Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

piątek, 7 stycznia 2022

Projekt Hail Mary by A. Weir - kosmiczny Robinson po raz drugi

Andy Weir

Projekt Hail Mary

(Project Hail Mary)
tłumaczenie: Radosław Madejski
audiobook
czyta: Jakub Kamieński
Published 2021 by Akurat


Kiedy czytałem znanego chyba każdemu, jak nie w formie książki, to ekranizacji, Marsjanina pióra Andy’ego Weira, amerykańskiego pisarza i informatyka, była to lektura naszego, rawskiego Dyskusyjnego Klubu Książki, a zarazem jedyna wówczas powieść tego autora. Oceny w klubie rozminęły się znacznie z wysokimi notami Marsjanina na portalach internetowych, a moja była jeszcze bardziej krytyczna. Nie wiem co mnie podkusiło po sięgnięcie po Projekt Hail Mary, kolejną powieść Weira. A właściwie to wiem; wysokie oceny na portalach, reklama i – przede wszystkim – siostra moja rodzona Skleroza.




Z załogi, która wyruszyła na straceńczą misję ostatniej szansy, przeżył jedynie Ryland Grace. Teraz od niego zależy, czy ludzkość przetrwa.

Tylko że on na razie nie ma o tym pojęcia. Z początku nawet nie pamięta, kim jest, więc skąd ma wiedzieć, czego się podjął i jak ma tego dokonać?

Na razie wie tylko tyle, że przez bardzo długi czas był pogrążony w śpiączce. A po przebudzeniu znalazł się niewyobrażalnie daleko od domu. Całkiem sam, jeśli nie liczyć ciał zmarłych towarzyszy.

Czas płynie nieubłaganie, a oddalony o lata świetlne od innych ludzi Grace jest zdany wyłącznie na siebie.

Tyle notka wydawcy. Choć odgrzewanie przygód Robinsona Crusoe w pierwszej powieści (Marsjaninie) wyszło Andy’emu Weirowi bardzo słabo, to jednak, gdy po ekranizacji i odpowiednich nakładach na marketing, udało się ją wcisnąć plebsowi, autor doszedł do wniosku, że można zrobić to samo jeszcze raz. No i mamy Projekt Hail Mary - kolejną wersję wariacji na temat Robinsona, tylko tym razem bardziej dosłowną – będzie nawet odpowiednik Piętaszka!

Najgorsze, że warsztat stylistyczny Wier ma bardzo dobry. Budowanie napięcia, dynamika narracji, kreowanie postaci czy sprawy relacji społecznych (polityka) wychodzą mu bardzo dobrze. Tylko, że to się wszystko marnuje, gdyż zamiast wziąć się za seriale obyczajowe, gdzie nauka, technika i technologia nie są chyba ważne, uparł się na hard science fiction! A tu, moim zdaniem, błędy w tych dziedzinach są niewybaczalne.

Myślę, że dobry pisarz science fiction, w odróżnieniu od twórców innych gatunków literatury, powinien posiąść dwie cechy. Po pierwsze musi dobrze orientować się w obecnym stanie nauki i mieć wyczucie pozwalające odróżnić te teorie naukowe i kierunki rozwoju techniki oraz technologii, które się z czasem zdezaktualizują, od tych, które rokują. Ten talent jest tym ważniejszy, im bardziej twórca celuje w hard SF. Druga cecha, jeszcze ważniejsza, gdyż kardynalna dla wszelkich odcieni fantastyki naukowej, to pisanie o realiach naukowych i technicznych w ten sposób, by jak najdłużej opierały się upływowi czasu. Niestety, Weir poległ na obu polach.

Kiedy na przykład pisarz SF w utworze, którego akcja ma się rozgrywać w przyszłości, pisze jak Weir o utrwaleniu informacji audio w formacie midi, to popełnia błąd, gdyż lepszą opcją jest stwierdzenie po prostu, że została ona zapisana do pliku. Jak uczy historia, formaty danych często się zmieniają i nie ma co ryzykować – lepiej używać wyrażeń ponadczasowych. To jednak tylko przykład braku takiego wygładzania, nad którym nie ma się co rozczulać wobec powalających błędów wszelkiej maści.

Zaraz na początku atakuje nas objętość 1 m kwadratowego(!) i problem wirówki. Ten ostatni wskazuje na ewidentne braki w wykształceniu na poziomie fizyki szkoły średniej. Potem pełno bezsensownych błędów z zakresu nawet tak prostych zagadnień jak ruch w próżni (różnica między przyspieszeniem a prędkością w próżni i w ośrodku ze znacznym oporem). Nie ma co jednak się rozwodzić nad poziomem pseudonaukowego i pseudotechnicznego bełkotu, skoro Ryland Grace, ten kosmiczny Robinson made in Weir, nie potrafi odkręcić śruby pozbawionej łebka i w tym celu musi uruchamiać jakieś alpejskie kombinacje.

Reasumując, Projekt Hail Mary to wykorzystanie pomysłu z Marsjanina (a pierwotnie z powieści Daniela Defoe), przy czym niestety powieliło ono, a nawet uwydatniło, wszystkie negatywne aspekty pierwszej powieści Weira. Jak wspomniałem wcześniej - mam wrażenie, że pisarz doszedł do wniosku, że skoro raz udało mu się, mimo początkowego oporu wydawców, przy pomocy odpowiedniego marketingu wcisnąć wszystkim chłam przeznaczony w zasadzie dla bezkrytycznego plebsu, to można to zrobić po raz drugi. Szkoda, że jego sukces wskazuje na określony poziom podstawowej wiedzy z zakresu fizyki we współczesnych społeczeństwach; poziom, który mnie przeraża. A może to tylko wpływ marketingu i siła sondaży wyłączające samodzielne myślenie?

Tym razem nie tylko nie polecam, ale zdecydowanie odradzam. Jest ostatnio tyle wspaniałych nowości SF, o starociach nie wspominając, że szkoda czasu na Andy’ego Weira i jego produkcje, których ostatnio coraz więcej, o czym z żalem Was zawiadamiam


Wasz Andrew

2 komentarze:

  1. Heh, aby takie babole fizyczno-matematyczne przestały kłuć w oczy, wystarczyłoby wrócić do rozwiązania, które już było testowane w naszym kraju, tj. usunięcia matematyki z listy przedmiotów obowiązkowych na maturze :)

    A tak na poważnie, zachwyty nad "Marsjaninem" nie skruszyły mojej podejrzliwości wobec tej lektury, dlatego i po "Projekt Hail Mary" też pewnie nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)