Strony

poniedziałek, 15 marca 2010

KOŚCIELNY MARKET



W ostatnią niedzielę wybrałem się do zabytkowego kościoła w Ząbkowicach Śląskich. Było to zaraz po zakończeniu mszy, więc miałem nadzieję na chwilę samotności po wyjściu ostatnich wiernych a przed następną mszą. Niestety, jeszcze zanim zamknął za sobą drzwi ostatni uczestnik zakończonego obrządku, kobieta o wyglądzie Baby Jagi lub innej czarownicy, chyba zakonnica, bezceremonialnie wygnała mnie z kościoła, mówiąc iż musi go pozamykać. Nie dała się uprosić nawet o minutę zwłoki. Nie wiem, czy liczyła na jakąś wziątkę w zamian za ustępstwo, czy też chciała po prostu pokazać swoją władzę. Nie wdając się z nią w dłuższe dyskusje, bo z żandarmem, zwłaszcza w spódnicy, nie ma miejsca na dialog, wyniosłem się na zewnątrz. Nawet nie próbowałem jej tłumaczyć, że kościół nie jest jej własnością, bo jeszcze mogłaby mnie wziąć za Żyda. W judaizmie, o ile się nie mylę, i co uważam za dużo bardziej moralne, świątynia jest własnością gminy wyznaniowej, a nie organizacji biznesowej, która czerpie korzyści materialne z odprawianych obrzędów.

Pamiętam czasy, nie takie dawne, bo trwające do ostatnich lat komuny, gdy kościoły były zawsze otwarte dla wiernych a ich obsługa, bo teraz takiego słowa chyba wypadałoby używać, rozumiała potrzebę bycia w kościele niekoniecznie w czasie mszy. Jak to jest, że „zwycięstwo ducha”, czyli zwycięstwo Kościoła nad komuną, sprawiło iż Kościół z każdym dniem traci autorytet moralny, który jest jedynym uzasadnieniem jego istnienia. Jeśli straci go do końca nie będzie się różnić niczym od partii, grupy kibiców lub innego stowarzyszenia dającego jego członkom poczucie wyższości nad innymi, przynależności do grupy i możliwości identyfikacji z mniej lub bardziej wątpliwymi autorytetami.

Za komuny Kościół był taki jak należy, choć i wówczas, jak w każdej grupie ludzi, zdarzały się czarne owce. Nawet one nie były jednak w stanie przyćmić ogólnie dostrzegalnego wysokiego standardu moralnego kleru. Kościół był świadomy, iż komuniści tylko czekają na jakąś wpadkę księży, by wykorzystać ją do antychrześcijańskiej propagandy. Może dlatego Kościół bardziej dbał o czystość w swych szeregach i o dyscyplinę w udawaniu oddania dla ludzi i Boga. Nie wchodził w podejrzane biznesy, nie zezwalał na pedofilskie ekscesy i nie zamykał świątyni przed wiernymi.

Dziś kler czuje się bezkarny i nie chce nawet udawać, iż jest inaczej. Tylko w bajeczkach w rodzaju Ojca Mateusza księża pomagają ludziom i mają dla nich czas. Oczywiście są wśród kleru ludzie prawi i poczciwi, ale mam wrażenie, iż jest ich coraz mniej i coraz mniejszy mają wpływ na oblicze Kościoła. Prawie wszystkie świątynie katolickie stają się jak supermarkety. Otwarte tylko wtedy, gdy działa kasa (taca w czasie mszy) i zamykane, gdy kasa nie działa. Nie ma już miejsca na tak powszechne w przeszłości, a dziś spotykane już tylko w filmach, wejście do kościoła na samotną modlitwę, która jest rozmową sam na sam z Bogiem. Teraz jest tylko msza na którą większość wiernych chodzi ze względów społecznych, tak jak kiedyś chodzono na partyjne zebrania. I tak jak nikt kiedyś nie chodził do Komitetu by w samotności kontemplować mądrości Lenina, tak i dziś nikt nie chodzi do kościoła by w spokoju nie zakłóconym hałaśliwym obrządkiem i obecnością tłumu znanych nam wiernych, którzy na co dzień żadnego świadectwa swej wierze nie dają, samotnie z Bogiem pobyć. Jest tylko płatne przedstawienie o określonych godzinach, gdzie większość przychodzi pokazać się w nowym ciuchu, z nowym partnerem lub przed wyborami.

Od kilku dni słychać o planach zniesienia celibatu w Kościele Katolickim. To policzek dla Jana Pawła II, który podobno wywarł na Kościół, a nawet na świat cały, wpływ nieodparty. Może i nieodparty, ale jak widać bardzo, bardzo krótki. Mam naszego polskiego papieża za wielkiego Polaka i wielkiego człowieka, choć nieco fanatycznego w podejściu do kanonów wiary. Celibat zawsze uważałem za dziwactwo wprowadzone tylko i wyłącznie dla pomnażania majątku kościoła jako organizacji podległej Watykanowi. Mimo to zmiana frontu w tej sprawie jeszcze zanim zakończono proces beatyfikacyjny JPII, co jest dla papieża odpowiednikiem ostygnięcia w grobie, jest dla mnie co najmniej niesmaczna. Uzasadnienie zaś tego przewartościowania uważam za głupie i obrzydliwe. Kościół chce odejść od celibatu, by uniknąć kolejnych afer pedofilskich, które wybuchają w jego szeregach i umożliwić klerowi normalne życie seksualne. Nie bardzo rozumiem jak taka zmiana ma zmienić księdza pedofila w Casanovę kobieciarza. To nie celibat robi z księży pedofilów. To pedofile garną się w szeregi Kościoła, tak jak i do innych organizacji i instytucji mających kontakt  z dziećmi. Tylko że Kościół daje im ochronę i poczucie bezkarności, której nie daje im praca w domach dziecka, szkołach czy innych dla dzieci przeznaczonych instytucjach.

Niestety, mam wrażenie, że zasada dobrego wroga działa nie tylko w polityce, ale i w ewolucji organizacji społecznych. Dobry wróg pomaga skonsolidować swoich pod jednym sztandarem, odróżnić ich od obcych i zmobilizować do walki przeciwko niemu. Komuna była dla Kościoła dobrym wrogiem. Stanowiła bardzo widoczne, nie tylko ideologiczne, zagrożenie dla kościoła, nie tylko katolickiego. Zmuszała Kościół do pokazywania jak najbardziej ludzkiej twarzy. Od czasu jak jej zabrakło, jest w Kościele coraz gorzej. Nie zauważa on, iż w miejsce komuny ma wroga dużo poważniejszego niż ona – biznes. Kościół miał nadzieję, że po upadku komuny, tak jak przed jej powstaniem, będzie czerpał korzyści ze społeczeństwa kapitalistycznego dzieląc się z biznesem władzą i pieniędzmi. Niestety, w historii nic nie powtarza się dwa razy. Panta rhej. Nawet jeśli wstąpisz do tej samej rzeki, to nie do takiej samej. Kiedyś biznes chciał tylko pieniędzy, teraz zmienił się w potwora groźniejszego niż komuna. Chce nie tylko pieniędzy, ale i dusz. Władzy nad pragnieniami i marzeniami, stylem życia i jego celem. Nie ma tam miejsca na wiarę, gdyż człowiek nie jest już istotą ale przedmiotem zabiegów marketingowych. Już nie zaspokaja się ludzkich potrzeb ale się je tworzy i zmienia ludzi w idealnych niewolników, którym do szczęścia potrzebna jest tylko praca pozwalająca kupić wciąż nowe dobra, o których wczoraj jeszcze nawet nie marzyli, a które przedwczoraj uważali za zbędne albo wręcz głupie. W świecie rządzonym przez Boga Biznesu nie ma miejsca na Kościół i Wiarę, gdyż konkurują oni o te same dobra: czas, energię, marzenia i pieniądze. Tylko że Kościół, zwłaszcza w Polsce, jest zbyt ślepy by to zauważyć. Dwadzieścia lat po upadku komuny łudzi się, że to przez komunę coraz mniej jest wiernych w kościołach, coraz więcej seksu przedmałżeńskiego, naśmiewania z wary i obojętności wobec niej, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Młodzieżowe ruchy katolickie, którymi tak się kler zachwyca, są jak ZSMP w ostatnich dekadach komuny. Nie mają żadnego wpływu na ogół młodzieży; giną w jej masie i nie stanowią żadnej realnej siły pod jakimkolwiek względem.

Nowoczesny, marketingowy kapitalizm zmienia nie tylko społeczeństwo ale i Kościół. Upodabnia go do supermarketu. Tylko że ten supermarket ma mniej olśniewających gadżetów do rozdania, mniej paciorków do rozdania. Wymaga więcej czasu, poświęcenia niż konkurencja a daje mniej. Nic dziwnego, że wierni coraz częściej wolą spędzać niedzielę w jakimś Realu niż w kościele. Milej, wygodniej i bez żadnych nieprzyjemności. Nikt nie straszy i nie wypomina.

Nie wiem jakim cudem Kościół mógłby wygrać walkę z nowym wrogiem. Z tego co widać na Zachodzie, gdzie to starcie zaczęło się wcześniej, to jest bez szans, o ile nie wypracuje całkiem nowej strategii. Puste kościoły, pełne markety, to przyszłość, o ile nic się zmieni. Ale może to dobrze o ile Kościół się nie zmieni. Jak zapełnić kościoły, skoro drzwi się zamyka...