Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

sobota, 9 lutego 2019

Lekcja prawdziwej równości czyli Zgiełk czasu Juliana Barnesa



Julian Patrick Barnes

Zgiełk czasu

tytuł oryginału: The Noise of Time
tłumaczenie: Dominika Lewandowska-Rodak
wydawnictwo: Świat Książki 2017
liczba stron: 224



Lekturą stycznia 2019 w Rawskim Dyskusyjnym Klubie Książki była powieść współczesnego angielskiego pisarza, publicysty i krytyka literackiego Juliana Barnesa Zgiełk czasu opowiadająca o meandrach życia osobistego i kariery Dmitrija Dmitrijewicza Szostakowicza, (oryg. Дмитрий Дмитриевич Шостакович), rosyjskiego kompozytora, pianisty i pedagoga, który żył w latach 1906-1975 i jest przez wielu uważany za najwybitniejszego symfonika XX wieku.




Książkę otwiera prolog ze scenką z radzieckiego dworca kolejowego w czasie wielkiej wojny ojczyźnianej. Początkowo wydaje się ona bez związku z właściwą tematyką dzieła. Sensu nabiera w miarę zagłębiania się w materię powieści, ale muszę zaznaczyć, że dla mnie i tak sprawia ten element wrażenie sztucznie dodanego ozdobnika nie do końca korespondującego z ogólnie rozumianą konstrukcją utworu. Właściwa opowieść rozpoczyna się mocnym obrazem z maja 1937, w którym trzydziestoletni mężczyzna stoi przez całą noc przy drzwiach windy jednego z bloków mieszkalnych w Leningradzie. Stoi, gdyż podejrzewa, że mogą po niego przyjść, a chce zaoszczędzić rodzinie traumy związanej z aresztowaniem go przez służbę bezpieczeństwa i wywleczeniem go z mieszkania. Nie jest zresztą jedynym takim staczem.

Po rozpoczęciu lektury czytelnik nie od razu się orientuje, że chodzi o TEGO Dmitrija Dmitrijewicza. Nie poznajemy życiorysu protagonisty chronologicznie, a jego nazwisko pada dość późno, więc to, jak szybko zorientujemy się who is who, zależy w dużej mierze od naszej umiejętności kojarzenia oraz orientacji w muzyce i historii.

Pierwszym przychodzącym na myśl kierunkiem interpretacji Zgiełku czasu jest zderzenie Wolności, przede wszystkim Wolności Sztuki, z Władzą. Ja jednak z takim sposobem odczytania powieści bym polemizował, gdyż Sztuka nigdy nie jest wolna od nacisków. Jak pokazują dzieje i teraźniejszość, ekonomiczne oraz socjologiczne mechanizmy nacisku okazują się być może bardziej skuteczne niż najbardziej nawet drobiazgowa cenzura i najokrutniejsza dyktatura. Dla mnie lektura Zgiełku to przede wszystkim studium sprzedania się, kolaboracji z władzą, którą się potępia, tchórzostwa i samozakłamania, którego szczytem jest przewrotne, niczym z podręcznika sowieckiego agenta wpływu, stwierdzenie iż łatwiej być bohaterem niż tchórzem, gdyż

Bohaterstwo jest znacznie łatwiejsze. Żeby być bohaterem, trzeba wykazać się tylko chwilą odwagi – kiedy wyciąga się broń, zrzuca bombę, wciska przycisk detonatora, likwiduje się dyktatora, a także samego siebie. Tchórzostwo zaś to kariera na całe życie. Nigdy nie można się odprężyć. Należy umieć przewidzieć następną sytuację, kiedy trzeba się będzie usprawiedliwiać, wahać, płaszczyć, zapoznać na nowo ze smakiem butów i stanem swojej nędznej upadłej duszy. Tchórzostwo wymaga nieustępliwości, wytrwałości, niechęci do zmiany – co w pewien sposób czyni z niego rodzaj odwagi.


Oczywiście jest to wszystko obleczone w pozory ironii, ale chyba zbyt wielu czytelników przyjmuje to rozumowanie na poważnie i je przyswaja jako element swojej moralności.

Historia Szostakowicza to również piękna ilustracja starego powiedzenia, że wiele jest schodów prowadzących do piekła. O ile strome i proste często, zwłaszcza u ostrożniejszych, powodują uzmysłowienie sobie, co czeka na ich końcu i zawrócenie na drogę dobra, o tyle wygodne, pełne zakrętów i półpięter, wymagające tylko drobnych kroczków, sprawiają, że bardzo łatwo się na nie wchodzi, a gdy się zobaczy, dokąd prowadzą, jest już za późno.

Zawsze, gdy biorę do ręki książkę pióra Anglosasa, czy szerzej, człowieka Zachodu, a traktującą o Rosji, zwłaszcza Rosji Sowieckiej, to mam wielkie obawy, iż będą to, pomijając być może pewne ogólnie znane fakty, same bzdury. Tymczasem Barnes zaskoczył mnie na tyle pozytywnie, że Zgiełk czasu mogę z pełnym przekonaniem polecić wszystkim tym, którzy mówią, że PRL, zwłaszcza w końcowym okresie swej ewolucji, to była jakaś komuna, terror czy okupacja Polski przez ZSRR. Jeśli u nas była komuna, to co było za Bugiem?

Jak w każdej dobrej książce, tak i w tej znajdziemy perełki; choćby tą, że hasłem „lewactwo” jako jeden z pierwszych szermował nie kto inny, jak... Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili (Stalin). To wyraziście pokazuje, iż szufladkowanie i postrzeganie świata oraz ludzi poprzez etykietki jest odmóżdżające i uniemożliwia dostrzeżenie prawdziwego obrazu rzeczywistości. O tym, że Julian Barnes perfekcyjnie wczuł się w klimaty ze wschodu może świadczyć przewrotna refleksja, która może się wzbudzić w czytelniku, zresztą w sposób najpewniej przez autora całkiem niezamierzony. Otóż można odnieść karkołomne z pozoru wrażenie, iż naprawdę Rosja komunistyczna, zwłaszcza Rosja Stalina, była ikoną równości i wolności. Nikt, niezależnie od władzy i układów, nie mógł być pewien dnia ani godziny. Przekonał się zresztą o tym i sam Józef Słońce Narodów. Taka lekcja prawdziwej równości. Na tym tle dzisiejsza demokracja, w której część ludzi jest ponad prawem i posiada władzę bez żadnej odpowiedzialności, a prawa całej reszty w dowolnej chwili można łamać, zwłaszcza od czasu wynalezienia magicznego guzika z napisem „terroryzm”, jawi się nie do końca tak, jak byśmy chcieli.

Wydźwięk moralny Zgiełku czasu uważam za wypaczony i szkodliwy, zwłaszcza dla polskiego i zachodniego czytelnika, który nie zauważa, że koszty sprzeciwu wobec władzy w ZSRR były nieporównanie wyższe niż w takim na przykład PRL. Wielu czytelników uważa, że kolaboracja z władzą i niemoralność są usprawiedliwione; nie chcą przyjąć do wiadomości, że co innego ugiąć się wobec realnego, podkreślam realnego, zagrożenia śmiercią, a co innego sprzedać za przydział na większe mieszkanie, lepsze stanowisko, dodatek do pensji czy wianek papieru toaletowego.

Po tej książce muszę też stwierdzić, iż wielka szkoda, że bohaterami książek o Rosji Radzieckiej są zwykle ludzie w taki czy inny sposób uprzywilejowani. Nie tylko jak Szostakowicz, wielki muzyk, który sprzedał się za limuzynę z kierowcą i inne profity. Nawet Archipelag Gułag to upiększona wizja radzieckiego komunizmu. Prawdziwy obraz, to byłaby na przykład Ukraina w czasie wielkiego głodu. No, ale pomarzyć można.

Większości klubowiczów lektura stycznia się spodobała i ja też muszę stwierdzić, że choć mnie nie porwała, to przeczytałem ją z zainteresowaniem. Ponieważ jednak poza wspomnianymi wcześniej mankamentami mam również uwagi co do stylu polskiej wersji językowej, który daleki jest od ideału, nie mogę powiedzieć, że tę książkę polecam. Poza oczywiście tym szczególnym przypadkiem, o którym już wyżej pisałem


Wasz Andrew

Słowna skala ocen:
  1. beznadziejna
  2. bardzo słaba
  3. słaba
  4. może być
  5. przeciętna
  6. dobra
  7. bardzo dobra
  8. rewelacyjna
  9. wybitna
  10. arcydzieło

5 komentarzy:

  1. Tum razem nie mogę się zgodzić, bo "Zgiełk czasu" bardzo mi się podobał. Oddaje rosyjskiego ducha i klimat komunistycznej Rosji. Według mnie pisarz świetnie wczuł się w postać kompozytora, nie używając słów przesadnych, patetycznych, pozostawiając przestrzeń na przemyślenia, interpretacje czytelnika. Językowo - dla mnie znakomita proza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie to był ten kot, który trzyma papugę za ogon i wlecze po schodach w dół; a on uderza głową o każdy stopień. . Kto uderza głową o stopień? Kot czy ogon? I po co ten średnik? Dla mnie na pewno nie jest to znakomita proza. Może w oryginale jest lepiej, ale mówimy o konkretnym polskim wydaniu. Niby wszystko jest rzeczą gustu, ale na pewno nie ewidentne babole.

      Usuń
  2. Książka nie podobała mi się głównie dlatego, że Barnes docieka jakie mogły być przyczyny konformizmu Szostakowicza. Nic z tego nie wynika, niczego nie wyjaśnia, a dla mnie było to niesmaczne.
    Osobna sprawa to wyolbrzymienie znaczenia krytycznego odbioru przez Stalina opery Lady Makbet z Mscińska. To jest słaba opera. W 1935 roku New York Sun określił ją mianem "pornphony", I. Strawiński uznał że jest żałośnie prowicjonalna. Mimo otaczającej operę legendy jest wykonywana bardzo rzadko i jej ocena nie uległa poprawie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście, z naszej perspektywy inaczej wyglądały czasy komunizmu, więc o ZSRR lepiej czytałoby się, gdyby pokazali ten kraj jego mieszkańcy, którzy znali problem od podszewki. Przyznam, że jakiś czas temu chciałam się przyjrzeć bliżej tej książce, ale może lepiej poczytać reportaże np. Aleksijewicz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, nie znam jej twórczości, więc trudno mi się wypowiadać.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)