kobieta w ciąży. Takie rzeczy zdarzają się od zawsze. Mnie mierzi aż do szpiku kości dwulicowość sprawców i tej całej bandy świętoszkowatych świadków, którzy o sobie mówili, iż są solą tej ziemi i ostoją wiary.

Choć potępiam absolutnie, rozumiem kogoś, kto zabija w imię wiary, dla pieniędzy, dla przyjemności, bez powodu nawet. Rozumiem nawet tych czterech sprawców. Ale tych trzydziestu katolików, którzy przypadkiem znaleźli się w przeklętym autobusie... Oni nie tylko wyparli się swojej wiary. Nie tylko się zezwierzęcili i zeszmacili. Składając przysięgi rodem z kiepskiego horroru pluli na swego Boga i na wszystko, w co podobno wierzyli. Oni po prostu wywrócili swą wiarę na lewą stronę. Swą wiarę i swą moralność. I nie znalazł się ani jeden sprawiedliwy.

By okazać się człowiekiem nie trzeba było być bohaterem. Tak naprawdę nie byli nawet zagrożeni ani bezpośrednio straszeni. Wystarczył jeden anonimowy list do prokuratury, by sprawa ruszyła z miejsca. Nie było nawet tego. Dopiero w sądzie, gdy mądrzy ludzie wzięli w obroty ciemnych kmiotów, udało się sprawę wyjaśnić. Ale to już niczego nie zmieniło. Sprawa z Połańca, systematycznie relacjonowana w prasie, stała się symbolem ciemnej, katolickiej wsi, która za kilka gorszy i w imię zabobonu, nawet sprzecznego z głośno wyznawaną wiarą, jest gotowa na wszystko. Nawet na ukrywanie zbrodniarzy.

Dla mnie ta zbrodnia jest najstraszniejsza, gdyż pokazuje, jak wiara może służyć dwulicowym kanaliom. Jak pod jej płaszczykiem można robić wszystko, czego tylko dusza zapragnie, jak można zniewalać ludzi i kierować nimi niczym bezwolnymi zwierzakami. A kierowanym pozwala rozgrzeszyć się i spać dalej w spokoju. I żeby nie cieszyli się ateiści – nie mam na myśli wiary w Jezusa. Mam wrażenie, że to przypadek, iż stało się wszystko w Polsce, w katolickiej wsi. Tak samo wyglądałoby to we wsi islamskiej albo komunistycznej. Wszędzie, gdzie sprawcy znaleźliby ciemnotę i wiarę wystarczająco silną, by odzwyczaić ludzi od myślenia, od krytycznego podejścia do innych i do samego siebie, od polegania na własnym sumieniu. Każda wiara mówiąca jak żyć zwalnia od myślenia o tym i brania za to odpowiedzialności. Każda taka wiara może służyć za wyłącznik sumienia i rozumu, za społeczną czapkę niewidkę albo za tarczę. Jeśli korzysta z niej człowiek prawy, dla dobra bliźniego swego, nie ma problemu. Wtedy nawet pomaga, gdyż słabych uwalnia od strachu. Strachu przed śmiercią, strachu przed myśleniem i braniem odpowiedzialności. Ale jeśli skorzysta z niej potwór...


Wasz Andrew

tekst zainspirowany konkursem w serwisie LubimyCzytać.pl