Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

piątek, 20 marca 2015

Grecka tragedia w kolumbijskim wydaniu - "Szarańcza"

Szarańcza

Gabriel García Márquez

Tytuł oryginału:  La hojarasca
Tłumaczenie: Carlos Marrodán Casas
Wydawnictwo: Czytelnik

Seria: Nike

Liczba stron: 168



Niemal każdy zapalony czytelnik musi mierzyć się ze swoimi literackimi wyrzutami sumienia – należą do nich tytuły bądź autorzy, z którymi od dawna obiecywaliśmy sobie zetknąć, a które z różnych przyczyn i zawirowań czasoprzestrzennych, wciąż pozostają dla nas terra incognita. Dla mnie, jako fana literatury iberoamerykańskiej, ogromnym brakiem w książkowych doświadczeniach była nieznajomość zmarłego w ubiegłym roku Gabriela Garcíi Márqueza, laureata literackiej Nagrody Nobla (przyznanej za powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji, odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu), uważanego za wybitnego przedstawiciela realizmu magicznego. Z racji faktu, że solennie kontynuuję moje postanowienie, by regularnie sięgać po twórców z Ameryki Łacińskiej, zdecydowałem się wreszcie przełamać pierwsze lody i poznać legendarnego Kolumbijczyka. Po krótkim namyśle przy bibliotecznej półce, mój wybór padł na powieściowy debiut Márqueza, dzieło zatytułowane Szarańcza, napisane w 1947 roku, choć po raz pierwszy wydane dopiero 8 lat później.
Macondo, niewielkie na wpół wymarłe miasteczko, powstałe z ludzkich odpadków przybyłych z okolicznych wiosek, które powoli chyli się ku upadkowi po burzliwym acz krótkim okresie ekonomicznego prosperity. Do powszechnej wiadomości dociera wiadomość, że oto umarł doktor, osobnik darzony nienawiścią przez niemal wszystkich mieszkańców. Lata zachłannego, wręcz wygłodniałego wyczekiwania na trupi fetor bijący od ciała lekarza nareszcie dobiegają końca. Śmierć zabrała człowieka, którego zgonu pragnęło tak wielu. Ale to nie koniec naznaczonej słodkawym smrodem zemsty obywateli Macondo. Ponieważ nieszczęsny doktor sam odebrał sobie życie, to wedle wszelkich prawideł religii nie może on liczyć na chrześcijański pochówek – wrogowie lekarza zyskują pretekst, by potraktować ludzkie truchło, zdane na łaskę upału oraz much, niczym odpad, kawałek śmiecia, który musi cierpliwie czekać na swoją kolej, by zostać uprzątniętym przez miejskie służby. Odór rozkładających się zwłok z wolna zaczyna wzbijać się w powietrze jako symbol klęski medyka i ostatecznego tryumfu jego oponentów. Ale czy w miasteczku nie znajdzie się przypadkiem ktoś, kto wbrew przyjętym konwenansom ośmieli się spełnić miłosierny uczynek, ostatni obowiązek wobec zmarłego, nawet pod groźbą ściągnięcia na siebie piętna infamii?
Utwór otwiera fragment Antygony, antycznego dramatu Sofoklesa, w którym przekazane zostaje obwieszczenia Kreona, nowego władcy Teb – zabrania on grzebania trupa Polinika pod groźbą śmierci przez ukamienowanie. Cytat z miejsca sygnalizuje, że historię opowiedzianą przez Gabriela Garcíę Márqueza można potraktować jako współczesną wersję greckiej tragedii, w której bardzo wyraźnie został zarysowany konflikt tragiczny. Obie strony, a więc mściwy lud oraz śmiałek, który postanawia wyłamać się i kontestuje wolę większości, posiadają swoje racje. Mieszkańcy Macondo po tym jak zostali potraktowani przez doktora, długo, ale sukcesywnie i niestrudzenie, liczyli lata, dni oraz godziny, które doprowadzą wreszcie do zgonu znienawidzonego człowieka, przynoszącego rozkosz płynącą nie tylko z powodu jego śmierci, ale i niechybnej hańby, jaką mu przyrzekli. Żądza odpłaty za doznane krzywdy, chęć odwetu za karygodne decyzje lekarza mogą być traktowane jako wyczekiwanie sprawiedliwości, jako wola przeprowadzenia należytego rozrachunku. Miejska społeczność, żyjąca według jasnych i klarownych zasad, do których nie potrafił przystosować się medyk, jawi się jako sędzia, zmuszony do podjęcia surowego, lecz w pełni zasłużonego wyroku. Zupełnie inaczej prezentuje się sytuacja pułkownika, szanowanego obywatela miasta, który postanawia podjąć się naturalnego obowiązku pogrzebania zmarłego. Kierowany racjami moralnymi oraz wspomnieniami z odległej przeszłości postanawia oddać ostatnią przysługę nieboszczykowi, chociaż w pełni zdaje on sobie sprawę z dezaprobaty i złości, fali wściekłych uczuć, jakie wzbudzą jego działania. Niejako z lęku, z obawy, nie będąc w stanie samotnie stawić czoła zapiekłej niechęci mieszkańców, pułkownik nalega, by w wyprawionym przez niego pogrzebie uczestniczyła jego córka Izabela oraz wnuk. Rodzina pełni funkcję wsparcia, pomocy, ale i ochronnej tarczy, której być może uda się chociaż odrobinę zmniejszyć impet negatywnych emocji. Czyn ma mieć charakter bardziej ludzki, uniwersalny, a mniej osobisty i wyzywający – zgodnie z żywionymi nadziejami, obecność najbliższych powinna znieść piętno prowokacyjnego indywidualizmu oraz wyzywającego nieposłuszeństwa jednostki.
Dla nas pojawienie się córki oraz wnuka jest o tyle interesujące, że dzięki ich obecności, czytelnik raczony jest narracyjnym trójgłosem. Śledząc zachodzące wydarzenia, czynimy to za sprawą trójki bohaterów, poznając ich myśli, odczucia oraz refleksje. Perspektywa dziecka, będącego wnikliwym oraz ciekawskim obserwatorem, pozwala dostrzec nagie fakty, bez koncentrowania się na ich wymowie oraz znaczeniu, które dla młodego umysłu mogą być zbyt skomplikowane i zawiłe, a przez to nie w pełni zrozumiałe. Dziecko pilnie postrzega otaczający je świat ludzi dorosłych, chociaż wiele zachowań tych osobników wymyka się interpretacyjnym możliwościom. Natomiast fakty i zdarzenia, ujęte z płaszczyzny, na której egzystują dojrzali ludzie, tj. pułkownik oraz jego córka, umożliwiają bardziej wieloaspektową optykę. Liczne reminiscencje, retrospekcje odsłaniają przeszłość, na fundamencie której wyrósł impas teraźniejszości. Drobne gesty, pozornie błahe słowa, niespełnione prośby, wykrzyczane wyrzuty składają się na dramat, uzupełniany o kolejne odsłony.
Szarańcza to powieściowy debiut Gabriela Garcí Márqueza, chociaż książka przypomina bardziej utwór doświadczonego literata, który bawi się słowem niczym zdolny plastyk podległym mu tworzywem, z jakiego powstaje barwny kolarz. Powieść przykuwa uwagę z racji na styl, w jakim została utrzymana. Pierwszoosobowy narrator w trzech postaciach, zaburzenia czasowej chronologii, wprowadzone do fabuły elementy niezwykłe, nadprzyrodzone, wymykające się ludzkiemu pojmowaniu, ludowe wierzenia oraz przesądy jasno sygnalizują, że Márquez słusznie uważany jest za jednego z twórców realizmu magicznego, gatunku charakterystycznego dla południowoamerykańskiego kontynentu. Kolumbijski mistrz słowa chętnie kreuje wydarzenia, które traktowane fakty niezależne, odrębne, sprawiają wrażenie wyłącznie nietypowych zbiegów okoliczności, ciekawych koincydencji – ale ich natłok, ścisk, równoczesność występowania każą wierzyć, że w życie szarych i zwyczajnych ludzi zaplątały się niezwykłe moce. Bardzo interesującym zabiegiem, który skojarzył mi się z opowiadaniem Osaczenie ze zbioru Wojna czasu, pióra kubańskiego pisarza Alejo Carpentiera jest pewnego rodzaju egzystencjalna dwoistość. Autor prezentuje czytelnikowi parę bohaterów, wspomnianego lekarza oraz proboszcza, którzy pozornie mają ze sobą niewiele wspólnego, ledwie się znają, bytując bardziej obok siebie niż wspólnie, a których losy w pewien sposób splatają się ze sobą, wzajemnie zazębiają oraz uzupełniają, o czym jednak sami zainteresowani nie mają najmniejszego pojęcia. Dopiero czytelnik dostępuje łaski ujrzenia tej paralelności, która przywodzi na myśl awers i rewers, zło i dobro, a więc wartości zawsze występuje wspólnie, będące nierozerwalne. Nieprzypadkowo lekarz i proboszcz są do siebie fizycznie podobni, w oczach pułkownika mogliby nawet uchodzić za braci, ale mentalnie stanowią swoje zaprzeczenie, przeciwieństwo. Jeden z nich mozolnie acz sukcesywnie pnie się w górę, drugi zaś powoli zmierza ku otchłani klęski – dwa wektory o takim samym module, lecz przeciwnym grocie. Para, która moim zdaniem doskonale odzwierciedla dwoistość ludzkiej natury, pełnej sprzeczności i niezgodności. Ponadto warto zwrócić też uwagę na postać samego medyka, z którym wiąże się cała symfonia pomyłek – lekarz błędnie brany jest za proboszcza, za wojskowego, wreszcie za … lekarza. Tymczasem okazuje się, że doktor nie jest żadną osobą, za którą się go uważa, można więc stwierdzić, że jest on nikim – osobą bezwartościową, co sprawia, że bardzo łatwo jest skoncentrować na nim amorficzny gniew mieszkańców miasteczka.
Godny uwagi jest także tytuł powieści, którzy skrzy się bogatą symboliką. Szarańcza wędrowna to szeroko rozprzestrzeniony gatunek owada, który potrafi wytwarzać fazę stadną, zdolną do odbywania dalekich wędrówek. Kojarzy się ona z mrowiem, nieprzeliczoną ilością, mnogością, ale i bezkształtnością, amorfizmem. Jest zatem niczym ogromny, ale anonimowy tłum, w skład którego wchodzą osobnicy pozbawieni znamion indywidualizmu – to szara ludzka breja, masa złożona z powtarzalnych elementów, które w przypadku zużycia bez problemu można wyjąć i zastąpić. W tym kontekście tekst powieści można odczytać jako konfrontację jednostki z otaczającym ją społeczeństwem, walką o to, by mimo odmiennej filozofii, intelektualnej samodzielności, samowystarczalności, nie zostać zepchniętym na margines. Pułkownik, doktor czy proboszcz, każdy na swój niepowtarzalny sposób, to osobnicy, którzy ośmielają się walczyć z formą, wyłamywać ze schematów, profanować utarte wierzenia i obyczaje – wszyscy oni skazani są na samotny pojedynek, którego stawką jest możliwość stanowienia o własnej egzystencji, wolnej od odgórnych nakazów i powinności.
Ale szarańcza to także amerykańskie kampanie nawiedzające iberoamerykański kontynent, które z dnia na dzień przybywają do danego miasteczka, niosąc ze sobą chmarę wyrzutków, odszczepieńców, ludzi ze społecznego marginesu oraz cudzoziemców, zainteresowanych jedynie szybkim zyskiem, przynosząc chwilowe, ale złudne bogactwa, możliwości, które przedzierzgają się w gorycz porażki i niespełnienia – błyskawiczna i agresywna eksploatacja sprawiają, że po krótkim okresie ekonomicznego boomu, osady przeradzają się w żywe skanseny, pozostawiając bezczynnych i apatycznych ludzi, dręczonych wspomnieniami dostatniej przeszłości i piekącym bólem przytłaczającej, statycznej teraźniejszości. W tym ujęciu, Szarańcza świetnie współgra ze zbiorem Martwe domy. Nowe miasteczko, autorstwa Wenezuelczyka, Miguela Otero Silvy, w którym ukazano wybuch czarnej gorączki, związanej z odkryciem bogatych pokładów złóż ropy naftowej w Wenezueli.
Reasumując krótko, uważam, że warto poświęcić chwilę swojej czytelniczej uwagi na Szarańczę, literacki debiut Gabriela Garcí Márqueza. W moim odczuciu, skromna objętościowo powieść śmiało może uchodzić za kwintesencję iberoamerykańskiej literatury – znajdziemy tu zarówno elementy realizmu magicznego, kwestie społeczne jak również krytykę brutalnej, imperialistycznej polityki amerykańskiej. Ponadto Márquez w interesujący sposób odświeżył antyczny dramat Sofoklesa, prezentując współczesne okoliczności, w których imperatywy moralne ścierają się z zakazami, narzucanymi przez prawo, które w demokratycznych ustrojach jest przecież wolą większości.

Wasz Ambrose

19 komentarzy:

  1. Jak wynika z Twojej recenzji książka wartościowa i wygląda na interesującą. Może budzić odmienne skojarzenia oraz refleksje u różnych odbiorców. Mnie na przykład od razu uderzyło, że Kościół niby jest jest jeden i od dwóch tysięcy lat z okładem Bóg nie zstąpił ponownie na ziemię by zmienić swe prawa i zalecenia, a jednocześnie nawet w tak podstawowych sprawach, jak prawo do pochówku samobójców, potrafi Kościół zajmować sprzeczne stanowiska i oba uważać za słuszne. I nawet nie jest ważne, czy są to wykładnie jednoczesne. To tylko dodaje pikanterii i czyni sprawę jeszcze bardziej interesującą z socjologicznego punktu widzenia.

    Ameryka Południowa to bardzo ciekawy temat i aż dziwne, że tak rzadko pojawia się w naszych mediach i świadomości. A przecież wpływ jej na Zachód jest ogromny. Nie tylko przez finanse i narkotyki, kulturę i sztukę, ale nawet przez obecnego papieża, który jawi się jako jedna z bardziej oryginalnych osobowości w historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kościół tworzą jednak żywi ludzie, a jak powszechnie wiadomo są to osoby ułomne i słabe, w naturę których wpisane jest błądzenie i poszukiwanie :) Szkoda tylko, że niektórzy "pasterze" o tym zapominają, przedstawiając się jako osobnicy nieomylni z monopolem na rację.

      Ha, dobre książki mają to do siebie, że wywołują całą paletę wrażeń i emocji, a sposób odczytania lektury w ogromnej mierze zależy także od czytelnika. Mnie bardzo podobają się Twoje skojarzenia oraz ścieżki myślowe, które nieuchronnie prowadzą do socjologicznych refleksji - czytam je z ogromną przyjemnością :)

      Usuń
  2. bookiemonster20 marca 2015 11:15

    Uwielbiam Marqueza, aczkolwiek nie czytałam jeszcze tej powieści, choć nie raz o tym myślałam. Ostatnio za sprawą Twojego wpisu dotyczącego Tej niedzieli. Cieszę się, ze po niego sięgnąłeś i że go polubiłeś. Polecam Tobie oczywiście znane chyba najbardziej Sto lat samotności i Miłość w czasach zarazy, czy niepozorną Kronikę zapowiedzianej śmierci, której klimat czuję na zawołanie, gdy zamknę oczy. Rozmarzyłam się teraz:) dzięki za przypomnienie mi o tym świetnym autorze i uświadomienie, że naprawdę za nim tęsknię

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już od pewnego czasu obcuję z prozą iberoamerykańską i trochę było mi wstyd, że wciąż nie znam Márqueza. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że na skutek wszędobylskich reklam i licznych recenzji, będących w zasadzie tekstami dziękczynnymi za otrzymane pozycje, bardzo nieufnie podchodzę do pozycji, które wzbudzają powszechny entuzjazm. Ten brak zaufania jest niekiedy wręcz irracjonalny, tak jak w tym przypadku - Márquez to nazwisko uznane na całym świecie i od niedawna ja również zaliczam się do grona czytelników, podziwiających jego literacki kunszt :) Po pozycje, które wymieniłaś na pewno, prędzej bądź później, sięgnę - miło mi, że przypomniałem Ci o twórcy, którego naprawdę lubisz :)

      Usuń
  3. Pierwsza powieść Marqueza i od razu widać w niej rękę mistrza. W ubiegłym roku miałam przyjemność przeczytać jego ostatnią powieść "Rzecz o mych smutnych dziwkach", na podstawie której powstał film o tym samym tytule. Polecam Ci lekturę tej książki, choć jest bardzo odmienna od "Szarańczy". Nawiasem mówiąc świetna recenzja. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dopiero zaczynam przygodę z Márquezem, ale przyznaję, że ta pierwsza pozycja, szczególnie z uwagi na fakt, że jest to debiut, zrobiła na mnie spore wrażenie. Wydaje mi się, że niejeden początkujący pisarz po przeczytaniu takiej powieści może poczuć się stłamszony i zwątpić we własne możliwości :) Tytuł przytoczonej przez Ciebie książki obił mi się o uszy, ale ekranizacji nie widziałem. Dzięki za miłe słowa. Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Zgadzam się, że książka przypomina utwór doświadczonego pisarza, a nie debiutanta. Jest skromnych rozmiarów, ale autor zdołał tyle treści tu umieścić. Atmosferę pamiętam do dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, utwór jest bardzo krótki, ale niezwykle treściwy. Zachęca jednocześnie by poznać inne dzieła autora :)

      Usuń
  5. I znowu to Macondo :) Oczywiście w "Sto lat samotności" Macondo jest baaaaardzo ważne. W przyszłym miesiącu napiszę o tym. Z Marquezem nie wiem jak postępować. Dziwne te jego słowa i ten realizm magiczny. Czasami czułam się jak pijana, innym razem wniebowzięta i rozanielona, jeszcze innym myślałam "kurde, co ja czytam za badziewie" :). Więcej nie zdradzam. Wiedz, że jestem rozdarta, ALE cenię sobie pióro autora. Tylko nie OCHAM i ACHAM na myśl o nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Macondo pojawia się chyba w większości utworów Márqueza, ale te dopiero przede mną. Ha, widzę, że twórczość Kolumbijczyka wzbudza w Tobie całą paletę emocji, ale to chyba dobrze - książki wchodzą w żywą interakcję z czytelnikiem, a nie są tylko zwykłą historią, mechanicznie przyswajaną przez mózg po to tylko, by po zakończeniu lektury o niej zapomnieć :)

      Usuń
  6. Pamiętam, że moją przygodę z literaturą iberoamerykańską zaczęłam od tej serii Czytelnika, choć już nie pamiętam jaki tytuł wybrałam. "Szarańczy" nie czytałam i ciekawa jestem, czy Macondo ma ten sam wymiar, co w powieści "Sto lat samotności".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, ja chyba nie potrafię wskazać dzieła od którego rozpocząłem eksplorację prozy iberoamerykańskiej, ale gdybym miał strzelać to postawiłbym na Cortázara i "Grę w klasy" :) Serię "Nike" bardzo sobie cenię, chociaż regularnie czytuję ją dopiero od niedawna :)

      Usuń
  7. Czytałam i bardzo mi się podobała :) Lubię jeszcze "Miłość w czasach zarazy", "Kronikę zapowiedzianej śmierci" oraz "Nie ma kto pisać do pułkownika" - ta ostatnia jest bardzo ponura. A moja naj, naj, najulubieńsza książka Marqueza to ta, w której nie ma elementów realizmu magicznego, czyli "Opowieść rozbitka". To jakby reportaż o przeżyciach człowieka, który wypadł za burtę i przez 10 dni dryfował na tratwie. Nie miał jedzenia, ubrań, wody pitnej. Coś niesamowitego!
    A czy można spytać, czy masz wiele takich literackich wyrzutów sumienia? Ja mam Faulknera, Hrabala, Pilcha i jeszcze wielu, wielu innych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "Opowieści rozbitka" słyszałem, przeglądałem ją nawet kiedyś w Matrasie, ale ostatecznie, już nie pamiętam dlaczego, nie zdecydowałem się na jej zakup. Teraz będę wiedzieć, że warto po nią sięgnąć :)

      O literackie wyrzuty sumienia zawsze można pytać i rzecz jasna, chyba jak każdy czytelnik, który świadomie podchodzi do lektur, mam ich sporo :) Faulknera poznałem całkiem niedawno, ale mogę Ci go polecić, natomiast Pilch i Hrabal to osobnicy, których utwory chętnie bym przeczytał, a wciąż tego nie uczyniłem. Za sprawą Owcy prześladują mnie ostatnio Czesi - poza Hrabalem wyrzucam sobie brak znajomości Karela Čapka oraz Milana Kundery. O uwagę cały czas prosi stary Mann (książkę syna - Klausa, już czytałem, która zresztą i Tobie przypadła do gustu) oraz Paul Auster - co ciekawe dzieła obu jegomości od pewnego czasu mam już w domowej biblioteczce, ale jakoś nie mogę się do nich zabrać. Dzieła Jorge Luisa Borgesa to także dla mnie swoista terra incognita, a jako, że podoba mi się proza iberoamerykańska, ta nieznajomość aż skrzypi :) Odjechało mi także całkiem spore grono współczesnych polskich pisarzy - najbardziej doskwiera mi fakt, że nigdy jeszcze nie zasmakowałem prozy Olgi Tokarczuk. Gdybym się nad tym dłużej zastanawiał, lista zapewne zaczęłaby puchnąć i puchnąć, ale tak to niestety wygląda - człowiek ma tylko ograniczony czas na poświęcanie się lekturom i ten brak zmusza go do dokonywania wyborów, w efekcie czego nigdy nie jesteśmy w stanie przeczytać wszystkiego, czego byśmy chcieli :)

      Usuń
  8. A ja się spróbuję przebić przez ten chór polecanek i od siebie dorzucę „O miłości i innych demonach”. Nikt jeszcze o niej nie wspomniał, a mnie się podobała jak do tej pory najbardziej. „Szarańczę” też czytałam, ale było to dawno i pamiętam tylko, że nie porwała mnie tak jak „O miłości...”, choć mogła to być wina młodocianego mojego wieku i fiubździu w głowie, jakie się w tym wieku zwykle miewa. Może sobie ją odświeżę? Mam na półce, i nawet wiem gdzie (a ostatnio coraz bardziej gubię się we własnych książkach), więc nie powinno być to trudne.

    A na marginesie – rozumiem Cię, jeśli chodzi o ten dystans do książek, które są na ustach wszystkich. Zwykle podchodzę do nich jak pies do jeża i przekornie za wszelką cenę próbuję znaleźć coś, co będę mogła wywlec na światło dziennie i triumfalnie zakrzyknąć „Ha! A jednak nie jest taka doskonała!”. Ale dobrze, że do Márqueza się jednak przekonałeś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopisuję zatem tytuł do listy - brzmi on całkiem interesująco. Ha, marzy mi się sytuacja, kiedy zacznę się gubić we własnych książkach, ale jak na razie pojemność półek ogranicza mnie do posiadania ilości, którą jestem w stanie okiełznać :)

      U mnie ta niechęć do "achów i ochów", jak to ładnie ujęła Basia, wynika z faktu, że od pewnego czasu można dostrzec "dziwną" prawidłowość, że największą renomą zaczynają się cieszyć powieści, za którymi stoi najlepsza kampania reklamowa, w część której wchodzą także recenzje pisane w zamian za darmowy egzemplarz. Na szczęście ta zależność na ogół nie dotyczy starszych i uznanych literackich nazwisk, bo w ich czasach takie zjawiska nie miały miejsca :)

      Usuń
    2. Takie może nie miały, ale były inne. Co nie zmienia faktu, że mocno reklamowana w mainstreamowych mediach książka już samej istoty tego faktu jest i dla mnie podejrzana ;) Podobnie jak większość recenzji :)

      Usuń
  9. A ja Marqueza poznawałam od tych najbardziej znanych powieści, czyli "Miłość w czasach zarazy" i wyśmienite "Sto lat samotności". Macondo natychmiast obudziło wspomnienia o tej drugiej lekturze.
    Dobrze jest pokonywac te swoje literackie wyrzuty sumienia (wiem coś o tym, mam własne), zwłaszcza kiedy okazują się naprawdę godne uwagi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy krok mam już za sobą, jeśli chodzi o prozę Márqueza - dalej powinno być już z górki :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)