Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

wtorek, 3 marca 2015

NA LINII OGNIA















NA LINII OGNIA

Navy SEAL na wojnie

Marcus Luttrell


tytuł oryginału: Service: A Navy SEAL at War

współpraca: James D. Horfischer
tłumaczenie: Mariusz Gądek
wydawnictwo: znak litera nova Kraków 2013
liczba stron: 400


Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. (J15, 13)

Kiedy zaszedłem do biblioteki, by odebrać zamówioną dla córki książkę, wzrok mój padł na inną okładkę, której szata graficzna skojarzyła mi się z prześwietnym filmem Helikopter w ogniu (Black Hawk Down, 2001). No i pomyślałem, że choć mam stertę zaległych lektur na półce, głupio by było wyjść niczego dla siebie nie wziąwszy. W ten właśnie sposób trafiła do mnie książka Marcusa Luttrekka i Jamesa D. Hornfischera Na linii ognia. Navy SEAL na wojnie, którą zabrałem ze sobą nie patrząc nawet na notki na okładce i mając nadzieję na dobrą powieść wojenną.




Marc Luttrell urodzony w 1975 roku, w latach 1999-2007 służył w United States Navy SEALs, gdzie był znany pod przydomkami Southern Boy i The One. Przeszedł wyjątkowo trudne szkolenie, jako jedyny przeżył niefortunną operację Red Wings w Afganistanie i brał udział w bitwie o Ramadi w trakcie operacji Iraqi Freedom. Karierę wojskową zakończył jako Hospital Corpsman First Class odznaczony Navy Cross i Purple Heart. Na polecenie dowództwa (wspólnie z z pisarzem i ghostwriterem Patrickiem Robinsonem) napisał książkę Przetrwałem Afganistan (Lone Survivor: The Eyewitness Account of Operation Redwing and the Lost Heroes of SEAL Team 10), która miała przekazać Amerykanom prawdziwy obraz operacji Czerwone Skrzydła, wokół której, głównie z powodu wcześniejszego utajnienia, narosło wiele rozbieżnych legend. Książka odniosła sukces i w 2013 doczekała się ekranizacji jako Ocalony (Lone Survivor) z Markiem Wahlbergiem w roli głównej. Idąc za ciosem Luttrell, tym razem we współpracy z pisarzem, agentem literackim i historykiem marynarki Jamesem D. Hornfischerem, napisał Na Linii ognia.

Początek lektury nie należał do najbardziej udanych. Musiałem pożegnać się z oczekiwaniem jeśli nie powieści, to powieściowego stylu. Luttrell, być może ze względu na swą skromność, nie pozuje na bohatera, nie opowiada kto ile razy wystrzelił i do kogo strzelano. Owszem, takie momenty też występują, ale wtedy, gdy opis dotyczy działań pojedynczych żołnierzy. Gdy opisywane są działania zespołu, bohaterem jest drużyna, team, pluton. Język suchy, pozbawiony chwytów mających budować napięcie czy plastyczne obrazy, sprawia, że czytelnik wyobraża sobie sytuację bojową nie jako film przygodowy, ale raczej jak zapis z kamery umiejscowionej w helikopterze lub samolocie wsparcia. Dokładny, jednoznaczny, ale płaski i pozbawiony wykrzykników. Nie można jednak powiedzieć, iż pozbawiony emocjonalnego rażenia, które nabiera niesamowitej siły, gdy próbujemy sobie siebie wyobrazić w takich jak opisane sytuacjach. Nie tylko na polu walki, nie tylko na ćwiczeniach, ale również w szpitalach i na pogrzebach.

Wielką trudnością, przynajmniej na początku, jest przestawienie się na perspektywę SEALsa. Większości polskich odbiorców, jak świadczą o tym niektóre recenzje, wygląda to na peany pod adresem Navy SEAL i propagandę sławiącą armię amerykańską. By prawidłowo odebrać tę książkę musimy sobie najpierw uświadomić, że jest to perspektywa zasadniczo dla Polaka obca, przynajmniej od czasów po Sobieskim. Operator Navy SEAL to coś na kształt husarza czy żołnierza rzymskiego legionu. To nie poborowy idący na rzeź w zwartej masie bezimiennego mięsa, ale zawodowiec świadomy swej indywidualnej wyjątkowości i wartości oraz potęgi państwa, którego interesów broni, a które jest dla niego symbolem dobra i cywilizacji. No i magia imperium. Coś, co już od wieków jest Polakom obce, a co w historii niewielu narodom było dane. By zrozumieć tę opowieść, by dotrzeć do zawartej w niej prawdy, trzeba stać się na chwilę najbardziej elitarnym żołnierzem najpotężniejszego państwa świata, który nie jest szkolony na wypadek wojny, ale do wojny, która nigdy nie ustaje. Do wojny o interesy imperium. Oczywiście wcale nie jest powiedziane, że nie ma lepszych komandosów na świecie ani państwa silniejszego, ale też nie jest powiedziane, że są. Chodzi o wewnętrzne przekonanie, do którego jakieś podstawy trzeba jednak mieć, choć nie muszą być ona na pewno prawdziwe.

Wielce wymowne są tytuły trzech głównych części książki – Jak walczymy, Jak żyjemy, Jak umieramy. I nie mniej ważna jest ich kolejność. Odzwierciedlają prawdę obcą większości żołnierzy na świecie – komandos Navy SEAL nie rodzi się, by bronić pokoju ani strzec granic. Jest stworzony do wojny.

Najtrudniejszą rzeczą w życiu SEALsa nie jest wcale konieczność walki, ale jej brak.

Większości normalnych ludzi trudno jest to zrozumieć. W Polsce od dawna wojsko było i jest sposobem na lepsze życie. Tak było przed wojną, choć wtedy jeszcze odsetek zaangażowanych patriotów był w armii dość wysoki, tak było po wojnie i tak jest teraz. W USA żołnierz, nawet taki jak SEALsi, na którego szkolenie wydano fortunę, nie zarabia dużo w porównaniu do cywila. Oczywiście jest lepiej sytuowany niż bezrobotny czy pracujący na czarno robotnik rolny, ale jest to sytuacja zasadniczo odmienna od naszej, polskiej. W Polsce zawodowy wojskowy zarabia więcej niż większość obywateli naszego kraju i to nawet wtedy, gdy bierzemy pod uwagę tylko tych legalnie zatrudnionych. W USA pójście do wojska od czasów II Wojny Światowej permanentnie oznacza realne prawdopodobieństwo trafienia na taki czy inny front. U nas, przynajmniej do niedawna, było ono zerowe. W USA każde pokolenie ma swoją wojnę, ma swoich weteranów. U nas mamy już praktycznie tylko nielicznych weteranów cudzych wojen, bo ci z naszych dobiegają już setki i niedługo wymrą. USA jest ciągle w stanie wojny, tylko wrogowie się zmieniają. Polska od wieków już nie prowadziła wojny w obronie swych interesów, co najwyżej w obronie swego terytorium oraz istnienia, a to kompletnie odmienne rodzaje wojen, odmienne nastawienie i odmienne doświadczenia. W USA istnieje ciągłość kombatancka. Braterstwo broni jednoczy weteranów wszystkich wojen w jedną wielką społeczność. Podporządkowaną swoistej fali pokoleń, ale spójną i moralnie jednolitą – walczyliśmy za Amerykę! U nas kolejne generacje mundurowych są wrogami – żołnierze września i żołnierze wyklęci, komuniści, teraz znów postkomuniści. By w pełni zrozumieć Na linii ognia, trzeba na chwilę oderwać się od naszych realiów i historii, a potem spróbować wcielić się w Amerykanina.

Oczywiście tak odmienny sposób patrzenia na rzeczywistość budzi i w trakcie lektury, i po, wiele refleksji. W pewnym sensie prawdziwy SEALs jest jak Roch Kowalski z Potopu. Nie zastanawia się nad celem wojny ani nad innymi filozoficzno-moralnymi pierdołami. Od myślenia jest zwierzchność, a on od zabijania. Co oczywiście nie przeszkadza w byciu zaangażowanym, przepełnionym wiarą w Boga chrześcijaninem. A tu już znowu zahaczamy o Polskę.

Po Szóste - Nie zabijaj! A jednak książkę będącą pochwałą wojny, w której USA na podstawie sfałszowanych pretekstów, a więc z pogwałceniem kardynalnych praw boskich i międzynarodowych, najechały suwerenne państwo, wydała oficyna o wyraźnie katolickich korzeniach, a główna postać opowieści, niczym nie różniąca się od żołnierza rzymskiego, brytyjskiego czy rosyjskiego imperium z czasów ich świetności, również przepełniona jest duchem chrześcijańskim. Daje do myślenia.

Z jednej strony wierzy w Boga i Dekalog, a z drugiej sam przyznaje:

Wojna jest jak narkotyk. Nic nie daje tak potężnego kopa adrenaliny...

I wcale nie chodzi tu o jakieś ograniczenie umysłowe, gdyż autor daje liczne dowody zarówno swej bystrości jak i umiejętności analizy procesów społecznych i historycznych. Bardzo mi się spodobały choćby celne spostrzeżenia na temat ewolucji układu władza – wojsko – społeczeństwo w historii USA czy relacji między wspierającym środowiskiem, lub jego brakiem, a prawdopodobieństwem wystąpienia objawów stresu pourazowego w podobnych realiach pola walki.

Wracając do porównań z Potopem, to oczywiście w innych aspektach, takich jak odwaga, poświęcenie, zaangażowanie i wojskowy profesjonalizm, każdy SEALs jawi się jako skrzyżowanie Wołodyjowskiego z Kmicicem. Niestety, również w tym aspekcie, iż nie zastanawiają się, czy w istocie walczą w interesie Boga, Honoru i Ojczyzny, czy też w interesie bogaczy, którzy chcą być jeszcze bogatsi. Ludzi, którzy patriotycznych haseł mają pełne gęby, ale w głębi duszy mają je za nic i nigdy sami na wojnę nie pójdą ani nie poślą na nią swoich dzieci.

Wbrew pozorom, warstwa stricte wojenna zawiera nie tylko liczne, jak to się mówi w reklamach, zapierające dech w piersiach momenty, ale także sporo ciekawostek, jak choćby system polowej identyfikacji rannego, gdy z braku oświetlenia lub innych przyczyn nie można dokonać rozpoznania wzrokowego. Uderza też odwaga w ujęciu tego, co na wojnie, zwłaszcza w nowoczesnej, zwycięskiej armii, znacznie powszechniejsze niż śmierć – kalectwa w następstwie odniesionych ran. Temat w naszej literaturze chętnie marginalizowany, może z tego względu, że łatwiej się odważyć na „piękną” szybką śmierć za ojczyznę, niż na kalectwo do końca życia.

Mocną stroną są wątki końcowe, poświęcone żonom SEALsów i akcjom wspierania kombatantów. Tu również widać przepaść między podejściem made in Poland i made in USA. Gdyby w Polsce była akcja typu Boot Campaign, może bym kiedyś kupił niekoniecznie lepsze, ale polskie buty.

O walorach literackich nie będę się wypowiadał. Żadnych nie widzę. I jakoś nie wierzę, by była to wina oryginału. Skoro w tekście pojawiają się takie cuda techniki wojskowej jak piły z zębami z karbidu (sic!), kadłub silnika, trident zamiast pięknego polskiego odpowiednika trójząb czy nagminna wtopa domorosłych tłumaczy, czyli seria z działa pięćdziesiątki zamiast serii z karabinu maszynowego .50, to jakoś nie mogę uwierzyć w dobrą jakość przekładu, choć oryginału nie znam ani sam za znawcę angielskiego się nie uważam.

Przy okazji pracy redaktorskiej kolejna polsko-amerykańska refleksja. W obu swych książkach Marcus Luttrell ujawnia jako współautora osobę, która jak możemy się domyślić wniosła do spółki umiejętności literackie. Z czymś takim się u nas nie spotkałem. Albo nasze gwiazdy, celebryci i politycy, weterani i generałowie wszyscy są w czambuł pisarsko utalentowani, albo są po prostu mniej uczciwi. Zresztą i sama terminologia w tej sprawie daje do myślenia. W USA taki literat do wynajęcia zwie się pisarzem-duchem, a u nas murzynem.

W wydaniu, o którym piszę, znajdują się dwie wkładki z fotografiami dokumentalno-pamiątkowymi. Niestety są one po prostu drętwe. To nie to, co fotki z dawnych wojen wykonywane przez ludzi, którzy wiedzieli, że robienie zdjęć i pstrykanie fotek to dwie różne sprawy. A szkoda, bo jakieś porządne, pełne treści, emocji i wyrazu profesjonalne obrazy na pewno byłyby kolejnym atutem.

Na linii ognia, choć pozornie zapatrzona w wielkość Ameryki i jej sił zbrojnych, da uważnemu czytelnikowi wiele ciekawych informacji, również z cywilnego życia Stanów, o których z braku miejsca nie napisałem, a przede wszystkim daje pojęcie o sposobie widzenia świata innych, który może być tak odmienny od naszego, że aż trudno uwierzyć i niektórzy wolą go podciągnąć pod propagandę. A także jest to książka o tym, że

...strach, zmęczenie i krzyki rannych na każdej wojnie są takie same.

Jest to więc pozycja, którą pomimo niedociągnięć niniejszego wydania każdemu szczerze polecam


Wasz Andrew


Na linii ognia. Navy SEAL na wojnie [Marcus Luttrell, James D. Hornfischer]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE


2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że było warto wybrać tę książkę, zaniedbując nieco kolejkę - pozycja sprawia wrażenie naprawdę interesującej :) A na podstawie tego co piszesz, to nasuwa mi się myśl, że stereotypy to co prawda upraszczanie rzeczywistości, ale nie da się ukryć, że ze względów historycznych, z uwagi na bieżącą sytuację polityczną czy też w wyniku tradycji, w każdym narodzie można wyróżnić cechy, które występują zdecydowanie częściej oraz takie, które pojawiają się o wiele rzadziej. Z moich prywatnych obserwacji wynika, że wielu Amerykanów cechuje ogromna pewność siebie i poczucie wyjątkowości. Z kolei spora część naszego społeczeństwa odznacza się kompleksami i poczuciem niższości, które skrywane są za maską zawiści i zazdrości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Amerykanie to po prostu najbardziej energiczne, najodważniejsze i najinteligentniejsze osobniki z innych narodów świata, oraz ich potomkowie oczywiście.

      Co do książki, to jest bardzo niejednorodna - w niektórych aspektach genialna, w innych wręcz trywialna. Wymyka się jednoznacznej, prostej ocenie, co na ile mogłem, starałem się oddać :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)